„Pożyczyłam sąsiadce kasę, bo mówiła, że to na prezenty dla dzieci. Zamarłam, gdy odkryłam, na co idą moje oszczędności”
„Beata zapukała do mnie i powiedziała, że jej dzieci w tym roku nie dostaną prezentów, że wstyd, że serce jej pęka. I pożyczyłam jej pieniądze. Z dobrego serca. Tylko że potem, zamiast uśmiechniętych dzieci, zobaczyłam coś innego”.

- Redakcja
Z sąsiadkami to ja nigdy nie miałam szczęścia. Zawsze albo plotkara, albo wiecznie coś pożyczająca. A jak się już trafi jakaś porządna, to się wyprowadza, zanim człowiek zdąży ją zaprosić na kawę. Jednak z Beatą to było inaczej. Przeprowadziła się piętro niżej z trójką dzieci i zaraz jakoś tak... zaiskrzyło między nami. Pomagałam jej, jak mogłam, bo wiadomo – sama dzieci, facet ją zostawił, skromnie żyją. Przynosiłam trochę zupy, raz użyczyłam czajnik, bo jej się zepsuł. Aż w końcu przyszła ta pamiętna niedziela przed Mikołajkami Beata zapukała do mnie i powiedziała, że jej dzieci w tym roku nie dostaną prezentów, że wstyd, że serce jej pęka. I pożyczyłam jej pieniądze. Z dobrego serca. Tylko że potem, zamiast uśmiechniętych dzieci, zobaczyłam coś innego. I to był moment, w którym zrozumiałam, że nie jestem naiwna – jestem po prostu głupia.
Było mi jej żal
– Wiem, że to wstyd tak chodzić i prosić, ale nie mam wyjścia. Michaś mówił, że chce czekoladę na Mikołaja. A ja nie mam za co kupić tej czekolady…
Stałam oparta o framugę drzwi. Kawa stygła na stoliku, ale już wiedziałam, że jej nie dopiję.
– A zasiłek? Nie przyszło jeszcze nic?
– Pomyłka jakaś w systemie. Dzwoniłam, łzy mi leciały po policzkach, a ta babka z MOPS-u jak automat – „proszę czekać, sprawa w toku”. Tylko że Mikołaj nie czeka, rozumiesz?
Patrzyłam na nią, jak się trzęsie, jak w oczach ma panikę.
– Ile ci trzeba?
– Tylko trzysta. Na prezenty, coś do jedzenia. Przysięgam, oddam za tydzień. Jak tylko wpływ z MOPS-u przyjdzie.
– Beata…
– Na dzieci. Przysięgam. Nawet mogę ci podpis dać. I procent, jak chcesz.
Pokręciłam głową. Żadnego podpisu nie chciałam. Chciałam, żeby dzieci miały prezenty. I żeby ta dziewczyna, choć raz, poczuła się jak matka, która może dać coś więcej niż tylko „może za miesiąc, kochanie”.
– Oddasz, jak dostaniesz zasiłek. I nie wykręcaj się potem żadną grypą żółtaczką czy księżycowym rokiem.
– Oddam! – wyszeptała i rzuciła mi się na szyję.
A ja, głupia, jeszcze ją przytuliłam.
Serce waliło mi jak oszalałe
Nie mijały jeszcze trzy dni, kiedy spotkałam Jolkę spod trójki. A sąsiadka ma język ostrzejszy niż nożyk do tapet. Jednak coś w jej spojrzeniu mnie zaniepokoiło.
– Wiesz, komu ty te pieniądze pożyczyłaś?
– No wiem. Beacie. A co?
– No to chyba nie wiesz, na co poszły twoje pieniądze.
Zmarszczyłam czoło.
– Mów od razu, bo jak zaraz nie powiesz, to mnie rozniesie.
– Widziałam ich. W mieście. Beatę i jej nowego faceta. Obściskiwali się pod sklepem, a potem poszli do pizzerii na rogu. I wcale nie wyglądali, jakby przyszli tam tylko popatrzeć na menu.
Zatkało mnie. Dosłownie. Stałam, gapiąc się na Jolkę, jakby mi powiedziała, że Beata poleciała w kosmos.
– Żartujesz. Przecież… Ona mówiła, że nie ma na czekoladę dla Michała.
– A miała na pizzę i kawę z pianką. Bo widziałam. Tylko nie dzieci. Dzieci chyba siedzą w domu i marzą o tej czekoladzie.
Przez chwilę nic nie mówiłam. Czułam, jak robi mi się ciepło na szyi, a serce wali jak oszalałe. Jak mogła? Jak, do cholery, mogła? Jolka uniosła brwi.
– To co? Pójdziemy jej razem nawrzucać?
– Nie. Sama pójdę. I już wiem, że nie będę się pieścić.
Zatrzasnęłam za sobą drzwi klatki.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem
Drzwi do mieszkania Beaty były uchylone. Dzieciak biegał po korytarzu z rozwaloną skarpetką na jednej nodze, a z kuchni dolatywał zapach frytek. I coś jeszcze – męski głos. Śmiech. Zapukałam tak, że nawet dziecko przystanęło z wrażenia.
– Beata! – zawołałam. – Masz gościa? To może i dla mnie znajdziesz chwilę?
Po sekundzie pojawiła się w drzwiach. Rozczochrana, w dresie, z uśmiechem przyklejonym na siłę.
– Ojej… Nie wiedziałam, że przyjdziesz…
– Przyszłam zapytać, jak się mają sprawy z moimi pieniędzmi. Wiesz, te trzysta złotych „na dzieci”.
Zbladła.
– Tak, tak, miałam ci dać znać. Daj mi tylko jeszcze kilka dni.
– A na pizzę miałaś? – zapytałam słodko. – Na frytki też? Bo czuję je z klatki. A dzieci? Dostały coś?
Zza pleców Beaty wychyliła się łysa głowa.
– To ta? – zapytał bezceremonialnie. – Ta od kasy?
– Zamknij się! – syknęła Beata.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
– Pożyczyłam ci pieniądze na prezenty dla dzieci, a wy wszystko przepuściliście głupoty?
– Ale… my się kochamy! – wyrzuciła nagle, jakby to miało coś zmienić.
– Naprawdę? To niech on mi odda. Skoro się tak kochacie. A dzieci? Niech się zakochają w świętym Mikołaju z reklamy.
Odwróciłam się na pięcie. Byłam wściekła, ale też…zawiedziona.
Nie chciałam przeprosin
Następnego dnia Beata przyszła do mnie z ciastkiem w pudełku i miną, jakby przyszła z przeprosinami. Znałam ten typ – bardziej bała się, że opowiem innym, niż że zrobiła coś złego.
– Przyniosłam sernik. Taki, co go lubisz. I chciałam pogadać… jak kobieta z kobietą.
– Wiesz co, Beata? Wczoraj byłaś z facetem, dziś z sernikiem. Może jutro przyniesiesz mi rozliczenie z wydatków?
Usiadła na krześle bez pytania.
– Myślisz, że jest mi łatwo? Że ja nie wiem, co ludzie gadają? Nie mam nikogo, tylko Szymona. A dzieci… No cóż, radzą sobie.
– Dzieci nie powinny sobie „radzić”. Powinny być dziećmi.
– A ty co? Święta jesteś?
– Może nie mam dzieci, ale mam trochę rozumu. I jak pożyczam pieniądze na dzieci, to nie po to, żeby twój konkubent się za nie obżerał.
– Nie jesteś lepsza – powiedziała cicho. – Po prostu masz więcej szczęścia. I nie wiesz, jak to jest, jak mężczyzna spojrzy na ciebie po tylu latach. Jak nagle ktoś chce cię przytulić, a nie tylko prosić o kolację.
Zamilkłam. Bo coś mnie ukłuło. Może zazdrość?
– Ale wiesz, co wiem? – dodałam chłodno. – Że jak się nie umie oddzielić miłości od wykorzystywania, to nie jest miłość. To jest głupota.
Beata nie odpowiedziała. Wzięła sernik i wyszła bez słowa. I dobrze. Nie chciałam przeprosin.
Było mi wstyd
Nie widziałam Beaty przez kilka dni. Cisza w jej mieszkaniu była aż podejrzana. Dzieci przemykały korytarzem jak duchy. Pewnego wieczoru spotkałam Michała siedzącego na klatce schodowej i trzymającego w dłoni wysuszoną kanapkę.
– Michaś, co ty tu robisz? Gdzie mama?
– Wyszła… – mruknął. – Z tym panem. Mieli wrócić wczoraj.
Zrobiło mi się niedobrze. Nie z gniewu. Ze wstydu. Przed tym chłopakiem, przed sobą. Przecież dałam się nabrać. A teraz te dzieci nie mają nawet ciepłej zupy. Zaprosiłam je do siebie, dałam im herbatę i kawałek ciasta.
– Wasza mama pożyczyła ode mnie pieniądze. Wiecie coś o tym?
– Tak – powiedział Michał, a potem wzruszył ramionami. – Mówiła Szymonowi, że ma fajną sąsiadkę, co łyknęła wszystko jak pelikan. I że jeszcze może cię naciągnie na więcej, bo „ta stara, jak się wzruszy, to leci na pomoc”.
Zaparło mi dech. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa stanęły w gardle.
– Przepraszam, że tak mówię, ale mnie to wszystko wkurza. Bo ja też bym chciał dostać coś na święta. Nawet głupią czekoladę. Mama mówi, że miłość Szymona to teraz najważniejsza inwestycja.
Westchnęłam.
– Macie gdzie spać? Co jeść?
– Babcia przyjdzie jutro. Ma nas zabrać. A mama… Mama pewnie znowu wróci.
Opuścił wzrok. A ja wtedy poczułam, że te pieniądze już nie wrócą.
Wzruszyłam się
Minął miesiąc. Beata wróciła. Bez kwiatów, bez przeprosin, bez Szymona. Po prostu wparowała na klatkę, jakby nigdy nic się nie stało.
– Lucynko! – zawołała, widząc mnie przy skrzynce. – No, żyję! Znowu u siebie. Zrobimy sobie kawkę?
Spojrzałam na nią tak, że sama się cofnęła.
– Kawkę? Może jeszcze szarlotkę upiekę? Naprawdę wierzysz, że ludzie zapominają?
– Oj, nie bądź taka… Miałam trudny czas. Nie wiesz, co to znaczy kochać jak wariatka…
– Wiem i wiem też, co to znaczy być wykorzystaną jak frajerka. Oddasz te pieniądze, czy nie?
– No teraz to ciężko, wiesz… Szymon zostawił mnie z długami. Nie zapomniałam o tobie. Mam cię na liście.
– To wykreśl mnie, proszę. I już nie przychodź. Ani z kawą, ani z ciastkiem, ani z łzami.
Odwróciłam się i weszłam do mieszkania. Dwa dni później Michał zapukał do moich drzwi. Sam.
– Babcia zabrała nas do siebie, ale chciałem tylko coś zostawić – podał mi kopertę.
W środku było sto złotych. I kartka: „Dziękujemy”. Poczułam, jak ściska mnie w gardle. I wtedy zrozumiałam, że nie każda matka uczy dzieci przyzwoitości, ale niektóre dzieci uczą się jej same. Mimo wszystko. A ja? Następnym razem dwa razy się zastanowię, zanim komuś znowu uwierzę na słowo. Jednak serca zamykać nie będę. Bo czasem warto pomóc – nie dla kogoś. Dla siebie.
Lucyna, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Szukałam pracy, żeby być bardziej wartościowa w oczach męża. Gdy zatrudniłam się w lumpeksie, śmiał mi się w twarz”
- „Poznaliśmy się w kościelnym chórze i płomień miłości zapłonął. Zataił, że ma żonę, ale i ja miałam swój brud za uszami”
- „Tak bardzo pragnęłam męża przyjaciółki, że gdy wyjeżdżała, udawałam jego żonę. Potem nie mogłam spojrzeć jej w oczy”