Reklama

Zawsze miałam słabość do ludzi w potrzebie. Wystarczyło, że ktoś spojrzał na mnie odpowiednio smutnymi oczami, a ja już pędziłam z pomocą. A potem płakałam po kątach, że znowu ktoś zrobił ze mnie głupią. Jednak tym razem… o, tym razem to przeszło wszelkie granice. W życiu nie czułam się tak oszukana i wykorzystana, jak wtedy, kiedy pożyczyłam pieniądze sąsiadce spod piątki.

Reklama

Wyglądała na zmęczoną życiem, z rozmazanym tuszem pod oczami, w klapkach na rajstopy, z trójką dzieci wiecznie uczepionych nogawki. Serce mi się ścisnęło, gdy usłyszałam, że nie mają na mleko i chleb. Dałam się nabrać.

Serce mi pękło

Nie pamiętam, kiedy pierwszy raz zauważyłam Sylwię. Chyba w dzień, kiedy wyrzucała dywan przez balkon, krzycząc, że „to nie jest dom publiczny, tylko mieszkanie z dziećmi!”. No, ale wiadomo, każdy ma swoje problemy. A potem któregoś dnia zadzwoniła do mnie do drzwi. Z oczami jak spodki i głosem, który ledwo wydobywał się z gardła.

– Pani Malwinko… przepraszam, że tak… ale nie miałaby pani pożyczyć pięciu stówek do końca tygodnia?

Zaniemówiłam. Ledwo znałam kobietę. Popatrzyłam – dzieci stały na klatce w kapciach, jedno zakatarzone, drugie z lizakiem, a trzecie z książką z biblioteki.

– A co się stało? – zapytałam.

– Zabrali mi dodatek z MOPS-u, bo coś tam nie zgadzało się w papierach… A dzieci głodne. Nawet mleka nie ma – spuściła wzrok i zaczęła dłubać w rękawie bluzy.

Westchnęłam.

– Dobrze, ale tylko do piątku, dobrze?

– Jasne, do piątku jak w banku. Bóg pani wynagrodzi – uśmiechnęła się szybko i już jej nie było.

Mogłam się wtedy domyślić. Byłam głupia. Jeszcze im podgrzałam zupę i zaniosłam. Bo przecież jak mogłabym patrzeć? Następnego dnia zobaczyłam Sylwię. W różowym dresie, z pazurami jak szpony. A dzieci? Siedziały same na ławce pod blokiem, dzieląc się suchym rogalem.

Chciałam być miła

W poniedziałek rano spotkałam ją na klatce. Pachniała, jakby właśnie wytarzała się w perfumerii.

– O, pani Malwinko, dzień dobry! – powiedziała wesoło, jakbyśmy były starymi przyjaciółkami. – Ale pogoda, co nie?

Spojrzałam na nowe tipsy. Chciałam być miła, ale język mnie świerzbił.

A to pazurki nowe? – zagadnęłam słodko, jakbym się naprawdę interesowała.

Seba zrobił mi prezent. Mówi, że „jego dziewczyna nie będzie wyglądała jak sprzątaczka” – zachichotała i poprawiła włosy.

– To cudownie, że Seba taki hojny. A dzieci już po śniadaniu? – dodałam, patrząc jej prosto w oczy.

Zamilkła na sekundę, jakby się zacięła.

– Tak, tak… Mleko kupiłam wczoraj, jeszcze chlebek był…

– Suchy chleb za moje pieniądze?

Zbladła. I już wiedziałam, że trafiłam.

– Nie no, co pani… Przecież miałam trochę swoich… – zaczęła się plątać. – A te paznokcie to... To koleżanka mi zrobiła, bo... ja jej dziecko przypilnowałam. Wie pani, jak to jest…

– Aha. A Seba?

– A Seba się stara! Pracy szuka. W robocie teraz niełatwo, ludzie bez serca…

– Racja – przerwałam jej. – Coś o tym wiem.

Uśmiechnęła się nerwowo, ale już była w odwrocie. Poszła szybkim krokiem na dół, a ja stałam jeszcze chwilę na klatce, patrząc za nią. I nagle zrobiło mi się zwyczajnie głupio. Bo znowu się dałam się nabrać.

Przestałam jej wierzyć

W czwartek wieczorem postanowiłam jednak zapukać do Sylwii. Piątek zbliżał się wielkimi krokami, a o oddaniu pieniędzy cisza. Pukanie odbiło się echem. W końcu drzwi uchyliły się, a zza nich wychylił się Seba. Bez koszulki.

– Czego? – mruknął, jakby właśnie obudzono go z zimowego snu.

– Dzień dobry, ja do Sylwii.

Nie ma – splunął na bok. – Wyszła gdzieś z kumpelą. A co, coś ważnego?

– Pożyczyłam jej pieniądze. Miała oddać do piątku. Jutro piątek.

Seba wziął głęboki wdech, jakby zaraz miał mi wygłosić przemówienie na temat kryzysu gospodarczego.

– Pani… Malwina, tak? To niech się pani nie martwi. Odda, odda. Przecież Sylwia nie kradnie. A jak nie odda jutro, to pojutrze. Co za różnica?

– Dla mnie różnica jest taka, że jak ja komuś coś obiecuję, to się tego trzymam – syknęłam, czując, jak mi ciśnienie skacze.

Pani nie wygląda, jakby nie miała z czego żyć, co? – uśmiechnął się złośliwie.

W tym momencie drzwi do mieszkania szerzej się otworzyły. W korytarzu minęła go Sylwia z miną zbitego psa.

– Zamknij się – syknęła przez zęby. – Pani Malwinko, przepraszam… zapomniałam. Naprawdę. Jutro przyniosę.

– O szóstej wieczorem będę w domu. Jak nie przyniesiesz, to… – zawiesiłam głos. – To przestanę być miła.

Sylwia przełknęła ślinę.

– Będę. Obiecuję.

Tyle że ja już jej w nic nie wierzyłam.

Byłam wściekła

W piątek usiadłam w fotelu z herbatą. Miałam wrażenie, że słyszę każdy krok na klatce. Zbliżała się siódma, potem ósma... dziewiąta. Nikt się nie pojawił. Sylwia nie oddała mi pieniędzy. W sobotę rano wyszłam do sklepu i prawie wpadłam na nią przy śmietniku. Miała torbę z drogerii i uśmiech jakbyśmy się przyjaźniły od podstawówki.

– O, pani Malwinko! Już miałam pukać do pani! – zawołała.

– Tak? A to ciekawe, bo ja od wczoraj o szóstej byłam gotowa. I nie usłyszałam ani stuknięcia.

– Bo… Seba miał migrenę. I ja... zapomniałam, bo wie pani, dzieci, a ja jeszcze byłam u koleżanki…

– Z torbą pełną kosmetyków?

Zaczerwieniła się, ale szybko odzyskała rezon.

Nie są dla mnie, to na prezent. Moja ciocia ma imieniny.

– A pieniądze?

– Dzisiaj nie mam, ale w poniedziałek! Na pewno! Wie pani, jak to jest – życie. Rachunki, dzieci, wszystko drogie...

Spojrzałam jej prosto w oczy. I nagle już nie było mi przykro, nie było mi żal. Byłam tylko wściekła, że ktoś tak perfidnie gra na litość.

– Nie chodzi o pieniądze. Tylko o to, że zrobiłaś ze mnie idiotkę. Wiesz, co jest najgorsze? Że ja naprawdę cię żałowałam. A ty... poszłaś w nowe tipsy, wydałaś pieniądze na Sebę, a dzieci dalej jedzą chleb z ketchupem – powiedziałam.

To nieprawda! – warknęła, ale nie spojrzała mi w oczy.

– Nie martw się. Już ci nie pożyczę. Ani złotówki.

Odwróciłam się i odeszłam. Nie poczułam się lepiej, ale przynajmniej nie czułam się już jak frajerka.

Współczułam dzieciom

Minął tydzień. Sylwia nie oddała pieniędzy. Nie przeprosiła. Nie spojrzała nawet w moją stronę, choć mijałyśmy się pod blokiem co drugi dzień. Za to Seba dwa razy splunął demonstracyjnie na chodnik, jak przechodziłam. Raz dzieciaki siedziały na schodkach i zbierały pieniądze na słodycze. Żal ściskał serce, ale nie portfel. W czwartek wieczorem zadzwoniła do mnie sąsiadka z trzeciego piętra, pani Ela.

– Bo ja muszę się pani o coś zapytać… Sylwia mówiła, że pani pożycza pieniądze, jak się ładnie poprosi. To prawda?

– Zależy, kto pyta – odparłam chłodno.

– Bo ona… wie pani… mi też mówiła, że dzieci głodne. I że pani jej pomaga, więc ja też dałam dwieście złotych. I teraz się zastanawiam, czy nie zrobiłam z siebie głupiej.

– Niech pani sobie odpowie sama. A jak pani bardzo chce wiedzieć, na co Sylwia wydaje pieniądze, to proszę się przejść wieczorem pod Żabkę. Tam sobie z Sebą siedzą.

– Boże… – szepnęła Ela. – A dzieci?

– Śpią albo ryczą. Nikt się nimi nie interesuje. Ważne, żeby nie przeszkadzały.

Wieczorem, gdy siedziałam przy oknie, zobaczyłam Sylwię. Wracała z Sebą, śmiejąc się głośno. Za nimi szło najstarsze dziecko. Niosło siatkę. Z bułkami i pasztetem. Zamknęłam okno. I nie wiem, co bardziej mnie bolało – że pożyczyłam te pięćset złotych, czy że naprawdę kiedyś wierzyłam, że ją obchodzi coś poza własnym nosem.

Dostałam nauczkę

Minęło parę miesięcy. Sylwia już nie prosiła o pieniądze. Nie dlatego, że przestała mieć problemy – po prostu zrozumiała, że dla mnie ta historia się skończyła. I dla kilku innych sąsiadek też. Kiedyś spotkałam ją w sklepie. Stała przede mną w kolejce, z flaszką w jednej ręce, a paczką kabanosów w drugiej. Dzieci – nie było.

Co tam słychać? – uśmiechnęła się słodko.

– U mnie? Spokój. A u ciebie?

– E tam… – wzruszyła ramionami. – Ciężko. Jak to w życiu. Ale jakoś leci. Dzieci na świetlicy, Seba pracuje od czasu do czasu… Normalnie. Jak u wszystkich.

– Tylko że nie u wszystkich tak wygląda życie – odpowiedziałam spokojnie, bez jadu.

Zbladła. Spuściła wzrok. Przez chwilę myślałam, że coś powie. Jednak tylko zapłaciła i wyszła bez słowa. Czy było mi jej szkoda? Nie. Żal mi było tylko dzieci. Bo one nie miały wyboru. One nie mogły powiedzieć: „nie chcę mieć takiej matki”. A te pięćset złotych? To była lekcja, jaką dostałam od życia. Następnym razem najpierw spojrzę komuś w oczy, zanim uwierzę we wszystkie jego łzy.

Malwina, 45 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama