Reklama

Zawsze siedziałam na końcu sali, najlepiej przy ścianie – tam, gdzie nikt nie zwracał uwagi. Pracuję w dziale marketingu od prawie dwóch lat i wciąż mam wrażenie, że nikt tak naprawdę nie zna mojego imienia. Czasem ktoś rzuci „hej” na korytarzu, ale równie dobrze mogliby mówić do ściany. Na zebraniach milczę, nawet gdy mam coś sensownego do powiedzenia. Zespół jest głośny, pełen silnych osobowości, ja… po prostu jestem. Szefowa? Wymagająca, chłodna, błyskotliwa. A ja? Tylko cicha Kasia. Przezroczysta. I chyba właśnie tak mi było najwygodniej.

Czerwona kropka

– No dobra, losujemy lidera grupy – zawołała Asia, nasza HR-ka, z zapałem godnym animatorki kolonijnej.

Siedzieliśmy na trawie, na firmowym wyjeździe integracyjnym. Każdy miał w ręku kartonik. Serce biło mi szybciej, choć przecież wiedziałam, że to tylko zabawa. Nic wielkiego.

– Kto ma czerwoną kropkę? – zapytała Asia z uśmiechem.

Spojrzałam na swoją karteczkę.

Czerwona kropka.

Zrobiło mi się gorąco. Wszyscy zaczęli się rozglądać, aż podniosłam rękę nieśmiało. Śmiechy i szepty.

– Serio? Kasia? – prychnął Adam. – To chyba żart!

– O, to będzie ciekawy eksperyment – dorzuciła szefowa, z wyraźnym rozbawieniem w głosie. – Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

Wszyscy patrzyli na mnie. Nogi miałam jak z waty. „Powiedz coś”, myślałam. „Powiedz cokolwiek”.

– Może… spróbuję… – wyszeptałam, nie patrząc nikomu w oczy.

– No, liderko, powodzenia – rzucił ktoś z tyłu. Ktoś inny chichotał pod nosem.

Chciałam się zapaść pod ziemię. Poczułam się upokorzona. Jakby los specjalnie mnie wystawił na pośmiewisko. Ale wtedy pojawiła się inna myśl. Krótka, wyraźna: „Może to moja jedyna szansa, żeby pokazać, że nie jestem tylko cieniem?”

Zacisnęłam palce na kartce z czerwoną kropką i po raz pierwszy od dawna spojrzałam przed siebie, nie chowając się za nikim.

I wtedy… coś we mnie drgnęło

Gra polegała na przeprowadzeniu zespołu przez serię zadań w lesie – logicznych, ruchowych, czasem absurdalnych. A ja miałam dowodzić. Ja, która w firmie nie potrafiłam powiedzieć „dzień dobry” głośniej niż szeptem.

Pierwsze zadanie? Przenieść wszystkie osoby z jednego miejsca w drugie, używając tylko trzech desek i dwóch skrzynek. Czas: dziesięć minut. Zespół patrzył na mnie. Czekał.

– No Kasia, co robimy? – zapytał ironicznie Adam.

– Może… może spróbujmy najpierw położyć deskę… – zaczęłam, ale przerwał mi głośny śmiech.

– Genialne! Jeszcze powiedz, że mamy chodzić po desce – rzuciła Olga.

Przez chwilę nikt mnie nie słuchał. Każdy gadał z każdym, przekrzykiwali się, próbowali coś robić po swojemu. Staliśmy w miejscu. Czas mijał. I wtedy… coś we mnie drgnęło.

– STOP! – krzyknęłam. Sama siebie zaskoczyłam tonem głosu.

Zamilkli.

– Zróbmy to inaczej. Podzielmy się parami. Jedna osoba będzie balansować, druga asekurować. Potem się zmienicie. Dajcie mi dwie minuty. Proszę.

Wciąż byłam cicha, ale mówiłam wyraźnie. I coś dziwnego się wydarzyło – zaczęli mnie słuchać.

– Ej, to w sumie działa! – rzucił ktoś, gdy pierwsze osoby przeszły przez przeszkodę.

Poczułam, jak w sercu zapala się małe światełko. Jakby pierwszy raz coś się udało. Jakby ktoś mnie wreszcie zauważył.

„Oni mnie słuchają. Naprawdę mnie słuchają” – przemknęło mi przez głowę. Uśmiechnęłam się nieśmiało.

Patrzyli na mnie z niedowierzaniem

Kolejne zadanie było trudniejsze – mieliśmy zbudować szałas z kijów, liny i koca, a potem znaleźć „ukryte skarby” w terenie w określonym czasie. Bez dobrej komunikacji nie było szans. I właśnie wtedy zrozumiałam, że muszę wyjść przed wszystkich. Naprawdę.

Wzięłam oddech i podeszłam do grupy.

– Posłuchajcie mnie przez chwilę – powiedziałam, starając się mówić spokojnie, ale pewnie. – Podzielmy się na trzy małe drużyny. Każda ma swój fragment mapy i inny kawałek zadania. Spotykamy się tu za kwadrans. Ale zanim zaczniemy… proszę, słuchajcie się nawzajem. Tylko wtedy to ma sens.

Adam spojrzał na mnie z lekkim zaskoczeniem. Ktoś inny skinął głową. Nikt się nie śmiał.

Grupa się rozproszyła, a ja zostałam z jedną częścią – z budową. Ustawiłam kij za kijem. Głos miałam wciąż nieco drżący, ale coś się zmieniło – nie musiałam już krzyczeć, żeby ktoś mnie usłyszał.

– Teraz spróbujcie wymyślić wspólną strategię. Ja tylko obserwuję – powiedziałam, stojąc z boku.

– Wow, jesteś w tym naprawdę dobra – rzucił Michał z uznaniem. – Serio. Nikt nigdy nie ogarnął nas tak szybko.

Spojrzałam w stronę szefowej. Stała kilka metrów dalej, z ramionami skrzyżowanymi, patrząc na mnie jakby z niedowierzaniem. Nie uśmiechała się, ale nie odwróciła wzroku.

„To uczucie jakby ktoś właśnie zdjął ze mnie ciężki płaszcz milczenia” – pomyślałam. I pierwszy raz w życiu, stojąc w centrum uwagi, nie chciałam uciekać.

Poczucie winy

Po powrocie do biura czułam się inaczej. Zespół, który jeszcze tydzień temu ledwo mnie zauważał, teraz pytał o zdanie, prosił o wskazówki. Czułam, jak w powietrzu zawisła nowa energia – mieszanka szacunku, ciekawości i lekkiego zdziwienia.

– Kasia, co myślisz o kampanii na Instagramie? – zagadnęła Marta, zwykle głośna i pewna siebie.

– Myślę, że moglibyśmy spróbować tej strategii z mikroinfluencerami – odpowiedziałam, starając się brzmieć naturalnie. – To może przyciągnąć zupełnie inną grupę odbiorców.

– O, ciekawe – powiedziała, a ja zobaczyłam w jej oczach coś, czego wcześniej nigdy nie widziałam. Szacunek.

Adam był wyraźnie zaskoczony. Kiedyś to on był „liderem” grupy – głośny, pewny siebie, zawsze pierwszy w dyskusjach. Teraz często milczał, patrzył, jak inni zwracają się do mnie. Zauważyłam to w drodze na zebranie zespołu.

– Co się dzieje? Od kiedy wszyscy pytają Kasię, a nie mnie? – szepnął, próbując zachować spokój.

– Może dlatego, że Kasia naprawdę słucha – rzuciła Ani, jedna z naszych koleżanek.

– Nie chciałam… ja tylko… – wyszeptałam, poczucie winy wypełniało mnie od środka. Nie chciałam nikogo zepchnąć, nie zależało mi na tym. Chciałam tylko, żeby ktoś w końcu usłyszał moje zdanie.

W ciągu kilku dni zauważyłam, że ludzie częściej przychodzą do mnie z pomysłami, a ja zaczęłam scalać grupę – bez narzucania się, bez krzyku. Niespodziewanie poczułam moc sprawczą: umiejętność kierowania zespołem w sposób naturalny, bez sztuczności, bez przymusu. To nie była manipulacja – to była autentyczna współpraca.

A Adam? Stał z boku, próbując odnaleźć swoją rolę w nowej hierarchii. Było to dziwne uczucie – równoczesna duma i lekki smutek. Wiedziałam, że zmiana była nieunikniona, a ja byłam jej katalizatorem, choć nie chciałam, żeby ktoś to odebrał jako zagrożenie.

Szefowa usłyszała kłótnię

Konflikt wybuchł niespodziewanie. Adam podszedł do mnie w korytarzu, twarz spięta, oczy błyszczące gniewem. Nigdy wcześniej nie widziałam go w takim stanie.

To ja budowałem ten zespół, a ty przyszłaś i nagle wszystko się zmieniło – wyrzucił z siebie. – Nie rozumiem, jak to się stało, że teraz wszyscy słuchają ciebie.

– Może tak powinno być – odpowiedziałam cicho, starając się nie zaostrzać sytuacji. – Nie chodzi o mnie. O nas wszystkich.

– O nas wszystkich? – powtórzył niedowierzająco. – Ty odbierasz mi pozycję, której się dorobiłem.

Szefowa, która przysłuchiwała się przypadkowo rozmowie, weszła między nas.

– Adam, czasami liderem nie zostaje się przez siłę, ale przez umiejętność słuchania – powiedziała spokojnie, a jej ton miał w sobie autorytet.

Stanęłam naprzeciw niego, serce biło mi szybciej niż kiedykolwiek. Nigdy nie musiałam stawać do bezpośredniej konfrontacji, a teraz to właśnie robiłam.

– Chcę, żeby ten zespół działał najlepiej, jak potrafi – dodałam, patrząc mu w oczy. – To nie chodzi o mnie. Chodzi o nas.

Adam spuścił wzrok, zaczął oddychać ciężko. Widocznie walczył z emocjami.

– Może… rzeczywiście… – wyszeptał w końcu. – Chyba przesadziłem.

Czułam ulgę, ale też dziwne napięcie – bo choć konflikt został zażegnany, wiedziałam, że nic nie wróci do stanu sprzed zmiany.

W mojej głowie przewijały się myśli: „Czy naprawdę stałam się kimś, kto może zmieniać ludzi? Czy to w ogóle jestem ja?” Emocje mieszały się z dumą i niepewnością.

Przez chwilę stałam tam, w korytarzu, w centrum uwagi, wiedząc, że właśnie przeszłam test, którego nigdy wcześniej nie znałam. Test odwagi, odpowiedzialności i siły charakteru. Nauczyłam się, że bycie liderem to nie przywilej, lecz wyzwanie, które wymaga nie tylko decyzji, ale też empatii i cierpliwości.

Z szarej myszki na lidera

Kilka tygodni później szefowa formalnie wyznaczyła mnie na koordynatorkę zespołu. Uczucie było mieszane – duma mieszała się z odpowiedzialnością, a w głowie wciąż dudniło echo tamtej konfrontacji z Adamem. On, który przez lata był niekwestionowanym liderem, teraz obserwował, jak jego pozycja powoli się przesuwa.

W biurze wszystko się zmieniło. Ludzie podchodzili do mnie, pytali o zdanie, prosili o wskazówki. Każdego dnia odkrywałam, że słuchanie innych i włączanie ich w proces decyzyjny naprawdę przynosi efekty. Zespół zaczął działać spójniej niż kiedykolwiek, a ja czułam, że moja obecność nie jest już tłem, lecz centralnym punktem – choć wciąż starałam się nie dominować.

Czasem jednak, gdy zostawałam sama, pojawiała się myśl: „Czy to sprawiedliwe? Czy nie zniszczyłam kogoś w drodze do własnego przebudzenia?” Wspomnienia o Adamie przypominały mi, że każda zmiana niesie ze sobą koszty. Sukces nie jest czystym triumfem – ma swoje cienie.

– Chciałam tylko być zauważona. Nie chciałam nikogo zastępować – powiedziałam cicho do siebie, kiedy biuro opustoszało.

Szefowa weszła do gabinetu i położyła mi rękę na ramieniu.

– Masz naturalny dar, Kasia. Ale pamiętaj – każdy lider niesie odpowiedzialność – powiedziała spokojnie.

Skinęłam głową, czując mieszankę satysfakcji i niepewności. „Może nigdy nie będę już tą samą, cichą dziewczyną” – pomyślałam. – „Ale czy jestem gotowa być kimś innym?”

W mojej głowie pojawiła się świadomość, że zmiana jest procesem, że każdy dzień to nowa próba, a liderem nie staje się nagle – staje się nim powoli, z każdą decyzją, z każdym słowem, z każdym krokiem naprzód. I choć droga była trudna, czułam, że w końcu znalazłam swoje miejsce.

Kasia, 24 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama