Reklama

Jestem księgowym – nie takim, co liczy miliony korporacjom, raczej tym, co pomaga małym firmom nie zgubić się w papierach. Nie narzekam. Wiem, że wielu zazdrości mi tego spokoju. Zawsze starałem się żyć uczciwie, nikomu nie wadzić. Tak było, aż Marek – mój młodszy brat – nie przyszedł do mnie z prośbą. Gdy mówił o swoim nowym pomyśle na firmę, błyszczały mu oczy. Wierzyłem mu. Bo przecież to mój brat. Pożyczyłem mu dużą sumę. Bez umowy. Z serca, nie z kalkulacji. Bo ufałem. I bo byłem dumny – że mogę pomóc, że on chce właśnie ode mnie.

Reklama

Minęły lata. Marek się nie odezwał. Nie oddał. Unikał mnie. A ja? Milczałem. I to milczenie stało się moją codziennością. Niewygodną, ciężką, ale bezpieczną. Miałem upominać się o pieniądze od własnego brata? W rodzinie temat nie istniał. Rodzice pytali, czy mam kontakt z Markiem, ale nie wchodzili w szczegóły. Czułem, jak we mnie rośnie coś gorzkiego. Nie chodziło już o pieniądze. Chodziło o to, że zostałem sam z tym wszystkim. O to, że z braterstwa została tylko cisza. I duma, która nie pozwalała mi mówić.

Wesele kuzynki miało być radosnym wydarzeniem. Wiedziałem, że tam zobaczę Marka po latach. I że nie da się już dłużej udawać.

Miałem mieszane uczucia

Pamiętam każdy szczegół. Marek krążył po pomieszczeniu, jakby nie mógł usiedzieć w miejscu. W końcu usiadł naprzeciwko mnie, opierając łokcie na stole.

Mam do ciebie sprawę – powiedział i spojrzał gdzieś obok mojej twarzy.

– No dawaj – odparłem, choć już wiedziałem, co to będzie.

Przyciągnął do siebie filiżankę, a potem przez kilka minut opowiadał mi o nowym pomyśle na biznes. O tym, jak rynek się zmienia, jak on ma znajomości, jak tylko brakuje mu startowego kapitału. Brzmiało to, jak coś, co można by było znaleźć w folderze reklamowym, ale znałem Marka – jego optymizm nie był udawany, on naprawdę wierzył, że tym razem się uda.

– Potrzebuję forsy. Rozkręcę biznes i ci oddam. Słowo honoru – powiedział. – Wiem, że to dużo, ale pomyśl... firma będzie działać, ja stanę na nogi, a ty dostaniesz wszystko z nawiązką.

Wtedy nawet nie zapytał, czy mnie na to stać. Może myślał, że mam odłożone. Może po prostu zakładał, że skoro jestem starszym bratem, to dam radę. Nie pamiętam, czy wtedy odpowiedziałem od razu. Prawdopodobnie tak.

– Jasne, pomogę ci – usłyszałem swoje słowa, zanim zdążyłem je dobrze przemyśleć. – Przecież jesteśmy rodziną. Jak nie tobie, to komu mam pomóc?

Uśmiechnął się z ulgą, jakby właśnie zdjął z siebie jakiś ciężar. Przytulił mnie nawet na pożegnanie, jak dawniej, gdy jeszcze byliśmy chłopcami, którzy dzielili pokój i sekrety. Po jego wyjściu długo siedziałem w tej kuchni. W ciszy. Z jednej strony byłem dumny, że mogę mu pomóc. Z drugiej – coś mnie niepokoiło. Choć nie zrobiłem przelewu z drżącą ręką, to pamiętam dobrze, że wieczorem, już w łóżku, miałem w głowie tylko jedno pytanie: czy zrobiłem dobrze?

Wiedziałem, że mnie oszukał

Z początku nie miałem żadnych wątpliwości. Minął miesiąc, potem drugi – Marek czasem dzwonił, mówił, że wszystko idzie w dobrą stronę. Czasem rzucał coś o klientach, raz wspomniał o jakimś sprzęcie, który zamówił. Brzmiało to profesjonalnie. Nie pytałem o szczegóły. Chciałem wierzyć, że to działa, że jego firma naprawdę rośnie. W końcu to nie był jakiś obcy człowiek. To był Marek. Potem telefony ustały. Cisza zaczęła się niepostrzeżenie, jakby po prostu przestał mieć czas. Nie odpowiadał na moje wiadomości, na mejle. Raz zadzwoniłem, odebrała jakaś kobieta – powiedziała, że go nie ma. I tyle. Kolejne próby spełzły na niczym. Tłumaczyłem sobie, że pewnie jest zajęty, że zapomniał oddzwonić. Czułem, że nie chodzi o brak czasu. Chodziło o coś innego.

W końcu, po dwóch latach, przestałem próbować. Raz czy dwa jeszcze napisałem, ale coraz bardziej bez wiary. Nie chciałem być tym, który się narzuca. Dumę miałem w sobie od zawsze. I nie umiałem się jej pozbyć. Czasem rozmawiałem o tym z żoną. Siadaliśmy wieczorem na kanapie i padało pytanie, którego nie chciałem słyszeć:

Czemu się nie upomnisz o pieniądze?

– Jak mam zrobić? – wzruszałem ramionami.

– Zadzwonić. Zapytać, co się dzieje. Przecież to twój brat.

– Właśnie dlatego – odpowiadałem.

Czasem miałem ochotę wykrzyczeć wszystko, ale zaraz potem myślałem, że i tak nic to nie zmieni. Z czasem nie chodziło już o pieniądze. Chodziło o ciszę, jaka zapadła między nami. O brak wyjaśnienia, braku skruchy, braku zwykłego „przepraszam”. Czułem się, jakby ktoś wyrwał ze mnie kawałek i zostawił pustkę, z którą musiałem żyć.

Może kiedyś się odezwie – rzuciła żona, widząc moją minę.

– Może – odpowiedziałem cicho.

Nie wierzyłem w to od dawna.

Uśmiechnąłem się słabo

Wesele kuzynki Ani miało być zwyczajnym, rodzinnym wydarzeniem. Tak przynajmniej myślałem. Od tygodni wszyscy o nim mówili. Mama nie mogła się zdecydować, w co się ubierze. Ojciec kręcił głową, że to za duże wydatki. A ja... ja miałem tylko jedną myśl, która wracała jak cień – Marek też tam będzie. Nie widzieliśmy się od ponad pięciu lat. Nie było żadnych rozmów, listów, prób kontaktu. Nic. Tylko to uczucie ciężkości, które nosiłem w sobie, ilekroć ktoś wspomniał jego imię. A nie mogłem nie iść. To była moja rodzina, moi ludzie. Poza tym Ania była mi naprawdę bliska. Nie chciałem psuć jej dnia swoją nieobecnością.

Sala weselna mieściła się w starym dworku. Była piękna – białe obrusy, świeże kwiaty, wszystko zrobione z sercem. Goście rozmawiali, śmiali się, dzieci biegały między stołami. A ja czułem, jak moje gardło zaciska się coraz mocniej. Zauważyłem go. Stał przy stole z kieliszkiem w dłoni, otoczony przez kilku krewnych. Trochę siwiejący, ale nadal z tym samym sposobem trzymania ramion, jakby zawsze był gotowy do startu. Nasze spojrzenia się spotkały. Na krótką chwilę. Tyle wystarczyło, żeby w brzuchu zrobiło mi się ciasno.

Nie podszedł. Ja też nie. Przez chwilę nawet myślałem, że może wyjdzie przed obiadem. Ale został. Widziałem, jak rozmawia z ciocią Krysią, jak ściska rękę wujkowi Zbyszkowi. Śmiał się. I ja nie wiedziałem już, kto się tu bardziej boi tego spotkania – on czy ja.

Rozmawiałeś już z Markiem? – zapytała mnie nagle matka, przysiadając się do mojego stołu.

– Nie. Jeszcze nie – odpowiedziałem i napiłem się wody, żeby nie musieć nic więcej mówić.

Fajnie go znowu zobaczyć, prawda? – dorzuciła, z uśmiechem, który chyba miał być pogodny, ale był zbyt wymuszony, żeby go takim nazwać.

Uśmiechnąłem się słabo. I znów spojrzałem w stronę Marka. Rozmawiał teraz z jakąś kobietą, śmiał się w głos. Nie wiem, kto bardziej unikał tego spotkania – on czy ja. Ale jedno wiedziałem na pewno: to już nie była tylko rodzinna impreza. To było pole minowe, po którym musieliśmy przejść, udając, że nic się nie stało.

Nie chciałem robić scen

Zebrałem się dopiero po obiedzie. Goście powoli wstali od stołów, ktoś krzyczał, że zaczyna się pierwszy taniec. Podszedłem do baru, zamówiłem kawę i zająłem miejsce przy wysokim stoliku. Nie chciałem pić alkoholu. Czułem, że jeśli sięgnę po coś mocniejszego, wyrwie się ze mnie coś, czego nie będę już mógł cofnąć. Marek podszedł jakby od niechcenia. Bez powitania. Bez napięcia w ramionach. W jego zachowaniu było coś... obojętnego? A może to ja tylko tak to odczytałem.

– Hej – powiedział, jakbyśmy się widzieli wczoraj.

– Cześć – odpowiedziałem.

Odstawiłem filiżankę i spojrzałem na niego. Nie uciekałem wzrokiem, nie siliłem się na uśmiech.

Dużo ludzi, co? – rzucił.

– Sporo. Ania się postarała – powiedziałem.

Nie wiedziałem, dokąd zmierza ta rozmowa. Marek sięgnął po orzeszki, wrzucił jeden do ust. Patrzył przed siebie, na parkiet.

Dużo się zmieniło – powiedział po chwili.

– Tak. Pięć lat to dużo.

Zapadła cisza. Jakbyśmy obaj bali się wypowiedzieć to jedno zdanie za dużo. W końcu to ja przerwałem milczenie.

Nie przyszedłem tu, żeby udawać, że nic się nie stało – powiedziałem. Słowa wyszły ze mnie cicho, ale wyraźnie.

– Ja też nie – odpowiedział Marek. Nadal nie patrzył mi w oczy. – Ale może nie dziś. Nie tu.

Nie będzie lepszej okazji – powiedziałem, chyba zbyt ostro.

Westchnął, jakby coś chciał powiedzieć. Upił łyk ze swojego kieliszka i postawił go z powrotem na barze.

Wiem, co myślisz – powiedział w końcu.

– Nie sądzę – odpowiedziałem. – Nie jestem pewien, czy wiesz, co zostawiłeś. I nie chodzi o pieniądze.

– Wiem – powtórzył, jakby próbował siebie przekonać.

Dziwne, że przez tyle czasu nie mogliśmy po prostu porozmawiać – powiedziałem.

– Może obaj nie chcieliśmy.

Skinąłem głową. Wstałem.

– Idź. Baw się – powiedziałem tylko.

Nie zatrzymał mnie. Nie zapytał, dokąd idę. Stał jeszcze chwilę przy barze, potem zniknął w tłumie.

Tomasz, 46 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama