„Poznany na plaży mężczyzna skradł serce synka, a potem moje. Tego lata zbudowaliśmy coś więcej niż zamki z piasku”
„Powiedziałam Szymonowi, żeby nie utrudniał małemu życia, że nie chcę, aby Jaś się przyzwyczajał do obcego faceta, potem tęsknił. A na koniec, żeby wzmocnić całość, dodałam, że ja już jestem z kimś związana i nie chcę komplikować sytuacji”.

- Izabela, 30 lat
Dochodziła piętnasta, więc plaża wreszcie odrobinę się wyludniła. Rozleniwiona słońcem, położyłam się na ręczniku kąpielowym i walcząc z sennością, obserwowałam bawiącego się nieopodal synka. Jasiek z przejęciem wtykał muszelki i patyczki w piaskowe zamczysko, które wspólnie zbudowaliśmy przed obiadem… Mój chłopczyk oprócz mnie nie miał nikogo. Żadnego tatusia – ani prawdziwego, ani przyszywanego – który mógłby go wprowadzić w tajniki męskiego świata. Sam będzie budował swoje zamki, okopywał je fosą i bronił przed wrogami. Ja mu oczywiście pomogę, ale czy to wystarczy?
Mój zamek z piasku rozsypał się zaledwie po dwóch latach. Grzesiek wyjechał do rodziny do Chicago, żeby zarobić na nasze wspólne mieszkanie. Zarobił. Tyle że na gniazdko dla siebie i niejakiej Aldony. I nie w Warszawie, tylko w Chicago. Niech spada. Konsekwencje niewłaściwego wyboru partnera i durnych, romantycznych marzeń świeżo upieczonej maturzystki mogę ponosić sama. Jasiek jest super i za nic w świecie nie chciałabym cofnąć czasu do momentu, gdy go jeszcze nie było, a ja miałam możliwość decydowania o jego istnieniu.
Przypadkowe poznanie
Niedaleko nas rozłożyło się na kocu kilku młodych facetów. Przychodzili na plażę od trzech dni. Jeden cały czas spędzał z nosem w laptopie, dwóch grało w karty, a ten najprzystojniejszy, wysoki blondyn z włosami jakby wypłowiałymi od słońca, lubił chodzić wzdłuż brzegu. Dzisiaj dla odmiany przynieśli piłkę i zaczęli grać w siatkówkę. Dołączyła do nich jakaś strasznie chuda nastolatka, zupełnie pozbawiona pupy i piersi… Odruchowo spojrzałam w dół. Mojemu biustowi nie można było niczego zarzucić. Ale nie znałam też nikogo, kto zechciałby docenić jego walory.
– Mama, tu coś pływa, zobacz! – zawołał Jasiek, stojąc po kolana w wodzie.
Podeszłam do syna i razem obserwowaliśmy małą ławicę rybek. Nagle kątem oka dostrzegłam, że zbyt mocno odbita piłka niebezpiecznie zbliżała się do naszego zamku, a za nią wielkimi susami podążał wysoki blondyn. Serce mi zamarło, wstrzymałam oddech. I stało się! Facet wyciągnął się na całą długość w nadziei, że dosięgnie piłki. Odbił ją, lecz padł jak długi dokładnie na naszą wymuskaną architektonicznie budowlę.
– Szlag…! – jęknął tylko, siadając pośrodku dziedzińca wybrukowanego małymi kamykami; reszta przestała istnieć.
– No i coś ty zrobił?! – wrzasnęłam wściekła, a Jasiek rozdarł się wniebogłosy. – Myślisz, że cała plaża do was należy? Boisko sobie zrobiliście między kocami?! A jakbyś tak na dzieciaka walnął, to co?! Też byś wstał, otrzepał się i w porządku?
– Przepraszam, przepraszam – kajał się blondyn, otrzepując nogi z piasku. – Naprawdę nie chciałem.
– Mały pracował nad tym z godzinę! Ech, wy umiecie tylko wszystko rozwalać – mruknęłam, sięgając do torby po chusteczkę dla zasmarkanego Jaśka.
– Pan to zrobił niechcący, kochanie – uspokajałam synka. – Nie płacz. Jutro rano zbudujemy nowy zamek. A teraz poszukamy twoich żołnierzyków, które ten pan wgniótł pupą w piasek. I pójdziemy na podwieczorek…
Czuł się winny
Blondyn zaczął nerwowo przeczesywać palcami to, co pozostało z budowli. Jasiek mu pomagał, objaśniając, jakie uzbrojenie mają jego żołnierze. Ja zbierałam pozostałe zabawki i ubrania. Powoli uspokajałam się i ciekawie zerkałam na blondyna, który tłumaczył Jaśkowi, jak funkcjonuje karabin maszynowy. Militarysta jeden! Gdy wszystko powędrowało do torby, Jasiek popatrzył na blondyna i powiedział:
– Jeszcze jeden żołnierz.
– Gdzie?
– Tu – mały wskazał palcem na jego nogę.
Rzeczywiście, niewielki, prawie płaski żołnierzyk tkwił przylepiony do uda blondyna; widocznie facet usiadł na zabawce. Roześmieliśmy się wszyscy troje, a Jasiek sięgnął rączką do owłosionej męskiej nogi i odlepił żołnierzyka.
– Jasiu, nie gniewasz się już na mnie za ten zniszczony zamek? – zapytał nieznajomy.
– Nie, bo to było niechcący – stwierdził wspaniałomyślnie malec. – Jak się nazywasz?
– Jasiu! – krzyknęłam ostrzegawczo.
Dociekliwość małych dzieci jest porażająca. Nie działają jeszcze żadne hamulce tak zwanego dobrego wychowania.
– Mam na imię Szymon – odparł blondyn. – A twoja mama jak ma na imię?
– Iza!
– Bardzo ładne imię – stwierdził Szymon.
Skinęłam mu głową na pożegnanie, po czym podniosłam torbę, wzięłam syna za rączkę i ruszyliśmy w stronę wyjścia.
Fascynacja Szymonem
Przez cały poranek i podczas śniadania Jasiek dopytywał się, czy na plaży będzie Szymon. Trochę mnie to niepokoiło. Już jakiś czas temu zauważyłam, że mój synek lgnie do facetów, którzy mu okazywali zainteresowanie. Nie chciałam, żeby niepotrzebnie przywiązał się do przypadkowego znajomego z wczasów. Przecież już za dziesięć dni, gdy skończy się turnus, facet zniknie z jego życia.
Gdy przyszliśmy na plażę i odnaleźliśmy nasz ulubiony grajdołek, mały aż zapiszczał z zachwytu. W miejscu zniszczonego zamku stał nowy, jeszcze ładniejszy. Obok siedział Szymon i z plastikowej butelki wylewał wodę zmieszaną z piaskiem, tworząc fantazyjne wieżyczki. Jasiek był oczarowany. A gdy jeszcze zobaczył w fosie plastikowy statek z piracką załogą, jego zachwyt sięgnął zenitu.
– To twój zamek i twoje wojsko? – pytał z podziwem i pewną dozą szacunku.
– Nie, to wszystko twoje. Odbudowałem zamek, bo go niechcący zniszczyłem. A piratów kupiłem ci na przeprosiny.
– Naprawdę?!
– Całkiem niepotrzebnie – wtrąciłam, ale widząc zaniepokojoną minę syna, dodałam:
– Podziękuj panu, Jasieńku.
Bawili się całe przedpołudnie. Szymon był wyjątkowo kontaktowy i miał wspaniałe podejście do dzieci. Mieszkał tak jak my w Warszawie. Skończył weterynarię i pracował w przychodni dla zwierząt. Może stąd ten ciepły stosunek do wszelkich żyjątek, jak sam mówił ze śmiechem, turlając Jasia po piasku. Gdy po całym dniu wróciliśmy do ośrodka, i ja i Jasiek mieliśmy myśli pełne Szymona.
„Nic z tego nie będzie – myślałam, trochę zła na siebie, że dopuszczam do zbytniej zażyłości z facetem, którego dopiero co poznałam. – Jasiek będzie cierpiał. I ja też”.
Jednak nie tak łatwo sobie poradzić z upartym pięciolatkiem. Gdy następnego dnia zbliżyliśmy się do wejścia na plażę, Jasiek, nie zważając na moje wołanie, pobiegł na nasze stałe miejsce. Szymon już na nas czekał… Kąpaliśmy się we trójkę w morzu, Szymon uczył Jasia pływać, robić „orła” na piasku i kopać studnię tak głęboką, by na dnie pojawiła się woda. Przed pójściem na obiad zdecydowałam się. Powiedziałam Szymonowi, żeby nie utrudniał małemu życia, że nie chcę, aby Jaś się przyzwyczajał do obcego faceta, potem tęsknił. A na koniec, żeby wzmocnić całość, dodałam, że ja już jestem z kimś związana i nie chcę komplikować sytuacji.
– Ten ostatni argument jest chyba decydujący? – spytał Szymon, patrząc mi w oczy.
– Tak – skłamałam, odwracając wzrok w stronę syna.
To on był przecież facetem mojego życia. Poprosiłam, żeby Szymon chodził na plażę po drugiej stronie wejścia, żebyśmy się nie spotykali. Milcząco skinął głową. Niestety, nie przewidziałam reakcji Jaśka na nieobecność jego nowego idola.
Nagłe zniknięcie Jasia
Po południu całą godzinę dreptał koło kocyka i rozglądał się za Szymonem. Tłumaczyłam, że już na pewno wyjechał, bo pracuje i ma swoje sprawy, ale mały twierdził uparcie, że on by nie wyjechał bez pożegnania. No i stało się. Ledwo na chwilę zajęłam się czytaniem, Jasiek zniknął. Najpierw spojrzałam w stronę morza. Nie zobaczyłam niebieskiej czapeczki. Zaczęłam wołać, kręcąc się w kółko, pytać plażowiczów. W którą stronę mógł pójść? Przecież to była tylko chwila!
Wpadłam w panikę. Darłam się z całych sił, biegając naokoło. Nagle ktoś mnie chwycił za ramię. To był Szymon.
– Jasiek mi zginął, szukaj Jaśka! – wykrztusiłam przez łzy.
– Biegnij brzegiem w tamtą stronę i patrz w stronę plaży. Ja pobiegnę w stronę wyjścia.
Gdy wracałam po kilkunastu minutach, spłakana i ledwo żywa ze zmęczenia, zobaczyłam idącego w moją stronę Szymona z Jasiem na ręce. Mój syn obejmował tego faceta za szyję i miał autentycznie szczęśliwą minę! Ostatkiem sił dobiegłam do nich i oparłam policzek o ciepłe ciałko Jasia. Szymon objął mnie wolnym ramieniem i delikatnie przytulił. Staliśmy tak wtuleni w siebie we trójkę.
– Znalazłem go! – pochwalił się Jasiek.
– A ja myślałem, że to ja znalazłem ciebie – roześmiał się Szymon, lecz patrzył na mnie.
Czułam niesamowitą ulgę i radość…
– Wracamy do naszego zamku – zarządził Szymon. – A w Warszawie zbudujemy takie solidne zamczysko z kamyków łączonych specjalnym klejem… Nikt nam go nie zburzy. Zgadzasz się, Izuniu?
– Wspaniały pomysł – przyznałam, nagle pełna nadziei na nowe szczęście.