Reklama

Mieszkam w wynajmowanej kawalerce w centrum miasta – blisko pracy, blisko sklepu, blisko hałasu. Pracuję zdalnie jako grafik – niby mam swobodę, ale tak naprawdę siedzę od rana do wieczora przed komputerem, żyjąc projektami dla klientów, których nawet nie widziałem na żywo. Rachunki płacę regularnie, staram się coś odłożyć, czasem marzę, że może uda się kiedyś wziąć kredyt na swoje. Chociaż… nawet nie wiem, czy chcę jeszcze wiązać się z tym miastem. Bo tu jest też mój ojciec.

Dariusz. Facet po pięćdziesiątce, surowy jak cegła w PRL-owskim bloku. Zawsze był twardy – w tym sensie, że nie lubił okazywać słabości. A może po prostu nie umiał. Wychowywał mnie, jakbyśmy byli w wojsku. Mało rozmów, dużo oczekiwań. Ale był obecny. Własną, specyficzną obecnością. Parę lat temu stracił pracę. Firma, w której przepracował ćwierć wieku, zamknęła się z dnia na dzień. Ojciec nagle został z niczym. Zaczął się wtedy powolny rozpad. Nie mówił o tym wprost, ale widziałem, że traci grunt. Z czasem przestał odbierać telefony. Chodził jak cień. W końcu – odezwał się. Poprosił o pomoc. Nie żebym nie chciał, ale zaskoczyło mnie to.

Pożyczyłem mu trzy tysiące złotych. Bez wahania. Powiedział, że odda do wakacji – wtedy był marzec. Wydawało mi się, że to uczciwa umowa, między dorosłymi ludźmi. Miałem oszczędności, sam ledwo związywałem koniec z końcem, ale... to mój ojciec. Dziś mija dokładnie pół roku. Wakacje się skończyły, wrzesień przeszedł w listopad, a pieniędzy nie widać. Ani rozmowy o nich. A ja coraz częściej zadaję sobie pytanie, czy ta relacja kiedykolwiek opierała się na szacunku?

Poprosiłem go o zwrot pieniędzy

Spotkaliśmy się jak zwykle – w sobotę, u rodziców, na obiedzie. Mama postawiła na stole rosół i schabowe. Siostra z rodziną miała wpaść później. Nie chciałem rozmowy przy stole, nie w obecności matki. Czekałem, aż ojciec pójdzie do kuchni po kawę i tam do niego dołączyłem.

– Tato… Minęło już pół roku. Myślisz, że niedługo uda się coś oddać z tych trzech tysięcy? – zapytał spokojnie, ale z wyczuwalnym napięciem.

Ojciec spojrzał na mnie, jakby właśnie wyrwał się z ważnej zadumy. Zmrużył oczy.

– Widzisz… tylko pieniądze ci w głowie. Nawet nie zapytasz, jak się czuję.

Zamarłem. Spodziewałem się wymówki, może narzekania, ale nie tego.

– Ale przecież… sam mówiłeś, że to pożyczka. Nie proszę nawet o wszystko na raz. Chciałem tylko… zapytać.

– Dla mnie rodzina to nie bank – uciął ojciec. – Nie każdy ma takie podejście jak ty.

Jego słowa zawisły w powietrzu jak kurz, którego nikt nie chce sprzątać. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Czułem, jak serce mi wali, jakbym dopiero teraz zrozumiał, że ta rozmowa nie dotyczy tylko pieniędzy. To był cios. Ojciec, ten sam, któremu ufałem na tyle, by wyjąć oszczędności ze swojego konta, teraz zarzucał mi wyrachowanie. Przed oczami stanął mi tamten marcowy wieczór – siedzieliśmy wtedy razem przy stole, ojciec mówił, że „do wakacji powinien coś oddać, spokojnie, synu, ogarniemy”. Teraz stałem w kuchni i czułem się, jakbym dopiero co przegrał, coś ważniejszego niż pieniądze. I chyba już wiedziałem, że to dopiero początek.

Poczułem się jak obcy

Po obiedzie zostałem chwilę dłużej, czekając aż Anka przyjedzie z dziećmi. Ojciec wyszedł niby „na spacer”, ale widziałem, że chciał uniknąć dalszej rozmowy. Zostałem tylko z mamą. Oparłem się o framugę drzwi kuchennych, gdzie mama zmywała naczynia.

– Mamo, dlaczego on tak zareagował? – zapytałem cicho. – Pożyczyłem mu pieniądze, nie rozumiem.

Matka westchnęła, nie patrząc mi w oczy.

– Twój ojciec… on jest zbyt dumny. Ciężko mu. Nie chce się przyznać, że sobie nie radzi. Dla niego to wstyd.

– Ale przecież to nie moja wina – powiedziałem z goryczą. – Czy on w ogóle zamierza oddać te pieniądze?

– Nie wiem, synku – matka ściszyła głos. – On nie mówi o tym wprost. Ale chyba nie ma z czego.

W tym momencie do kuchni weszła Anka, z jeszcze rozpiętą kurtką.

– O czym gadacie?

– O tacie – mruknął Kacper. – Pożyczyłem mu pieniądze. Teraz mnie oskarża, że jestem materialistą, bo o nie pytam.

– Kacper… – Anka wzruszyła ramionami. – Może po prostu odpuść? Traktuj to jak pomoc. Wiesz, jaka jest sytuacja. Tacie nie jest łatwo.

– Nie jest łatwo? A mi jest? Mam się cieszyć, że mogę być jego portfelem na awaryjne wydatki? –Sięgnąłem po kubek z zimną już herbatą i odstawiłem go z hukiem. – Ale to nie jest pierwszy raz, bo zawsze tak było. Zawsze trzeba go było rozumieć, a on nigdy nie próbował zrozumieć nas. Mama odwróciła się do nas, z dłonią wciąż mokrą od piany.

– On naprawdę nie chciał cię zranić. Jest po prostu… zagubiony.

– Nie jestem już dzieckiem, mamo – powiedziałem gorzko. – Tyle że on chyba nigdy nie zrozumiał, że dorosłem. I że jak dorosły człowiek mogę oczekiwać szacunku.

Zrobiło się cicho. Nawet Anka nie próbowała nic dodać. Spojrzałem na obie bliskie mi kobiety i poczułem się obcy. Jakbym już nie należał do tej rodziny. Jakby ta kuchnia, w której kiedyś uczyłem się robić naleśniki, była teraz czyimś cudzym domem.

Coś pękło na dobre

Wieczór był cichy. Wróciłem jeszcze raz do rodzinnego domu, żeby odebrać paczkę, którą zostawiłem w piwnicy. Nie planowałem rozmowy, chciałem po prostu wejść, zabrać rzeczy i wyjść. Ale kiedy otworzyłem drzwi, usłyszałem ich głosy z kuchni. Zatrzymałem się w przedpokoju, niewidoczny, nieplanowanie stając się świadkiem rozmowy.

– Może jednak oddaj mu coś… – mówiła matka cicho, niemal błagalnie. – On naprawdę czuje się z tym źle. To nie chodzi tylko o pieniądze.

– Jak mu oddam, to pomyśli, że ma nade mną władzę – odburknął ojciec. – Nie pozwolę mu rządzić moim życiem. To nie on mnie ti, do diabła, wychowuje?

– To nie chodzi o władzę, tylko o uczciwość, Darek. On nic złego nie zrobił.

– Zmienił się – warknął. – Zrobił się wyrachowany. Zamiast okazać serce, liczy złotówki. Nawet nie zapytał, jak się czuję. Jakby to nie miało znaczenia.

Wszedłem z impetem bez słowa. Zatrzymałem się w drzwiach kuchni. Ojciec zamilkł, matka zamarła z filiżanką w dłoni.

Nie musisz mi oddawać – powiedziałem spokojnie, choć w głosie czuć było drżenie. – Ale nie będziesz mi mówił, że jestem wyrachowany. Nie pozwolę, żebyś robił ze mnie potwora tylko dlatego, że ci zaufałem.

Ojciec spojrzał, jakby pierwszy raz widział mnie naprawdę. Nie odpowiedział. Matka cicho odłożyła filiżankę na blat i odwróciła się do okna. Cisza była cięższa niż cokolwiek, co zostało powiedziane.

– Chciałem tylko być potraktowany poważnie – dodałem. – Jak dorosły. Jak ktoś, komu można spojrzeć w oczy i powiedzieć: „Nie mam, ale doceniam, że mi pomogłeś”.

Ojciec spuścił wzrok. Matka zaczęła płakać. Nie czekałemna odpowiedź. Odwróciłem się i wyszedłem, zostawiając ich w tej ciszy. Na schodach nie czułem ulgi. Czułem tylko, że coś pękło na dobre.

Nie czułem się winny

Minęły trzy dni. Telefon milczał. Nie odebrałem ani jednego połączenia z domu. Matka dzwoniła kilkukrotnie, raz nawet Anka, ale nie miałem w sobie siły ani chęci, żeby znowu tłumaczyć, znowu próbować. Leżałem na kanapie, wpatrzony w sufit. W uszach brzmiał mi ten głos – ojciec, który mówił o mnie, że jestem „wyrachowany”. Ojciec, który zawsze wiedział lepiej. Który nigdy nie zapytał, jak naprawdę ja się czuję.

Myśli wracały do dzieciństwa. Do tych wieczorów, kiedy czekałem, aż tata wróci z pracy, żeby razem pograć w szachy. Do sobót, kiedy pomagałem mu w garażu i czułem, że jestem potrzebny. A potem… potem to wszystko zniknęło. Ojciec zamknął się w sobie, a ja przez lata próbowałem do niego dobić się jak do zamkniętych drzwi. Teraz już nie chciałem. Może po raz pierwszy czułem się wolny od tej potrzeby. Wieczorem, niespodziewanie, zadzwoniła Anka.

– Słuchaj – zaczęła bez zbędnych ceregieli. – Nie będę ci mówić, co masz robić. Ale mama się martwi. I tata też nie jest z żelaza.

– Wiesz, że to nie chodzi o kasę, prawda?

– Wiem – odpowiedziała po chwili. – Tylko… nie wiem, czy on to wie.

– Właśnie dlatego nie chcę już nic naprawiać – westchnąłem. – Może czas przestać próbować zbudować coś, czego nigdy nie było.

Po rozmowie wyszedłem z mieszkania. Poszedłem przed siebie, bez celu. W kieszeni miałem tylko klucze i portfel. Po raz pierwszy od dawna nie czułem się winny. Ani za to, że się oddaliłem, ani za to, że przestałem być tym, który zawsze pierwszy wyciąga rękę. Tym razem nie zamierzałem wracać.

Gruba skorupa pękła

Miesiąc później jak co dzień sprawdzałem saldo na koncie. Przelew przyszedł o ósmej rano. Nadawca: Dariusz N. Tytuł: „pierwsza część”. Kwota: 1500 zł. Zamarłem. Wpatrywałem się w ekran, jakby był tam jakiś ukryty przekaz. Nie czułem ulgi. Ani satysfakcji. Raczej coś na kształt ciężkiego, zbyt późnego „przepraszam”. Telefon zadzwonił dopiero wieczorem. Numer ojca. Odebrałem dopiero po trzecim sygnale.

– Kacper… – odezwał się tata. – Nie chcę, żebyś myślał, że cię nie kocham. Ale nie umiem prosić o pomoc. Nigdy nie umiałem. A jak się potykam, to warczę. Tak już mam.

Milczałem, słuchając, jak ojciec oddechem walczy z własnym wstydem.

Nie chodziło o pieniądze – odpowiedziałem cicho. – Chciałem tylko, żebyś potraktował mnie jak dorosłego. Jak partnera. Nie jak gówniarza, którego można zbyć fochami i milczeniem.

– Wiem – przyznał Dariusz. – I przepraszam. Za wszystko. Za to, że się bałem być ojcem dorosłego syna. Za to, że nie widziałem, jakim jesteś człowiekiem.

Nie odpowiedziałem od razu. Przez moment nie wiedziałem, czy chce mi się śmiać, czy płakać. W końcu tylko westchnąłem.

Nie wiem, co z tym wszystkim zrobić, tato.

– Może nie musisz teraz nic robić. Po prostu… porozmawiajmy od czasu do czasu. Nie o długu. O czymkolwiek innym.

– Spróbuję.

Rozmowa nie zmieniła przeszłości. Ale coś pękło jak gruba skorupa. Pod spodem było coś, co może jeszcze da się uratować.

Kacper, 25 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama