Reklama

Nie jestem typem romantyka. Nigdy nie byłem. Prowadziłem warsztat samochodowy, bo znałem się na autach, nie na uczuciach. Olej, tłoki, hamulce – to było moje terytorium. Miałem swoje nawyki: kawa o siódmej, papieros o ósmej, pierwsza klientka zazwyczaj o dziewiątej. I jakoś to się kręciło. Byłem wdowcem, miałem dorosłego syna, z którym relacje układały się... jak się układały. Czasem wymienialiśmy parę zdań przy okazji, ale żadnych sentymentów. Ot, męska robota.

Reklama

Nie spodziewałem się, że coś się zmieni. Nie planowałem tego. Kobiety to był zamknięty rozdział. Do czasu, aż pojawiła się ona – klientka z uszkodzonym autem i spojrzeniem, które nie dawało mi spokoju. Zaczęło się od wymiany uszczelki, a skończyło... No właśnie. Na początku nic nie zapowiadało burzy. Ale nie uprzedzajmy faktów. Bo wszystko, co najważniejsze, miało się dopiero wydarzyć.

Zaprosiłem klientkę na kawę

Zaczęło się banalnie. Jak zawsze. Podjechała pod warsztat białym kombiakiem. Trochę przybrudzony, lekko warczący silnik – standard. Stanęła przy drzwiach, niepewna, ale nie wycofała się.

– Dzień dobry… Pan Roman? – zapytała, zaglądając przez szybę.

– A kto pyta? – odpowiedziałem, wychodząc z narzędziami w ręku.

– Mam problem z autem. Coś buczy przy skręcie, a mechanik u mnie na osiedlu rozłożył ręce.

– To może jednak czas zmienić mechanika – mruknąłem i rzuciłem okiem na samochód. – Zostawia pani czy czeka?

– Zostawię. Nie mam czasu siedzieć.

– Dobrze. Może się pani podpisać na kartce, numer telefonu. Oddzwonię.

Weszła do biura, pachniała jak herbata z cytryną. Podała mi kartkę. „Klara”. Imię jak z romansu, pomyślałem. Telefon – zapisany.

– To kiedy mogę się spodziewać telefonu? – zapytała.

– Jak się dowiem, co mu dolega. Może dziś po południu.

Skinęła głową i wyszła. Wróciłem do auta. Zerkając pod maskę, usłyszałem swój własny głos w głowie: „Fajna. Ale daj spokój, Roman, to tylko klientka”. Ale wieczorem, kiedy zadzwoniłem z diagnozą, coś w jej głosie zatrzymało mnie na dłużej przy słuchawce.

– Naprawimy? – zapytała.

– Naprawimy. Ale... może najpierw kawa?

Cisza.

– Kawę umiem zrobić lepiej, niż regenerować maglownice – dodałem z uśmiechem.

– Dobrze – powiedziała cicho. – Ale ja stawiam.

Jakbyśmy się już znali

Spotkaliśmy się trzy dni później. Wybrała knajpkę przy stacji. Nie jakąś modną kawiarnię z neonami, tylko zwykły bar z ekspresowym espresso i zapachem smażonej jajecznicy.

– Roman, prawda? – uśmiechnęła się, gdy podszedłem do stolika.

– Mhm. I ty musisz być Klara. Od buczącego kombiaka.

– Od buczącego kombiaka i ciepłego głosu przez telefon – odparła i podsunęła mi filiżankę. – Kawa już zamówiona.

Usiadłem. Pachniała tak samo jak w warsztacie. Trochę owocowo, trochę... dziwnie znajomo.

– I co, mechaniku, często tak zapraszasz klientki na kawę?

– Tylko te z problemami ze wspomaganiem – rzuciłem. – Poza tym, to ty zaprosiłaś.

– Prawda – roześmiała się. – Dobra, to może zacznijmy od tego, co cię skłoniło, żeby zadzwonić z kawą zamiast z kosztorysem.

Wzruszyłem ramionami.

– Może to przez sposób, w jaki się uśmiechasz. Albo dlatego, że od dawna nikt mnie nie pytał, czy wolę cukier, czy mleko.

– Ciekawe, o co jeszcze cię ludzie przestali pytać?

– Na przykład, czy dobrze sypiam. – Upiłem łyk i popatrzyłem nią. – A ty? Często zapraszasz facetów z kluczem francuskim?

– Ostatnio... coraz częściej wybieram ludzi, którzy nie udają, że wszystko wiedzą.

Zamilkliśmy. Ale nie była to niezręczna cisza. Była... przyjemna. Jakbyśmy się już znali. Od dawna.

– Wiesz, że ja już wiem, że to był błąd – odezwała się w końcu.

– Co?

– Że nie zrobiłam tego wcześniej. Nie podjechałam do ciebie.

– Czasem auta wiedzą same, gdzie trzeba zjechać.

Nie trzeba się spieszyć

Od kawy przeszliśmy do spacerów. Od spacerów – do kolacji. A potem... sami nie wiedzieliśmy, kiedy się to stało. Nagle jej numer miałem na szybkiej liście. Przynosiła mi drożdżówki do warsztatu. Któregoś dnia przyniosła mi nawet obiad w plastikowym pojemniku i siadła na skrzynce z narzędziami.

– Jeszcze nigdy nie gotowałam dla faceta, który mówi do mnie per klientko – rzuciła z przekąsem.

– A ja jeszcze nie miałem klientki, która przynosi rosół z domowym makaronem – odpowiedziałem z pełną buzią.

– Więc może przestańmy udawać, że to tylko sprawa serwisowa?

Spojrzałem na nią uważniej. Oczy miała trochę zmęczone, ale ciepłe. Bez tych wszystkich gier, które znałem z przeszłości.

– A co myślisz, że to jest?

– Że z kimś takim jak ty nie trzeba się śpieszyć – powiedziała. – Ale też nie można za długo czekać.

Westchnąłem, odłożyłem widelec.

– Klara... jesteś... cudowna. I chyba dlatego mnie to tak rusza.

Uśmiechnęła się i wstała z tej skrzynki, podchodząc bliżej.

– Nie wiem, jak długo to potrwa. Ale może przestaniemy się czaić?

Objąłem ją bez słowa. Pachniała jak zawsze – herbatą i czymś ciepłym. I wtedy pierwszy raz od lat pomyślałem, że nie jestem aż tak stary, żeby odpuścić. Nie wiedziałem tylko, że przeszłość wróci szybciej, niż się spodziewałem.

Czułem, że tracę grunt

Nie planowałem, że Klara pozna mojego syna. To miało być wszystko mimochodem. Tyle że życie ma inne plany. Tego dnia, akurat gdy podjechała po mnie pod warsztat, z siatką jabłek i uśmiechem, Paweł zaskoczył mnie swoją wizytą.

– Tata, masz chwilę? – wszedł bez zapowiedzi, jak zawsze.

– Paweł? Co ty tu robisz? Miałeś być w delegacji.

– Skończyliśmy wcześniej. Wpadłem po zimówki. I... – zawiesił głos, patrząc przez okno. – A to kto?

Odwróciłem się. Klara właśnie wysiadała z auta.

– To Klara – powiedziałem, zanim zdążyłem wymyślić coś sprytniejszego.

– Aha. – Ton miał chłodny. – Znaczy... ta Klara?

– Co masz na myśli?

– No... Klara. Moja Klara!

Poczułem, jakby ktoś mi wbił śrubokręt między żebra. Stałem jak głupi.

– Paweł... co ty mówisz?

– Mówię, że to moja była dziewczyna, tato. Zostawiła mnie rok temu. Nagle. Bez słowa.

Wyszedł, zanim zdążyłem cokolwiek odpowiedzieć. Klara stanęła w drzwiach z siatką jabłek w dłoni, bledsza niż zwykle.

– Roman... – zaczęła. – Ja nie wiedziałam, że to twój syn. Naprawdę.

Nie odezwałem się. Czułem, że grunt usuwa mi się spod nóg. Wszystko, co przez te tygodnie zbudowaliśmy, w jednej chwili pękło jak bańka mydlana.

– Muszę... muszę to przemyśleć – powiedziałem w końcu.

Klara skinęła głową. Odwróciła się i odeszła.

Chyba przegrałem wszystko

Minął tydzień. Warsztat chodził jak zwykle – silniki, oleje, przekładnie – ale ja nie. W domu cisza. W telefonie cisza. Od Klary – nic. Od Pawła – jeszcze mniej. Jakby wszyscy nagle zgodzili się, że Roman ma zniknąć. W piątek po południu nie wytrzymałem. Zadzwoniłem do syna.

– Paweł, możemy pogadać?

– O czym?

– O tym, co się wydarzyło. Albo i nie wydarzyło.

– Tata, ja nie jestem dzieckiem. Wiem, że każdy ma prawo do szczęścia. Ale... dlaczego akurat z nią?

– Nie wiedziałem. Przysięgam. To się po prostu... samo tak ułożyło.

– Dla niej też tak po prostu? Bo mnie zostawiła bez słowa. A potem trafia do ciebie?

Zamilkłem. Po raz pierwszy nie miałem żadnego kontrargumentu.

– Wiesz, tato... – powiedział chłodno – ty zawsze robiłeś wszystko po swojemu. Nawet w tym nie zawiodłeś. Gratuluję konsekwencji.

Rozłączył się. Stałem chwilę z telefonem przy uchu, jak idiota. Potem usiadłem na warsztatowej skrzynce. Dokładnie tam, gdzie kiedyś Klara przyniosła mi rosół. Wieczorem zapukała do drzwi warsztatu. Nie musiałem patrzeć przez szybę, wiedziałem, że to ona.

– Myślałam, że może chociaż odpowiedz na moje przywitanie – odezwała się.

– Nie jestem w nastroju.

– Rozumiem. Więc... powiem tylko, że nie będę ci przeszkadzać. Nie chcę, żebyś musiał wybierać.

– Już wybrałem. I chyba przegrałem wszystko.

Odeszła bez słowa. A ja zostałem – z ciszą. Znowu.

Zająłem się sobą

Minęły dwa miesiące. Paweł się nie odezwał. Klara też nie. Warsztat działał jak zawsze, choć ja działałem jakby na pół gwizdka. Robiłem, co trzeba, ale bez serca. Praca przestała mnie cieszyć. Nawet zapach smaru był jakiś inny – jakby obcy. Czasem wracałem myślami do tamtej kawy, do jej spojrzenia przez szybę. I myślałem: „Gdyby to była jakaś inna kobieta… Gdyby…”

Ale to nie była jakaś inna. To była Klara. I cholera jasna – coś do niej czułem. Któregoś wieczoru usiadłem na schodku przed warsztatem z butelką oranżady i napisałem wiadomość. „Jeśli kiedyś… Jeśli jeszcze będziesz chciała pogadać, to jestem. Bez planów, bez oczekiwań. Po prostu, Roman”. Nie odpowiedziała. Syn? Milczał. Wiem, że do niego należał pierwszy krok. Ale ja... ja zawaliłem. I nie miałem siły na moralne wywody.

Dziś jest spokojnie. Nie lepiej – spokojnie. Zająłem się sobą. Znowu słucham radia, czasem coś przeczytam. Choć na razie nikt nie puka. I dobrze. Z Pawłem pewnie już nigdy nie będzie jak dawniej. A z Klarą? Może to był tylko przystanek. A może – to już była stacja końcowa. Nie wiem. Jedno wiem na pewno, że serce w wieku sześćdziesięciu lat potrafi zrobić głupstwo większe niż wtedy, gdy miało dwadzieścia. I nie zawsze można to naprawić jak maglownicę.

Roman, 60 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama