Reklama

Od lat pracuję fizycznie, wracam zmęczony, ale zawsze wierzyłem, że robię to dla nas. Monika, moja żona, pracuje w biurze. Kiedyś byliśmy blisko, dziś częściej milczymy, niż rozmawiamy. Kłócimy się o pieniądze – o rachunki, wakacje, przyszłość. Czuję zmęczenie, ale też przywiązanie. Nadal wierzę, że to przetrwamy.

Reklama

„Nie musisz wiedzieć wszystkiego”

Po powrocie z pracy wyjąłem z plecaka zmięty wyciąg, położyłem na stole i czekałem, aż Monika wejdzie do kuchni. Nie musiałem długo czekać.

– Co to jest? – zapytałem cicho, wskazując palcem na papier.

Podniosła wzrok znad telefonu. W jednej chwili jej twarz zamarła. Spojrzała na dokument, potem na mnie. Przez moment miałem wrażenie, że kalkuluje, co powiedzieć.

– Adam… to nic wielkiego. Po prostu odkładam. Na czarną godzinę – rzuciła, próbując się uśmiechnąć, ale wyszło jej to sztucznie.

– Na czarną godzinę? – powtórzyłem. – A ja nic nie wiem? Skąd w ogóle te pieniądze? Przecież wszystko, co mamy, idzie na rachunki.

– No nie wszystko. Zostaje coś z mojej pensji… czasem jakieś premie. Chciałam, żebyśmy mieli coś, jakby się coś stało.

– Tylko że ja nic o tym nie wiedziałem. A odkładasz od ponad roku. Po kryjomu – powiedziałem z trudem, bo głos mi drżał.

– Nie przesadzaj. Nie musisz wiedzieć wszystkiego – rzuciła chłodno i zaczęła wychodzić z kuchni.

Zatkało mnie. Patrzyłem, jak znika za drzwiami, a we mnie wszystko się gotowało. Odwróciłem się w stronę stołu i długo patrzyłem na ten papier. Cyfry już nic dla mnie nie znaczyły. Nie były ani pieniędzmi, ani zabezpieczeniem. Były kłamstwem.

– Czy ten moment ma przyjść beze mnie? – powiedziałem w pustkę.

Zostałem sam, z wątpliwościami, których już nie dało się zepchnąć pod dywan.

„Jeszcze tylko trochę, a będziemy wolni”

Zacząłem patrzeć na Monikę inaczej. Niby wszystko było po staremu – śniadanie, praca, kolacja – ale czułem, że coś się między nami przesunęło. Jakby linia, której nie wolno było przekroczyć, została już dawno za nami.

Zauważyłem, że odkłada telefon ekranem do dołu. Zdarzało się, że wracała później z pracy, czasem mówiła o jakimś wyjeździe służbowym, choć wcześniej ich nie miała. Czułem, jak rośnie we mnie nieufność. W weekend, gdy poszła na zakupy, usiadłem do jej komputera. Hasło znałem – nie zmieniła.

W mailach było wszystko. Potwierdzenia przelewów na „drugie” konto. Kilkanaście rozmów z Piotrem. Nazwisko znałem – kiedyś wspominała go jako kolegę z dawnej pracy.

„Jeszcze tylko trochę, a będziemy wolni”.

Przeczytałem to zdanie trzy razy. Wolni… Od czego, Monika? Od mnie?

Wieczorem, gdy siedziała na kanapie z książką, usiadłem obok.

– Masz kogoś? – zapytałem.

Nie odpowiedziała od razu. Wbiła wzrok w ścianę, a potem westchnęła.

– Nie rób scen. Nie wszystko kręci się wokół ciebie.

– A wokół kogo, Monika?! – podniosłem głos, aż drgnęła. – Kto to jest?

– To nie twoja sprawa – rzuciła i wstała, jakby właśnie skończyła rozmowę.

Już wiedziałem. Czułem. Miałem tylko nadzieję, że się mylę. Ale przecież nigdy nie byłem naiwny.

Łzy ciekły mi po policzkach, jak u dziecka

Zdarzyło się to w piątek wieczorem. Siedziała w sypialni, drzwi były przymknięte. Myślała, że śpię. Zostawiła słuchawki na komodzie, a telefon leżał obok. Włączyła tryb głośnomówiący. Słyszałem jej głos. Inny niż dla mnie – miękki, czuły.

– Piotrek… wszystko jest gotowe. Konto mamy, mieszkanie wynajmiemy, jak tylko się przeprowadzę. Już niedługo.

Nie ruszyłem się z miejsca. Miałem wrażenie, że ziemia się pode mną osuwa. Zacisnąłem dłonie w pięści, choć nic to nie dawało. Wstałem powoli i wszedłem do pokoju. Zerknęła na mnie i od razu zakończyła rozmowę.

– Ile czasu? – zapytałem. Głos miałem chropowaty, jakby ktoś mi coś rozdarł w środku. – Od kiedy mnie oszukujesz?

Milczała. Wzrokiem uciekała gdzieś za moje ramię.

– My się wypaliliśmy – powiedziała w końcu. – Nie ma już nas, Adam. Tylko rutyna. Nic nas nie trzyma.

– A te pieniądze? To też rutyna? – syknąłem.

– Zbieram na nowe życie. Z Piotrem. Nie chciałam cię krzywdzić, ale… – urwała.

– Ale ci nie wyszło – dokończyłem za nią.

Nie odpowiedziała.

Nie pamiętam, kiedy ostatni raz płakałem. Ale tamtego wieczoru, przy niej, nie potrafiłem się już powstrzymać. Siedziałem na skraju łóżka, a łzy ciekły mi po policzkach, jak u dziecka. Patrzyła na mnie długo, ale nie podeszła. Odwróciła się i wyszła.

Drzwi za nią zamknęły się cicho. A ja zostałem w środku, rozbity na tysiąc kawałków.

Miała swoje wyjaśnienie

Następnego dnia próbowała ze mną rozmawiać. Usiadła na fotelu, założyła nogę na nogę i mówiła spokojnie, jakby czytała mi jakąś analizę, a nie opowiadała o końcu naszego małżeństwa.

– Nie chodzi o jedną osobę. To się zbierało latami – tłumaczyła. – Czułam się samotna, nawet kiedy siedziałeś obok. Przestałeś mnie słyszeć. Wszystko było ważniejsze: rachunki, praca, zmęczenie.

– Z Piotrem czujesz się lepiej, tak? – zapytałem, nie patrząc jej w oczy.

– Z nim czuję się kimś. On mnie zauważa. Rozmawia ze mną, pyta, jak się czuję, czego potrzebuję.

– A ja? Przez dziesięć lat nie pytałem? – zapytałem, ale brzmiało to słabo. – Ty patrzysz na mnie jak na przeszkodę. Zawsze ostatni na twojej liście.

– Nie chciałam, żeby tak to wyglądało.

– Ale tak właśnie wyglądało – powiedziałem cicho.

Wyszedłem. Szedłem bez celu, przez park, przez puste ulice, mijając ludzi, którzy nie mieli pojęcia, że świat właśnie mi się rozsypał. Myślałem, że nic mnie już nie zaskoczy. Ale wtedy dotarło do mnie, że to nie tylko zdrada ciała.

To była zdrada wszystkiego, co budowaliśmy. Każdego wspólnego planu, kredytu, śniadań w ciszy, wieczorów z filmem, z którymi zasypialiśmy na kanapie. Ona nie zniszczyła mnie tylko zdradą. Zniszczyła wspólne marzenie o tym, że „my” przetrwa. Nie wiedziałem, czy w ogóle wracać do domu. Ale nie miałem dokąd pójść.

Rozdział 5 – „Bilans końcowy”

Do domu wróciłem dopiero po dwóch dniach. W środku panowała cisza, jakby nikt już tu nie mieszkał. W salonie stały dwie walizki. Monika siedziała przy stole, oparta o blat, z kubkiem kawy w dłoniach. Nie było w niej gniewu ani pośpiechu – tylko zmęczenie.

– Spakowałam się – powiedziała spokojnie. – Nie chciałam, żebyś musiał na to patrzeć.

– Zabrałaś wszystko? – zapytałem.

– Nie. Tego, co miałeś dla mnie kiedyś, już dawno nie było – odpowiedziała, unikając mojego spojrzenia.

Usiadłem naprzeciwko. Nie kłóciliśmy się, nie tłumaczyliśmy. Nie było już o co. Rozmawialiśmy jak dwoje obcych ludzi ustalających szczegóły wspólnej transakcji. Formalności, mieszkanie, pieniądze.

– Zostawiam ci połowę oszczędności – powiedziała. – Reszta pójdzie na wynajem. Piotrek już znalazł coś dla mnie.

Skinąłem głową. Nawet nie zapytałem, gdzie.

Monika wstała, zabrała walizki i wyszła. Usłyszałem tylko stuk jej obcasów na klatce schodowej, potem trzask drzwi wejściowych.

Zostałem sam przy kuchennym stole. Na blacie stała jej filiżanka – jeszcze ciepła. Patrzyłem na nią, jakby w środku kryła odpowiedź na wszystko.

„Oszczędzała, żeby uciec. A ja przez całe życie oszczędzałem siebie, żeby nas nie stracić”. – pomyślałem.

Byłem pusty. I tylko to uczucie pustki okazało się dziwnie znajome.

Z czasem przestałem czekać

Minęło kilka miesięcy. Mieszkam sam. Po Monice nie zostało nic poza filiżanką, której zapomniała zabrać. Czasem patrzę na nią, jakby miała się nagle poruszyć, przywołać przeszłość, wyjaśnić, dlaczego to wszystko się skończyło. Ale filiżanka milczy.

Na początku nie wiedziałem, co ze sobą zrobić. Praca była ucieczką, ale wieczory były najgorsze. Cisza, do której nie dało się przywyknąć. W lodówce światło, w pokoju stary serial, który oglądaliśmy razem. Rachunki teraz są niższe, ale nie mam się z kim pokłócić o nie.

Z czasem przestałem czekać. Przestałem sprawdzać, czy jej klucze nadal leżą w szufladzie, choć dobrze wiedziałem, że nie. Nie chciałem już znać jej nowego adresu. Nie chciałem wiedzieć, czy z Piotrem śmieje się tak, jak kiedyś przy mnie.

Założyłem własne konto. Nie oszczędzam na nic wielkiego – nie mam już wspólnych planów do finansowania. Ale wpłacam coś co miesiąc. Symbolicznie. Dla siebie. Na dowód, że potrafię zaczynać od nowa, nawet jeśli nie wiem, dokąd mnie to zaprowadzi.

Wieczorami siadam przy kuchennym stole i uczę się słuchać ciszy. Czasem jest okrutna, ale bywa też wyzwalająca.

Nie mam tajnych oszczędności. Nie mam planów na dwoje. Mam tylko siebie.

I tym razem… to wystarczy.

Adam, 38 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama