Reklama

Zawodowa kariera stanęła przede mną otworem. Z niedowierzaniem przeczytałam miłego maila zapraszającego na wstępną rozmowę. Poważna firma od lat odnosząca sukcesy na kosmetycznym rynku! Co za szansa! A już prawie straciłam nadzieję. Tak długo próbowałam gdzieś się zaczepić. Bezskutecznie. A przecież miałam czym się pochwalić. Studia na wydziale marketingu, dobra znajomość angielskiego i niemieckiego powinny usatysfakcjonować nawet wymagającego pracodawcę. Tymczasem proponowano mi tylko bezpłatne staże. To czysta kpina, metoda na pozyskiwanie darmowych pracowników, w dodatku dobrze wykształconych. Taki staż może trwać nawet rok i niestety na ogół nie kończy się podpisaniem umowy o pracę. Po prostu przychodzi nowy stażysta i polka zaczyna się od początku.

Reklama

Nie było mnie na to stać. Nie mogłam nikomu podarować dwunastu miesięcy swojego życia. Miałam na utrzymaniu dziecko, a poza tym zwyczajnie chciałam, najlepiej jak potrafię, robić to, co umiem i otrzymywać za to wynagrodzenie. Czy to tak dużo? Poza tym nie nadawałam się na stażystkę. Przed urodzeniem Ani pracowałam trochę i miałam już doświadczenie, które chciałam wykorzystać, nie mówiąc o ambicjach, chociaż te z czasem lekko osłabły. Bardzo chciałam się usamodzielnić i nie wisieć na garnuszku u rodziców, którym też się nie przelewało. Dokładałam się, co prawda, do domowego budżetu, bo podjęłam się opieki nad dzieckiem sąsiadów, którego nie przyjęto do żłobka.

To nie była lekka praca. Moja Ania i mały Łukasz potrafiliby wykończyć pułk wojska, tyle mieli energii. Cieszyłam się jednak, że zarabiam, chociaż wynagrodzenie wystarczało tylko na żywność i pampersy dla Ani. Łukasz, jak to małe dziecko, często przeziębiał się, a wtedy przychodziła do niego babcia, która zwalniała się z pracy, żeby przy nim posiedzieć. Dlatego zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną potraktowałam jak dar od losu. Może tym razem mi się poszczęści?

Skojarzenie z chińską szwalnią przyszło natychmiast

Długo myślałam, w co powinnam się ubrać. Od pierwszego wrażenia wiele zależy, dlatego postawiłam na skromną elegancję. Dobre gatunkowo czarne spodnie znalazłam kiedyś w lumpeksie. Kosztowały grosze, a prezentowały się nienagannie. Całości dopełniły biały T-shirt i świetnie skrojona marynarka, która kilka lat temu przyniosła mi szczęście na obronie pracy magisterskiej.

Z bijącym sercem stanęłam przed wejściem do nowoczesnego wieżowca. Stal, szkło i aluminium, zupełnie jak w Nowym Jorku. Dalej było jeszcze lepiej – przestronny, wyłożony marmurem hall prowadził do samotnej wyspy recepcjonistek. Potwierdziłam przybycie, zostałam odnotowana na liście gości i otrzymałam plakietkę z napisem „VISITOR”. Szał ciał i uprzęży, elegancja i dobra organizacja – zachwycałam się, jadąc szybkobieżną windą ku swemu przeznaczeniu.

Zobacz także

Wysiadłam na jedenastym piętrze i rozejrzałam się dookoła. Tu było jakoś inaczej. Marmury kończyły się przy windzie, dalej wiódł długi, ciasnawy korytarz. Sufit wydawał się być na wyciągnięcie ręki, a uczucie klaustrofobii pogłębiał brak okien. Nieśmiało ruszyłam korytarzem, który niebawem rozszerzył się, ukazując otwartą przestrzeń szczelnie zastawioną biurkami. Skojarzenie z chińską szwalnią przyszło natychmiast. Jednak zamiast zabiedzonych wyrobnic biuro zaludniali panowie w garniturach i panie ubrane podobnie do mnie.

„Dress code tu obowiązuje” – przemknęło mi przez głowę. Byłam zadowolona, że wychodząc z domu dokonałam dobrego wyboru. Zatrzymałam się przed wejściem na salę, obok pustego kontuaru.

– Pani Iwona, prawda? – za ladę recepcji wślizgnęła się zadyszana dziewczyna. Śpieszyła się, jakby chwila nieobecności za biurkiem miała przynieść straszne skutki. – Proszę usiąść i poczekać. Pani dyrektor zaraz panią przyjmie. Napije się pani czegoś? Kawy? Wody?

Podziękowałam z uśmiechem. Jakie miłe przyjęcie! Tyle się mówi o korporacyjnej bezduszności, a tu proszę! Życzliwość i troska o człowieka. Usiadłam wygodnie i sięgnęłam po kolorowe broszury z logo firmy. Nie zdążyłam przejrzeć materiałów reklamowych. Recepcjonistka odebrała telefon, spojrzała na mnie i ruchem głowy wskazała przeszklone drzwi na końcu korytarza.

– Proszę przejść do sali konferencyjnej. Pani dyrektor za chwilę tam się z panią spotka.

Niewielki pokój nie zasługiwał na tak szumną nazwę, chociaż wyposażony był w owalny stół i niezliczoną liczbę krzeseł. Przycupnęłam na jednym z nich i ukradkiem wytarłam spocone dłonie. Denerwowałam się. Od tej rozmowy zależała moja przyszłość.

Do sali weszła trzydziestokilkuletnia kobieta. Przywitała mnie mocnym uściskiem ręki. Była bardzo miła i otwarta, łatwo się z nią rozmawiało. Czułam, że moje szanse rosną, chyba się spodobałam. Na końcu padło nieśmiertelne: „skontaktujemy się z panią”. To zwykle niewiele znaczy, ale miałam nadzieję, że po tak obiecującym spotkaniu mój telefon zadzwoni na pewno. Przeczucie mnie nie myliło. Już nazajutrz otrzymałam wiadomość, że mam się zgłosić do kadr, żeby podpisać umowę. Dostałam pracę!

Weszłam w nowe obowiązki bez fanfar. Szefowa wskazała mi biurko wciśnięte między gąszcz podobnych.

– Od dziś Iwona dołączy do zespołu – oznajmiła najbliżej siedzącym – pokażcie jej, nad czym teraz pracujemy.

Prawie nikt nie oderwał wzroku od ekranu komputera, tylko dwie najbliższe sąsiadki spojrzały na mnie i uśmiechnęły się. Zrobiło mi się nieprzyjemnie. Nikt się nie przedstawi? Nie chce o mnie nic wiedzieć? Nie są niczego ciekawi? Pracownicy zachowywali się, jak dobrze naoliwione trybiki wielkiej maszyny. Robili swoje w ciszy przerywanej czasem przytłumionym dźwiękiem telefonu, zapewne służbowego. Usiadłam z westchnieniem.

„Nie ma co narzekać i wydziwiać, szukałam pracy, a nie paczki przyjaciół” – pomyślałam.

Ktoś jednak znalazł trochę czasu, żeby wprowadzić mnie w obowiązki.

– Julia, jestem twoją bezpośrednią przełożoną – przedstawiła się oficjalnym tonem wysoka szatynka. – Wszyscy mówimy sobie po imieniu, to ułatwia komunikację. Iwona, w takim razie zaloguj się do serwera i w tym pliku…

Wyjaśnienia popłynęły lawiną. Musiałam się mocno spiąć, żeby zapamiętać szczegóły, ale po dziesięciu minutach przestałam przyswajać informacje. Musiałam mieć taki wyraz twarzy, że Julia przerwała na chwilę.

– Wdrożysz się z czasem, to nie takie trudne – okazała przez moment ludzkie oblicze – ale musisz się przyłożyć. Na razie przekazuję ci współpracę z już pozyskanymi klientami. Na początku będziesz poruszała się po utartych ścieżkach i dbała, aby wszystko nadal się dobrze układało. Liczę na ciebie!

– Zrobię, co trzeba… – wymamrotałam. Dobrze pamiętałam, jak długo czekałam na jakikolwiek odzew na moje CV.

– I tak trzymaj! A teraz – do roboty!

Co tam, jakoś wytrzymam, grunt, że zdobyłam pracę

Zostałam sam na sam z komputerem, nie licząc tłumu innych pracowników wypełniających salę. Skupiłam się i powoli zaczynałam ogarniać organizację plików na serwerze. Otwierałam kolejny folder, kiedy na ekranie wyskoczyło okienko komunikatora.

„Kawa w kuchni?” – przeczytałam. Zdziwiona rozejrzałam się dookoła, ale nie napotkałam niczyjego spojrzenia, Wszyscy pracowali jak maszyny. Postanowiłam jednak spróbować. Chyba słusznie odebrałam wiadomość jako zaproszenie?

Nie musiałam długo szukać. Przy ekspresie do kawy stały dwie dziewczyny i chłopak. Rozmawiali z ożywieniem przyciszonymi głosami. Na mój widok uśmiechnęli się szeroko. Pierwszy ludzki odruch tego dnia.

– Witaj w Mordorze, w krainie orków! – powiedział chłopak, a jego koleżanki zachichotały.

Musiałam mieć głupią minę.

– Myślałem, że wszyscy wiedzą, gdzie pracujemy… Ale widzę, że nowy ork czeka na objaśnienia. A więc, droga koleżanko, trafiłaś do Mordoru. Rzadko oglądamy dzienne światło.

– Chyba przesadzasz – roześmiałam się niepewnie.

– Naprawdę nie masz pojęcia, jak wygląda życie szeregowego pracownika takiej korporacji?

– Nie strasz jej, sama się przekona – pociągnęła go za rękaw koleżanka.

– Lepiej być przygotowanym, chciałem ją przestrzec, ale jak nie, to nie.

Wesoła trójka zabrała swoje kubki z kawą i rozeszła się do swoich biurek. Nawet się nie przedstawili.

– A, co tam, jakoś wytrzymam, grunt, że zdobyłam pracę – pomyślałam, obserwując ciurkający do naczynia aromatyczny brunatny płyn.

Wróciłam do swojego stanowiska w samą porę. Z drugiej strony zmierzała ku mnie Julia.

– Przygotuj mi, proszę to, to i to – położyła przede mną wydruki.

– To z maila – dodała wyjaśniająco – nie sprawdzasz skrzynki, a powinnaś. To twój pierwszy dzień, więc tym razem ci wydrukowałam wiadomości. Oczekuję jednak stałej współpracy przez mail i komunikator. Postaraj się też odbierać służbowy telefon – wskazała aparat, którego istnienie zupełnie przeoczyłam. Musisz być stale dyspozycyjna. Nie mogę wciąż do ciebie biegać.

Usiadłam z piekącymi uszami. Ostatni raz dostałam taką reprymendę w liceum od polonistki. Teraz też czułam się jak zrugane dziecko. Usiadłam i zagłębiłam się w papierach od szefowej. Sporo pracy! Od razu zabrałam się do roboty. Nie miałam wprawy, więc powoli przebijałam się przez gąszcz danych. Nawet nie zauważyłam, kiedy skończył się dzień pracy. Kiedy oderwałam wzrok od monitora, była 17.30. Zerwałam się i zaczęłam pakować torbę. W domu czekała stęskniona córka i wiele zajęć. Musiałam iść.

Trochę dziwnie się poczułam, kiedy okazało się, że jestem jedną z niewielu osób opuszczających biuro. Reszta pracowała wytrwale. Nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, musiałam biec na przystanek.

Dawała mi do zrozumienia, że powinnam zostać do nocy i skończyć pracę

Nazajutrz, ledwie usiadłam przy biurku i włączyłam komputer, zobaczyłam migającą diodę na podstawie mojego służbowego telefonu. Domyśliłam się, że ktoś wyciszył dźwięk, a czerwone światełko informuje o połączeniu.

– Opracowałaś już materiały, które ci wczoraj dałam? – głos Julii był lodowaty.

– Nie zdążyłam – odparłam zgodnie z prawdą – tyle tego było…

– Chyba żartujesz – prychnęła szefowa. – Nie podoba mi się twoja postawa. Wiesz, ile osób czeka na twoje miejsce? Jeżeli uważasz, że przeciążam cię pracą, to decyzja należy do ciebie. Nikogo tu siłą nie trzymamy.

Julia dawała mi do zrozumienia, że powinnam zostać do nocy i skończyć pracę. Nie mogła tego powiedzieć wprost, bo to oznaczałoby, że zleciła mi nadgodziny. Płatne. Więc postraszyła mnie zwolnieniem, żebym przemyślała, czy wolę dłużej pracować czy wylądować na ulicy.

Wracałam na swoje miejsce, próbując się opanować. Już drugiego dnia pracy zostałam zbesztana! Nie wiedziałam, jak miałabym spełnić oczekiwania przełożonej. Mam zostawać wieczorami w pracy? A moja Ania? Nie będzie mnie widywała?

Na ekranie wykwitł dymek komunikatora: „Kawa w kuchni?”. Trójka wesołków proponowała spotkanie. Pewnie usłyszeli, co Julia miała mi do powiedzenia. Poszłam, bo byłam ciekawa ich opinii. Przecież szefowa nie może tak traktować podwładnej!

– I co orku, oberwałaś? – jeżeli spodziewałam się wsparcia, to w tej właśnie chwili się zawiodłam.

– Jeśli nie spełnisz oczekiwań Julii, będzie jeszcze gorzej – ostrzegła jedna z dziewczyn. – Zapomnij o ośmiogodzinnym dniu pracy. Siedzimy tyle, ile trzeba. Pracy jest dużo i jest nie najlepiej zorganizowana. Czasem dostajesz pilną robotę na wczoraj i musisz ją wykonać. Każdy korposzczur to wie.

– Nie macie prywatnego życia, dzieci?

– Moim dzieckiem zajmuje się niania i dziadkowie. Czasem zdążę wrócić do domu, zanim mały pójdzie spać. Takie życie. Nie jestem z tego powodu szczęśliwa, ale co mam zrobić? Wzięliśmy z mężem kredyt na mieszkanie, moja pensja jest bardzo potrzebna.

– Nadgodziny nie są najgorsze – wtrąciła koleżanka – pilnuj się, żeby nie podpaść Julii. Ona nie zapomina. Tak cię przeczołga, że będziesz nie do życia, jak twoja poprzedniczka.

– Pozwalacie się tak traktować?

– Nie bądź naiwna! Komu się poskarżysz? Najpierw przyznają ci rację, potem zatuszują sprawę, a po pewnym czasie cię zwolnią. Pracownik sprawiający kłopoty jest niemile widziany. Rozbija zespół.

– Czujecie się zespołem?

– A skąd! Tylko teoretycznie. W korpo nie ma miejsca na solidarność. Każdy pilnuje własnych spraw. Tobie też to radzę.

Ta rozmowa otworzyła mi oczy. Tylko dzięki świadomości, że inni też tak czują, udało mi się przetrwać kolejne 6 miesięcy. Pracowałam najlepiej, jak potrafiłam, ale pilnowałam, żeby po ośmiu godzinach wychodzić z pracy. Córka była dla mnie najważniejsza, nie mogłam zniknąć z jej życia, bo jakaś Julia stanęła na mojej drodze. Szefowa robiła, co mogła, żeby ukarać mnie za taką postawę. Urządzała mi piekło za każdym razem, kiedy udało jej się wytropić najmniejsze niedociągnięcie.

– Może byś się w końcu czegoś nauczyła, czekam kiedy zaczniesz myśleć – syczała, wymachując jakimś wydrukiem.

Czasem miałam wrażenie, że coś mi zrobi, ale pilnowała się. W końcu nie wytrzymałam i złożyłam wymówienie. Zrozumiałam, że nie chodzi o to, że źle wykonuję swoje obowiązki, ale o to, że nie jestem uległa i nie chcę podporządkować całego życia tej firmie. Bo nie chciałam.

Reklama

Nie wiem, co będzie dalej, z czego będziemy z Anią żyły. Poszukam pracy, która będzie miała ludzkie oblicze. Powysyłałam już CV.

Reklama
Reklama
Reklama