Reklama

Mówią, że praca z dziećmi to powołanie. I pewnie coś w tym jest, bo ja nie wyobrażam sobie życia bez mojego przedszkola. Każdy poranek zaczyna się tak samo – zapach kawy, ciepło sali, kolorowe prace na ścianach i te małe stópki, które wbiegają do środka. Dzieci są szczere, spontaniczne, nie udają – może właśnie dlatego lepiej się przy nich czuję niż w towarzystwie dorosłych.

Reklama

Mam trzydzieści dwa lata. Jestem samotna. Bez dzieci. Bez związku. Bez psa, kota, nawet paprotki, bo zapominam podlewać. Żyję tym, co się dzieje tu i teraz, ale wieczorami... Wieczorami bywa ciężko. Serial w tle, herbata z cytryną i myśli, które uparcie wracają. Że to już pora na coś więcej. Na kogoś. Na miłość.

I wtedy zjawił się on. Tomek, tata Lenki. Wysoki, cichy, z tym spojrzeniem, w którym było coś ciepłego. Inni rodzice przychodzili po dzieci w biegu – on nie. Zawsze zostawał chwilę dłużej. Pytał, jak minął dzień. Uśmiechał się tak, jakby to był najważniejszy moment jego dnia. Początkowo uznałam to za zwykłą uprzejmość, może trochę flirtu – ale potem te rozmowy zaczęły trwać coraz dłużej. A ja łapałam się na tym, że czekam na niego. Że wyglądam przez okno.

– Ewelina, on znowu został piętnaście minut po odbiorze – zaśmiała się Magda, koleżanka z grupy obok, gdy Tomek wyszedł.

– Przesadzasz – rzuciłam z udawaną obojętnością, choć czułam, że serce bije mi szybciej.

– No jasne. To tylko pogaduszki o kredkach, nie? – uniosła brew i zniknęła za drzwiami sali.

A ja... ja już wtedy wiedziałam, że coś się we mnie tli. Że z tej niewinnej sympatii może się zrodzić coś, czego nie będę potrafiła zatrzymać.

Serce biło mi jak oszalałe

Zaczęło się zupełnie niewinnie. Tomasz odbierał Lenkę niemal codziennie. Inni rodzice wpadali jak po ogień, z telefonem przy uchu, rozkojarzeni, w biegu. A on – zawsze spokojny, obecny. Zostawał chwilę dłużej, pytał, jak dziś było z Lenką, czy zjadła obiad, czy znowu pokłóciła się z Mają o różowego jednorożca. Z czasem nasze rozmowy stawały się coraz dłuższe i bardziej osobiste. Kiedyś, niepostrzeżenie, zaczęliśmy rozmawiać o samotności.

Pamiętam dokładnie ten moment. Lenka biegała jeszcze po sali, układając klocki. Tomasz siedział na małym krzesełku, z rękami splecionymi przed sobą. Spojrzał na mnie uważnie, jakby wahał się, czy powiedzieć coś więcej.

– Wiesz... to głupie, ale chyba czekam na ten moment dnia, kiedy przychodzę po Lenkę... i widzę cię – powiedział nagle, a mnie zamurowało. Udawałam, że nie zrozumiałam, że chodzi mu tylko o miłe towarzystwo. Ale przecież doskonale wiedziałam, co miał na myśli. Czułam to. Widziałam po sposobie, w jaki na mnie patrzył.

Kilka dni później powiedział mi, że jest w separacji. Że od miesięcy z żoną właściwie już nie żyją razem, tylko obok siebie. Że próbował, ale nic ich już nie łączy, poza Lenką. Nie naciskał. Nie prosił o współczucie. Po prostu mówił – spokojnie, szczerze, z nutą zmęczenia w głosie. A ja słuchałam. Coraz bardziej zaangażowana. Coraz mniej obojętna.

Zaproponował spotkanie poza przedszkolem. Zwykłą kawę. Bez zobowiązań. Skinęłam głową, ale w środku cała drżałam. Wiedziałam, że jeśli pójdę, to już nie będzie odwrotu. A jednak poszłam. Bo serce biło jak oszalałe. Bo czułam, że chcę być blisko. Że może właśnie tego od dawna szukałam.

Byłam w szoku

W poniedziałek przyszłam do pracy wcześniej niż zwykle. Chciałam uporządkować zabawki, zrobić herbatę, ogarnąć się. Po weekendzie z Tomkiem czułam się lekko rozbita, ale też dziwnie szczęśliwa. Wciąż miałam w uszach jego słowa, dotyk jego dłoni.

Kilka minut przed piętnastą usłyszałam kroki w korytarzu. Spodziewałam się Tomka. Nie mogłam się doczekać, żeby go zobaczyć. Ale zamiast niego, w drzwiach stanęła kobieta. Wysoka, pewna siebie, z chłodnym spojrzeniem. Lenka rzuciła się do niej z radością.

– Od dziś to ja będę ją odbierać – powiedziała kobieta bez cienia uśmiechu. – Tatuś... się wyprowadził. Do swojej nowej miłości.

Zamarłam. Patrzyła mi prosto w oczy. W jej głosie brzmiała ironia, jakby wiedziała. Jakby to była wiadomość specjalnie dla mnie. Nie zapytała o nic. Nie musiała. Jej spojrzenie powiedziało wszystko.

Zamknęłam za nimi drzwi i zostałam sama w sali pełnej dziecięcych rysunków. A jednak nigdy nie czułam się bardziej naga. I nigdy wcześniej nie zadałam sobie pytania: w co ja się wpakowałam?

Nie byłam jedyna

Próbowałam do niego dzwonić. Najpierw wieczorem. Potem rano. Nic. Żadnego sygnału. Wysłałam wiadomość, potem drugą, coraz krótsze, coraz bardziej rozpaczliwe. W końcu nagrałam mu się na pocztę głosową.

– Tomek... proszę, odezwij się. Nie wiem, co się stało. Nie rozumiem tego wszystkiego.

Siedziałam w kuchni, z telefonem w dłoni, gapiąc się w pustkę. Czułam się podle. Wracałam myślami do naszych spotkań, do jego słów. Czy naprawdę mnie kochał? Czy choć przez chwilę to było prawdziwe?

Kilka dni później przedszkolna koleżanka, Magda, usiadła ze mną przy obiedzie.

– Ewelina... Słuchaj. Nie chcę cię martwić, ale... ten Tomasz? On już kiedyś tak się kręcił wokół jednej z nauczycielek. W innym przedszkolu. Moja kuzynka tam pracowała. Mówiła, że też obiecywał różne rzeczy.

Nie odpowiedziałam. Czułam, jak ściska mi się serce. W domu przeszukałam jego media społecznościowe. Trafiłam na zdjęcia z inną kobietą. Niby sprzed kilku miesięcy, ale na jednym był ten sam szalik, który zostawił u mnie. Podpis: „Z nią wszystko ma sens”.

Poczułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. To nie byłam tylko ja. Nigdy nie byłam jedyna.

Jego kolejne trofeum

Odezwał się tydzień później. Krótka wiadomość: „Możemy się spotkać? Wszystko ci wyjaśnię.” Nie napisałam nic, ale zjawiłam się. W parku, na tej samej ławce, na której kiedyś piliśmy kawę z termosu.

Siedział skulony, jakby coś go przygniotło.

– Nie chciałem, żeby tak to wyglądało – zaczął. – Niczego nie planowałem. To wszystko się pogmatwało.

– A ta kobieta ze zdjęć? To też się „pogmatwało”? – zapytałam chłodno, bez cienia emocji, choć wszystko we mnie krzyczało.

– To było wcześniej. Próbowałem... ale z tobą to było inaczej. Coś do ciebie czułem. Nadal czuję.

Zacisnęłam dłonie na kolanach.

– Byłam tylko kolejną zabawką, prawda? Kolejnym trofeum?

Długo milczał. Potem skinął głową, jakby chciał zaprzeczyć, ale brakło mu odwagi.

– Nie umiem tego naprawić – powiedział cicho.

– Nie musisz. Zrobię to za ciebie.

Wstałam. Odeszłam. Nawet się nie obejrzałam. W środku czułam ciszę. Tę, która przychodzi po burzy. I coś jeszcze – wstyd, złość, ale też ulgę. Jakby skończyło się coś, co ciągnęło mnie w dół.

Nie gonię za miłością

Przestałam na siłę szukać miłości. Praca w przedszkolu stała się znów codziennością, ale już nie ucieczką. Patrzyłam na Lenkę inaczej. Z troską, ale i z dystansem, który musiałam sobie narzucić. Bo jej historia za bardzo splotła się z moją.

Nie potrafiłam na nowo zaufać innym. Każdy uśmiech ojca jakiegoś dziecka, każda dłuższa rozmowa z kimś spoza pracy wywoływała we mnie niepokój. Czułam się oszukana, ale najbardziej bolało to, że sama pozwoliłam się wciągnąć w coś, co od początku było niepewne. Potrzeba bliskości okazała się silniejsza niż rozsądek. I to właśnie mnie przerażało.

Wieczorami siadałam na kanapie z herbatą i wpatrywałam się w okno. Próbowałam zrozumieć, co mnie do niego przyciągnęło. Może to, że był czuły. Może to, że wydawał się inny. A może po prostu chciałam poczuć się ważna. Kochać i być kochaną. Nie zauważyłam tylko, że on nie przyszedł, żeby mnie pokochać. Przyszedł się ogrzać.

Zamknęłam drzwi mieszkania, powoli, bez pośpiechu. I choć to był ten sam zamek, który przekręcałam setki razy, tym razem dźwięk kliknięcia był inny. Jakby coś się domknęło również we mnie.

Nie wiem, czy jeszcze kiedyś komuś zaufam. Ale wiem, że już nie będę tą samą Eweliną, która wypatrywała go przez okno przedszkolnej sali.

Reklama

Ewelina, 32 lata

Reklama
Reklama
Reklama