Reklama

Wiedziałam, że jak raz w życiu zrobię coś z dobroci serca, to potem będę tego żałować. No bo przecież kto pożycza pieniądze teściowej bez spisania czegokolwiek?

Reklama

To tylko chwilowe – zapewniała mnie słodko przez telefon, gdy jęczała, że nie ma z czego zapłacić za prąd, a jeszcze gaz im odetną, bo coś tam z pomyłką w rozliczeniach.

A ja, głupia, nie tylko wysłałam jej przelew w pięć minut.

Zatkało mnie

Zaczęło się od SMS-a. Siedziałam zawinięta w koc, oglądałam powtórki serialu, kiedy ekran telefonu rozbłysł:

„Mogłabyś mi pożyczyć 1200 zł? Awaria licznika, grożą odcięciem prądu. Jutro wszystko wyjaśnię”.

Westchnęłam.

Znowu? – powiedziałam na głos, choć w pokoju byłam tylko ja i lampka na komodzie.

Wiedziałam, że Jadzia – bo tak kazała do siebie mówić, „żeby nie było tak oficjalnie” – od lat ma problem z ogarnianiem rachunków. Raz „przelew nie doszedł”, innym razem „bank coś pomylił”. Ale że to matka mojego męża, to miałam miękkie serce.

–Twoja mama znowu pisze, że potrzebuje kasy – odezwałam się do męża, który właśnie wychodził z łazienki.

– Na co tym razem?

– Na prąd. Grożą odcięciem. Pyta, czy możemy pożyczyć 1200 zł.

Jarek skrzywił się, wziął telefon, przeczytał i oddał mi go bez słowa.

– No i?

Pożycz jej, skoro prosi – burknął i zniknął w sypialni.

Wysłałam przelew. Z tytułem „Na rachunki – mama”. Sama nie wiem, po co ten tytuł wpisałam. Następnego dnia Jadzia zadzwoniła do mnie z uśmiechem w głosie.

– Kochana, uratowałaś mi życie! Nie wiem, jak ci się odwdzięczę!

– Możesz po prostu oddać pieniądze, jak już ogarniesz sytuację – powiedziałam z nutką ironii.

– Oj, nie bądź taka małostkowa.

Zatkało mnie. Serio.

– Proszę?

– Przecież to tylko pieniądze, a ty jesteś jak córka dla mnie.

Łudziłam się

Nie spałam prawie całą noc. To „Nie bądź taka małostkowa” chodziło mi po głowie jak wredna mantra. Rano pomyślałam, że może była zmęczona, zestresowana… No, próbowałam się łudzić. Zadzwoniłam do niej z kawą w ręku.

– Cześć, Jadziu. Wiesz, o tych pieniądzach… – zaczęłam najspokojniej, jak potrafiłam.

– Dzień dobry, kochanie! – przerwała mi entuzjastycznie. – Boże, jak dobrze, że się odezwałaś, muszę cię zaprosić na kawkę! Wpadniesz jutro?

– Jutro mam pracę, Jadzia. Chciałam tylko zapytać, czy masz już może plan, kiedy oddasz te 1200 zł?

Po drugiej stronie zapadła cisza.

– Przecież mówiłam… Ja teraz naprawdę nie mam… Szczerze? To nie są jakieś wielkie pieniądze, prawda?

– Dla mnie są. To jest moja pensja z jednego zlecenia – odparłam cierpko.

– No tak, ale przecież jesteśmy rodziną.

– To była pożyczka, nie prezent – powiedziałam sucho.

– Do matki męża się tak nie mówi…

– Może, ale ja też mam rachunki do zapłacenia.

Znowu cisza.

– Jesteś taką dobrą dziewczyną, ale chyba ta dzisiejsza młodzież już nie wie, co to bezinteresowność.

Rozłączyłam się. Nie krzyknęłam, nie wyzywałam. Po prostu nacisnęłam czerwoną słuchawkę i patrzyłam tępo w ekran.

– Jarek! – zawołałam.

– Hm?

Twoja mama nie chce oddać mi pieniędzy.

– Serio?

– Tak. Zrób coś z nią, bo ja za chwilę wybuchnę.

Wybuchnęłam śmiechem

Jarek patrzył na mnie z miną człowieka, który właśnie dostał do rozwiązania zadanie z fizyki kwantowej.

Co ja mam zrobić? – zapytał po chwili.

– Nie wiem, może pogadaj z nią jak dorosły syn? Może przypomnij, że to była pożyczka, a nie jałmużna z funduszu dobroci synowej?

– No ale… nie możemy jej tak cisnąć – próbował.

– Powiedz mi szczerze – zaczęłam, patrząc mu prosto w oczy – czy gdyby to była moja mama, która nie oddaje wam pieniędzy i jeszcze mi mówi, że jestem małostkowa, to też byś siedział i kręcił kciukiem po ekranie?

Zmarkotniał. Odłożył telefon.

– No… Może bym coś powiedział – wymamrotał.

– Świetnie. To teraz idź i powiedz.

Z ciężkim westchnieniem sięgnął po kurtkę.

– Jadę do niej. Tylko obiecaj, że nie będziesz jej więcej wypominać.

– Niech zwróci pieniądze, to nie będę – rzuciłam, wracając do komputera.

Dwie godziny później wrócił. Z miną jeszcze bardziej przeżutą niż jego wytarte dżinsy.

– I? – uniosłam brew.

Pogadałem z mamą.

– No i?

– No i… powiedziała, że przykro jej, że się pokłóciłyście. I że nie chce, żeby pieniądze stanęły między nami.

– Czyli?

– Czyli nie odda – rzucił bezradnie. – I zapewnia, że cię bardzo lubi.

Wybuchnęłam śmiechem. Głośnym, pustym, ironicznym.

– Cudownie. Czyli mam się cieszyć, że jestem lubiana przez osobę, która mnie oszukała. Dobrze wiedzieć.

Jarek usiadł w kącie jak zbity pies. I znowu udawał, że nie ma sprawy.

Nie pomyliłam się

Minął tydzień. Jadzia nie dzwoniła. Jarek chodził jak duch po mieszkaniu. A ja – zamiast spokojnie zająć się swoimi projektami, siedziałam z telefonem i pisałam w notatniku, komu pożyczyłam, ile i kiedy. W niedzielę poszliśmy do niej na obiad. Wiedziałam, że będzie udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku. I nie pomyliłam się.

– Ooo, moje dzieci! – zawołała już od progu, jakby była bohaterką brazylijskiej telenoweli. – Chodźcie, kotleciki już dochodzą!

– Dzień dobry – powiedziałam oschle.

– Uszyłam nowy bieżnik na stół – pochwaliła się. – Tkanina z Włoch! Promocja była, to żal było nie kupić.

Zatrzymałam się.

– Z Włoch?

– Tak, tak! Taka ciepła w dotyku! I wiesz, kupiłam też ten ekspres do kawy, co ostatnio pokazywali w telewizji. No bajka!

Jarek rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie. Za późno.

A kiedy zamierzasz oddać te 1200 zł?

Przy stole się nie rozmawia o pieniądzach – powiedziała, układając sztućce. – Poza tym… to rodzinne sprawy.

– No właśnie, rodzinne. A ja nie chcę być tą „złą”, która chodzi i prosi o zwrot własnych pieniędzy.

– Przecież nie prosiłam o to… Wysłałaś z własnej woli – rzuciła nagle, poprawiając serwetki.

– Bo płakałaś przez telefon, że ci odetną prąd!

– Nie wszystko mówi się dosłownie… Trochę wyolbrzymiłam. Przecież i tak nie siedziałabym po ciemku, mam świeczki!

Postawiłam granice

Po tym, jak usłyszałam o świeczkach, zrobiło mi się ciepło. Z nerwów. Wzięłam głęboki wdech, odłożyłam sztućce i spojrzałam Jadzi prosto w oczy.

– Słuchaj, ja naprawdę nie wiem, czy ty mnie bierzesz za idiotkę, czy po prostu masz jakiś problem z pamięcią.

Nie dramatyzuj – zaśmiała się. – Mam inne podejście do pieniędzy. Kiedyś to się pożyczało i zapominało. Rodzina to rodzina.

– No właśnie – pokiwałam głową. – Rodzina to rodzina. Skoro ty pożyczasz i zapominasz, to może i ja zapomnę o tych niedzielnych obiadach. I o tym, że cię lubię.

Zapadła cisza. Nawet Jarek nie tknął ziemniaka.

– Czyli co? Grozisz mi teraz? – zapytała z fałszywym oburzeniem.

– Nie. Po prostu ustalam granice. Bo wygląda na to, że jeśli ich nie ustalę, to ktoś inny ustali sobie własne. I w mojej wersji nie ma miejsca na wykorzystywanie.

– Ty zawsze byłaś taka… chłodna – odparła Jadzia z westchnieniem, jakby mówiła o pogodzie.

– A ty zawsze byłaś… wygodna. Do dziś sądziłam, że przynajmniej uczciwa – rzuciłam, wstając od stołu.

Jarek spojrzał na mnie błagalnie.

– Oliwka, może…

– Nie. Skończyłam. Albo twoja mama oddaje pieniądze, albo niech mnie nie nazywa „córką”.

– Przesadzasz – burknęła Jadzia.

– Nie, ja się po prostu uczę. Od ciebie. Jak być wygodną. I bardzo mi z tym dobrze.

Wzięłam płaszcz i wyszłam. W tym momencie byłam pewna jednej rzeczy – nie chcę już być „miłą synową”.

Byłam nieugięta

Minął miesiąc. Jadzia się nie odezwała. Jarek coś tam próbował bąkać, że „może to był moment słabości”, że „ona taka już jest”, ale ja byłam nieugięta.

Miała moment słabości? – parsknęłam pewnego wieczoru.

– No dobra, może przegięła… – jęknął.

– Nie. Ona nie przegięła. Ona po prostu mnie nie szanuje.

Jarek się nie odezwał. Najbardziej w tej historii zabolało mnie nie to, że Jadzia pieniędzy nie oddała. Ani to, że mnie nazwała małostkową. Zabolało mnie to, że ktoś bliski uznał, że moje granice to żart. Że jak jestem uprzejma, to znaczy, że można po mnie deptać. Tydzień temu znalazłam kopertę w skrzynce. Bez znaczka, wrzucona pewnie osobiście. W środku było 500 zł. Banknotami. I karteczka z krótkim:

„Niech ci będzie. Szkoda, że jesteś taka zasadnicza”.

Nie odpisałam. Nie zadzwoniłam. Bo tak, jestem zasadnicza. I nie, nie jestem bankomatem. Ani córką „tak tylko na niby”. Wyszłam na złą? Trudno. Przynajmniej mam za co zapłacić swój własny prąd.

Oliwia, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama