„Pozwalałam synowi na wszystko, żeby miał szczęśliwe dzieciństwo. Ta metoda wychowawcza zemściła się na mnie po latach”
„Mój syn stał przy zlewie w rozciągniętym t-shircie, z telefonem w ręce. Nawet nie spojrzał w moją stronę. Przez moment myślałam, że może nie zauważył, że wróciłam. Ale nie – wiedział. Po prostu nie uznał za ważne, by powiedzieć choćby >>cześć<<”.

- Redakcja
Niektórzy mówią, że miłość matki jest ślepa. Ja wierzę, że jest raczej głęboka – tak głęboka, że czasem nie widać, co się w niej ukrywa. Mój Tomek zawsze był dla mnie wyjątkowy. Już jako dziecko miał w sobie coś, co chwytało za serce. Nieśmiałość, delikatność, a jednocześnie ten błysk w oku, jakby nosił w sobie tajemnicę świata, której nikt poza nim nie znał. Chciałam być jedyną, która tę tajemnicę rozgryzie.
Kochałam go
Od małego powtarzałam, że on nie jest jak inne dzieci. Że jest zbyt wrażliwy na ten świat, zbyt czysty. Kiedy inne matki narzekały, że ich synowie nie chcą się uczyć albo są zbyt głośni, ja broniłam Tomka z uporem godnym lepszej sprawy. Nawet wtedy, gdy szkoła zaczęła go męczyć, a potem praca. „On po prostu jeszcze szuka swojej drogi” – mówiłam do wszystkich, ale chyba głównie do siebie.
– On cię wykorzystuje. Nie widzisz tego? – powtarzał mój brat zrezygnowanym tonem.
– On po prostu jeszcze szuka swojej drogi – odpowiadałam, jakbym znała tylko ten jeden argument.
Każdy dzień miał swój rytuał. Wstawałam rano cicho, żeby go nie obudzić. Gotowałam śniadanie, wietrzyłam jego pokój, zbierałam porozrzucane skarpetki, kubki, talerze. Tomek był już wtedy dorosły. Trzydziestka dawno stuknęła. Ale dla mnie był wciąż moim chłopcem. Moim dzieckiem, które muszę ochronić przed światem.
Chciałam jego szczęścia
Któregoś dnia obudziłam się w szpitalu, z pulsującym bólem w skroni i niepokojem, który oplatał mnie jak ciężka kołdra. Sufit nad głową był biały i obcy, a zapach płynu dezynfekującego drażnił mnie bardziej niż ból. Próbowałam się podnieść, ale ręka odmówiła posłuszeństwa. Wtedy dopiero dotarło do mnie, że coś jest naprawdę nie tak.
Nie pamiętałam, jak tu trafiłam. Ostatnie, co kojarzyłam, to że byłam w sklepie i nagle zrobiło mi się duszno. Potem już tylko ciemność. Po chwili weszła pielęgniarka.
– Ma pani dzieci, rodzinę? – zapytała.
– Mam syna. Myślałam, że przyjdzie.
Pielęgniarka nie odpowiedziała, tylko uśmiechnęła się lekko i poprawiła mi poduszkę. Zadzwoniłam do mojego brata Andrzeja. Odebrał od razu i powiedział, że zaraz przyjedzie. Nigdy nie byliśmy zbyt blisko, nasze rozmowy najczęściej kończyły się kłótnią o Tomka, o moje poświęcenie, które on nazywał ślepotą. Ale przyjechał. Siedział przy mnie w ciszy, trzymał za rękę i mówił spokojnym głosem, że wszystko będzie dobrze. Nawet się nie sprzeczaliśmy.
Czekałam na niego
Myślałam, że Tomek przyjdzie, że wejdzie zdenerwowany, zmartwiony, że zapyta, jak się czuję, usiądzie przy łóżku i pomilczymy razem. Ale nie przyszedł. Mijały dni. Najpierw myślałam, że coś mu wypadło, potem, że może się boi szpitala. W końcu zadzwoniłam.
– Tomek, nie przyjdziesz? – zapytałam cicho, bo sił miałam niewiele.
– Nie wiem, co miałbym powiedzieć. Nienawidzę szpitali, wiesz o tym – odpowiedział bez emocji.
Rozłączyłam się i spojrzałam przez okno. Za szybą przechodziły dwie starsze kobiety z siatkami. Ich świat był zwyczajny, stabilny. Mój nagle przestał taki być. Nie dlatego, że leżałam w szpitalu, tylko dlatego, że nie mogłam już dłużej udawać, że wszystko jest na swoim miejscu.
Wróciłam do domu po tygodniu. Pani doktor powiedziała, że wszystko wygląda dobrze, ale muszę uważać. Powinnam odpoczywać, nie dźwigać, nie przemęczać się. Uśmiechnęłam się i przytaknęłam. Nie miałam siły tłumaczyć, że mój dom nie zna słowa „odpoczynek”.
Potrzebowałam spokoju
Weszłam powoli do mieszkania, opierając się o framugę. W przedpokoju pachniało kurzem i resztkami smażonego jedzenia. Z kuchni dobiegł mnie znajomy głos:
– Kupiłaś mi coś do jedzenia?
Mój syn stał przy zlewie w rozciągniętym t-shircie, z telefonem w ręce. Nawet nie spojrzał w moją stronę. Przez moment myślałam, że może nie zauważył, że wróciłam. Ale nie – wiedział. Po prostu nie uznał za ważne, by powiedzieć choćby „cześć”. Oparłam się o ścianę.
– Wiesz, że byłam w szpitalu? – zapytałam, nie ruszając się z miejsca.
– No wiem… Ale już jesteś, nie? – odpowiedział zniecierpliwionym tonem, jakby to była rozmowa o braku mleka w lodówce.
Poszłam do swojego pokoju i zamknęłam drzwi. Usiadłam na łóżku i długo wpatrywałam się w podłogę. Zrobiło mi się duszno, ale nie z powodu osłabienia. Spojrzałam na niego inaczej, pierwszy raz. Jakby był obcym człowiekiem, jakby ten głos należał do kogoś, kogo wcale nie znam.
Nie liczył się ze mną
Następnego dnia czekałam, aż wstanie. Nie wyjęłam chleba, nie nastawiłam czajnika na herbatę. Siedziałam przy stole z rękami splecionymi na kolanach. Kiedy Tomek się pojawił, przeczesał ręką włosy i usiadł, jak gdyby nigdy nic, naprzeciwko mnie.
– Śniadanie jest? – zapytał, ziewając.
Patrzyłam na niego, jakby siedział tam pierwszy raz. Jego twarz, znajoma do bólu, nagle wydała mi się pusta. Obca.
– Tomek – zaczęłam cicho. – Naprawdę nie poczułeś potrzeby, żeby przyjechać do szpitala?
Wzruszył ramionami.
– No to przepraszam, dobra? Przecież już jesteś. Po co to wszystko rozdrapywać?
Wtedy coś we mnie puściło.
– Przez trzydzieści lat dawałam ci wszystko, a ty nawet nie potrafisz mnie zapytać, jak się czuję?
– Nie prosiłem cię o to wszystko! – uniósł głos. – Może chciałaś mieć jakiegoś bohatera, a nie syna?
Nie doceniał mnie
Wbił wzrok w stół. Milczeliśmy.
– Ja po prostu chciałam, żebyś potrafił być człowiekiem – powiedziałam to spokojnie, bez krzyku.
Tomek wstał i wyszedł z kuchni. Usłyszałam, jak zamyka drzwi do swojego pokoju. A ja po raz pierwszy nie poszłam za nim, nie zapukałam, nie spytałam, czy wszystko w porządku. Tym razem chciałam, żeby to on coś zrobił.
Od tamtej rozmowy nie ugotowałam ani jednej zupy. Nie wchodziłam do jego pokoju, nie pytałam, czy coś jadł. Przechodziłam obok niego jak przez pokój – cicho, spokojnie, obojętnie. Zaczęłam wychodzić na spacery z sąsiadką, w bibliotece wypożyczyłam pierwszą książkę od lat. Tomek patrzył na mnie z coraz większym zaskoczeniem. Zostawiał bałagan, czekał na reakcję. Nie było jej.
– Zmieniasz się. Nie poznaję cię – powiedział w końcu któregoś popołudnia.
– Może po raz pierwszy jestem sobą – odparłam.
– Może jak umrzesz, wtedy zrozumiem, co miałem.
Podniosłam na niego wzrok.
– Nie czekaj na to, synku. Czasem nie dostajemy drugiej szansy.
Nie odpowiedział. Stał przede mną jeszcze chwilę, a potem wrócił do siebie. Drzwi zostały uchylone.
Renata, 61 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Rozwiodłam się przez jogurt kokosowy. Przelała się czara goryszy. Miałam dosyć lekceważenia i pustych obietnic”
- „Mam 40 lat i nigdy nie miałem dziewczyny. Mama przez lata mi wmawiała, że lepszej od niej nie znajdę”
- „Ciąża po 40-tce była udręką. Zamiast gratulacji, na każdym kroku słyszę, że jestem za stara na macierzyństwo”