„Pożyczyłam suknię ślubną od kuzynki. Zamiast szczęścia przyniosła ciężar przeszłości”
„Historia kuzynki wracała do mnie w najmniej spodziewanych momentach. W sklepie, kiedy wybierałam chleb. W autobusie. W pracy, między jednym mailem a drugim. W nocy budziłam się z jakimś dziwnym uczuciem, jakbym czegoś zapomniała, albo jakbym miała coś bardzo ważnego do zrobienia, tylko nie mogłam sobie przypomnieć co”.

- Redakcja
Jeszcze niedawno byłam panną, a teraz – oficjalnie – jestem żoną. Brzmi poważnie, choć w środku czuję się, jakbym dopiero zaczynała grać w jakąś grę, której zasad jeszcze nie rozumiem. Może to normalne po ślubie?
W każdym razie – postanowiliśmy oszczędzać. Na wszystkim. A skoro suknia ślubna to wydatek na jeden dzień, to po co wydawać majątek? Zgodziłam się pożyczyć ją od mojej starszej kuzynki – tej samej, której od dziecka zazdrościłam elegancji i tej lekkości, z jaką potrafiła wejść w każde towarzystwo, jakby to było stworzone specjalnie dla niej.
Kiedy po raz pierwszy założyłam jej suknię, poczułam się... wyjątkowa. Koronka idealnie opinała talię, materiał układał się jak w reklamie. Nawet dumna byłam, że w czymś takim idę do ołtarza. Ale potem, podczas przyjęcia, podeszła do mnie jedna z gościń – jakaś ciotka z dalszej rodziny, koleżanka mamy chyba – i powiedziała z takim uśmiechem:
– Dobrze, że ktoś wreszcie w niej wygląda szczęśliwie.
Zamarłam. Uśmiechnęłam się, ale w środku coś się we mnie poruszyło. Jakby ktoś pociągnął za nitkę w swetrze – jeszcze nic się nie rozpruło, ale już wiedziałam, że coś nie gra.
Pamiętam jeszcze rozmowę z kuzynką przy odbiorze sukni. Podała mi ją starannie złożoną, pachniała lawendą i wspomnieniami.
– Mam nadzieję, że tobie przyniesie więcej szczęścia – powiedziała z dziwnym półuśmiechem.
– Aż tak źle było? – zapytałam żartem.
– Było, jak było – ucięła, unikając wzroku. – Ale wyglądasz w niej pięknie. I to się liczy, prawda?
Wtedy zbyłam to. Nie chciałam drążyć. Dziś żałuję, że nie zapytałam więcej.
Nie dawało mi to spokoju
Wszystko zaczęło się podczas wesela, jeszcze zanim zaczęto podawać danie główne. Siedziałam przy stole i rozmawiałam z sąsiadką z prawej strony – starszą panią, która jak się okazało, była koleżanką mojej mamy z pracy sprzed lat. Miała na sobie koronkową bluzkę i szpilki, które nosiła z godnością, choć jej wiek już dawno przekroczył sześćdziesiątkę. Wydawała się pogodna, z dystansem, typ osoby, która dużo widziała i nie potrzebuje się tym chwalić.
– Śliczna ta suknia – powiedziała, patrząc z uznaniem. – Zawsze była piękna, ale dopiero dziś ktoś w niej wygląda naprawdę szczęśliwie.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
– Jak to... dopiero dziś? – zapytałam, próbując utrzymać lekki ton.
Kobieta uśmiechnęła się i machnęła ręką, jakby chciała zmienić temat.
– Ach, nieważne. Grunt, że ci dobrze. A jak mąż? Przystojniak. Widać, że się starał.
Nie drążyłam dalej, ale słowa o „dopiero dziś” utkwiły mi gdzieś głęboko. Całe wesele próbowałam zepchnąć tę myśl na bok, bawić się, rozmawiać, uśmiechać, ale kiedy wróciliśmy do domu i zostałam sama w sypialni, nie mogłam zasnąć.
Skąd ona mogła wiedzieć, jak wyglądały poprzednie panny młode w tej sukni? Dlaczego powiedziała to w taki sposób, jakby... jakby ktoś wcześniej też w niej szedł do ślubu, ale wyglądał inaczej? Mniej pewnie? Smutno?
Następnego dnia przy śniadaniu zapytałam mamę mimochodem:
– Mamo, a czemu nigdy mi nie mówiłaś, że kuzynka nie jest już z mężem?
Mama oderwała wzrok od talerza. Wyraźnie zaskoczona.
– A kto ci to powiedział?
– Pani z twojej pracy. Siedziała niedaleko mnie na weselu. Wspomniała o tej sukni. I coś tak rzuciła, że... no, że w niej ktoś dopiero dziś wygląda szczęśliwie.
Mama westchnęła.
– To nie była łatwa historia. Oni się pobrali, a miesiąc później się rozstali. Nie chcieliśmy ci psuć nastroju przed ślubem. Po co? To było dawno.
Zrobiło mi się zimno. Znałam tę kuzynkę od dziecka, zawsze wydawała się spokojna, uporządkowana, może nawet trochę chłodna, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że jej małżeństwo tak szybko się rozpadło.
– Miesiąc? – powtórzyłam. – To jakby... nawet nie zdążyli się rozpakować.
Mama tylko pokiwała głową.
Nie zjadłam nic więcej. Wyszłam i zamknęłam się w łazience. Patrzyłam w lustro, ale widziałam nie siebie, tylko jej – moją kuzynkę – w tej samej sukni. Nagle cała elegancja i zachwyt, który czułam, zakładając ją, straciły blask. Miałam wrażenie, że nałożyłam coś więcej niż tylko materiał. Jakby została na mnie część jej historii. I nie wiedziałam, czy tego chcę.
Wątpliwości i sygnały, których nie chciałam widzieć
Przez kolejne dni nie potrafiłam przestać o tym myśleć. Historia kuzynki wracała do mnie w najmniej spodziewanych momentach. W sklepie, kiedy wybierałam chleb. W autobusie. W pracy, między jednym mailem a drugim. W nocy budziłam się z jakimś dziwnym uczuciem, jakbym czegoś zapomniała, albo jakbym miała coś bardzo ważnego do zrobienia, tylko nie mogłam sobie przypomnieć co.
Zaczęłam przypominać sobie własne przygotowania do ślubu. Wieczory, kiedy siedziałam przy komputerze, patrząc na zdjęcia z zaręczyn, próbując wmówić sobie, że jestem spokojna. Ale przecież wtedy też miałam momenty, w których czułam... niepokój? Niepewność? Coś, czego nie potrafiłam wtedy nazwać. Odrzucałam to. Wmawiałam sobie, że to normalne, że każda panna młoda się stresuje.
Któregoś wieczoru próbowałam porozmawiać z mężem. Siedzieliśmy razem na kanapie, oglądaliśmy jakiś film, który i tak nie skupiał mojej uwagi. W końcu powiedziałam:
– Wiesz, ta suknia, którą miałam na ślubie, należała do mojej kuzynki. I... ona się rozstała z mężem miesiąc po ślubie.
Spojrzał na mnie, ale bez większego zainteresowania.
– No i co z tego?
– Nie wiem. Może nic. Ale coś mnie to męczy. Jakby... jakby to coś znaczyło. Albo jakby mnie to czegoś ostrzegało. Sama nie wiem.
– Przecież to tylko suknia – prychnął. – To jakbyś powiedziała, że parasol przynosi pecha, bo ktoś go zostawił w tramwaju. Nie rozumiem, dlaczego w ogóle o tym mówimy. Minęło kilka tygodni od ślubu. Możemy się skupić na przyszłości?
Chciałam coś powiedzieć, ale zrezygnowałam. Nie miałam siły przekonywać go, że chodzi o coś więcej niż kawałek materiału. Może faktycznie to tylko pretekst. Może tak naprawdę próbowałam zrozumieć coś, co czułam już wcześniej. Może czułam to od początku, tylko brakowało mi odwagi, żeby się do tego przyznać.
Zaczęłam analizować nasze życie. Te rozmowy, które nigdy się nie wydarzyły. Te spojrzenia, które miały być czułe, ale bardziej przypominały przyzwyczajenie. Tę pustkę, którą wypełniały codzienne obowiązki. Wszystko było poprawne, grzeczne, takie... jak trzeba. Ale czy to wystarczało?
Siedziałam kiedyś sama w kuchni, patrząc na filiżankę po herbacie. Pusta, ale jeszcze ciepła. Pomyślałam wtedy:
„To wszystko jest ciepłe, ale puste. Poczułam, że nie mam się do kogo przytulić. A ta suknia... może ona po prostu przypomniała mi, że ja już wcześniej się bałam, tylko nikt tego nie zauważył. Nawet ja.”
Rozmowa z kuzynką otworzyła mi oczy
Nie mogłam dłużej żyć w tym zawieszeniu. Miałam wrażenie, że moje myśli krążą w kółko, wracają do tych samych wniosków, jakby szukały potwierdzenia. Potrzebowałam rozmowy. Prawdziwej. Takiej, która albo rozwieje moje wątpliwości, albo da im konkretne imię.
Zadzwoniłam do kuzynki. Zaproponowałam kawę, pretekst był niewinny – chciałam jej „jeszcze raz podziękować za suknię”. Zgodziła się od razu, a ja poczułam, że teraz już nie ma odwrotu. Umówiłyśmy się w jej mieszkaniu.
Była spokojna, jak zawsze. Uśmiechnięta, uprzejma, pachnąca lawendą. Zaparzyła herbatę, postawiła na stole talerz z ciastkami.
– Dobrze wyglądasz – powiedziała. – Ślub chyba ci służy.
– Nie wiem – odpowiedziałam po chwili milczenia. – Może udaję, że mi służy. Może próbuję się w tym odnaleźć. Dlatego tu przyszłam.
Spojrzała na mnie uważniej. Odstawiła filiżankę.
– Chcesz zapytać o tamten ślub.
Skinęłam głową.
– Nie musisz mówić wszystkiego, jeśli nie chcesz. Ale od kiedy usłyszałam, że to wszystko skończyło się po miesiącu... nie mogę przestać o tym myśleć. Zwłaszcza że... ja też nie jestem pewna, czy podjęłam dobrą decyzję.
Milczała przez chwilę. A potem westchnęła.
– To nie suknia była problemem, Iza. To ja nie byłam gotowa, ale nie miałam odwagi tego powiedzieć. Wszyscy mówili, że to dobry wybór. Że jestem szczęściarą. Że lepszego nie znajdę. I wiesz co? W pewnym momencie zaczęłam to powtarzać za nimi. Jakby wystarczyło, że inni są pewni. A ja... ja czułam, że coś we mnie się cofa. Że nie potrafię się do niego zbliżyć, choć bardzo chciałam. On nie był zły. Po prostu... nie był mój.
Poczułam, jak ściska mi się gardło. Jakby ktoś w końcu wypowiedział moje własne myśli, których wcześniej nie potrafiłam ubrać w słowa.
– A kiedy to zrozumiałaś?
– Prawie natychmiast. Ale jeszcze przez kilka tygodni udawałam. A potem... któregoś dnia obudziłam się i pomyślałam: przecież ja nie chcę tak żyć. I spakowałam się. On nic nie mówił. Jakby wiedział.
Patrzyłam na nią długo. Nie było w niej żalu, tylko zmęczenie. I coś jeszcze – spokój. Może właśnie tego mi brakowało.
Kiedy wracałam do domu, w głowie kłębiły mi się jej słowa. Myślałam o tym, co powiedziała o innych, którzy wiedzieli lepiej. O tym, że chciała dobrze, ale nie miała odwagi. Zadałam sobie pytanie: a ja? Czy ja miałam odwagę?
To nie suknia była winna
Minęło kilka miesięcy. Życie wróciło do rytmu, ale we mnie coś się zmieniło. Coraz częściej czułam, że jestem obok. Przy mężu, ale jakby przez szybę. Nie było między nami nic złego – nie krzyczeliśmy, nie kłóciliśmy się. Tylko z każdą rozmową miałam wrażenie, że jesteśmy dla siebie grzecznymi współlokatorami.
Próbowałam z nim rozmawiać. Pytałam, czy też to czuje, ale on tylko wzruszał ramionami.
– Jesteśmy po prostu zmęczeni – mówił. – Praca, obowiązki. Przejdzie nam.
Nie przechodziło. Wręcz przeciwnie.
Spotkałam się wtedy z przyjaciółką. Poszłyśmy na spacer, rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym, aż nagle powiedziałam:
– Czy to normalne, że czuję się samotna, będąc z kimś?
Spojrzała na mnie długo, ale nie odpowiedziała. Może nie musiała.
Wróciłam do domu i przez chwilę siedziałam w milczeniu. Pomyślałam wtedy: to nie suknia mnie zmieniła. Ona tylko przypomniała mi, że ja już dawno nie chciałam patrzeć prawdzie w oczy.
Ślub nie daje szczęścia
Stałam przed lustrem w zwykłej bluzce i jeansach. Bez welonu, bez kwiatów, bez światełek. Tylko ja i moje odbicie. Wpatrywałam się w siebie dłużej niż zwykle, jakby chciałam się upewnić, że jeszcze jestem. Że nie zniknęłam pod wszystkimi decyzjami, które podjęłam wbrew sobie.
Wyszedł z sypialni i spojrzał na mnie. Cisza między nami była cięższa niż jakiekolwiek słowa.
– Musimy porozmawiać – powiedziałam cicho. – Ale nie teraz. Najpierw muszę zrozumieć siebie.
Nie odpowiedział. Może zrozumiał. A może nie miał już siły pytać.
Odwróciłam się z powrotem do lustra. Nie wiedziałam jeszcze, czy odejdę, czy zostanę. Ale po raz pierwszy od dawna czułam, że coś się we mnie przebudziło. Może ta suknia była tylko ubraniem. Ale przypomniała mi coś ważniejszego. Że szczęście nie zaczyna się od ślubu.
Tylko od odwagi.
Iza, 29 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Synowa podała mi rybę bez ości i aż się zagotowałam ze złości. Te kulinarne wymysły odbiły mi się czkawką”
- „Tydzień w hiszpańskiej Maladze przywrócił mi życiowy kurs. Dałem nura w romans, który zniósł mnie na miłosną mieliznę”
- „Teściowa skosztowała mojej zupy grzybowej, a potem zrugała mnie jak dziecko. Nie daruję wiedźmie takiego upokorzenia”