Reklama

Historia naszej rodziny jest dość zawiła i liczy sobie kilkaset lat. Po kądzieli, czyli od strony mamy, wywodzę się w prostej linii z rodziny, której tradycje sięgają powstania listopadowego 1830 roku. Dobry los sprawił, że chociaż mój prapraprapradziadek brał udział w walkach, wieść o tym fakcie nie dotarła do Rosjan i przodek zachował swój majątek, który leżał w granicach dzisiejszego Mazowsza.

Reklama

Rodzinna powiastka głosi, że antenat, kiedy wrócił po upadku powstania do domu, postanowił poświęcić się pracy na roli, żeby w ten sposób wspomóc sprawę narodową. Traf jednak chciał, że jego syn, Konstanty, okazał się hulaką i bawidamkiem. W tamtych latach młodemu mężczyźnie pozwalano się „wyszumieć”, żeby później, gdy już założy rodzinę, był odpowiedzialny i stateczny.

Klątwa pradziadka

Konstantemu starannie wybrano pannę, która wniosła w posagu setki hektarów ziemi. Z tego związku urodził się Maurycy. Matka w wyniku powikłań poporodowych umarła i Konstanty został wdowcem. Zamiast jednak przywdziać czerń i rozpocząć żałobę, ruszył za granicę, żeby się bawić. Maurycy został pod opieką dziadka, który postanowił wychować malca niczym swego pierworodnego. Tym jednak razem bardzo uważał, żeby dziecku nie folgowano we wszystkim, nie przypochlebiano się i nie rozpieszczano zabawkami. Mały miał wyrosnąć na mężnego i prawego dziedzica całego majątku.

Nie ma co ukrywać, że ojcu nie podobał się hulaszczy tryb życia, który syn prowadził za granicą. W pewnym momencie uznał nawet, że kilka lat zabawy w Paryżu i długi karciane doprowadzą majątek do ruiny. W efekcie zagroził Konstantemu wydziedziczeniem, jeśli ten natychmiast nie wróci do Polski i nie zajmie się swoim dzieckiem oraz dziedzictwem.

Konstanty ugiął się przed wolą ojca i wrócił kolasą do kraju, przywożąc ze sobą Francuzkę, znaną w paryskim półświatku jako dama nie zawsze dobrych obyczajów i niekiedy zbyt lekkiego prowadzenia się. Wkrótce okazało się, że madame Lily jest w ciąży i Konstanty na złość ojcu postanowił ją poślubić. Wtedy stary przeklął potomstwo Konstantego, wieszcząc, że od tej pory w linii zapoczątkowanej przez madame Lily będą rodzić się same córki, które przez to nie będą mogły ubiegać się o jakiekolwiek prawa do majątku, a ten na zawsze pozostanie własnością „gałęzi” zapoczątkowanej przez Maurycego.

Nie pomogło zamknięcie zapisków w kasetce

I tak oto, przed dobrze ponad stu laty, prapraprapradziadek sprawił, że dziś nie mogę się nazywać hrabianką Zuzanną. W rodzinnych zapiskach tkwił jednak sposób na odczynienie tej klątwy. Oto w pisanym przez siebie pamiętniku, który przodek nazwał „Gospodarskimi zapiskami”, znajdował się następujący pięciowiersz:

„Kiedy w ósemce zawiśnie kalendarz Rzeknij w Wigilię: „Przedwieczny, obdarz nas łaską” I do dom znowu powróci radość A klątwie wówczas stanie się zadość”.

Przez dziesiątki lat w mojej rodzinie zadawano sobie pytanie, co oznacza wspomniana w wierszu ósemka. Głowili się nad tym jasnowidze i różnej maści specjaliści od szarej i czarnej magii. Nikt nie potrafił rozwiązać zagadki. W każdą Wigilię ktoś wypowiadał zaklęcie, ale nic to nie dawało. Klątwa praszczura wciąż była w mocy i w naszej „gałęzi” rodowej nie rodzili się chłopcy.

Babcia była przezorna

Brak męskiego potomka wielokrotnie był przyczyną tragedii. I tak moja praprababcia po nocy poślubnej przeczytała mężowi fragment z „Gospodarskich zapisków” ze słowami klątwy. Oczywiście przesłanie traktowała jako coś zabawnego. Kiedy jednak w jej stadle urodziła się trzecia córka, pewnego dnia prapradziadek wyjechał gdzieś kolasą w interesach i nigdy nie wrócił w domowe pielesze. Owe trzy córki oczywiście urodziły też same dziewczynki. Najwyraźniej ich mężom to również nie przypadło do gustu i wszyscy trzej rozpłynęli się jak we mgle.

Moja prababcia, nauczona przeszłymi rodzinnymi doświadczeniami, nie powiedziała ślubnemu, że nie powinien liczyć na spadkobiercę, a raczej na „dziurawą spadkobierczynię”. Takim mianem w pewnych kręgach określano młode damy, do których trzeba było dopłacić (czyli utopić w nich sporą część majątku), żeby znaleźli się delikwenci chętni pojąć je za żony. Traf jednak chciał, że pradziadkowi jakimś sposobem „Gospodarskie zapiski” jej przodka wpadły w ręce – i już po pierwszej dziewczynce dał nogę. Wtedy to prababcia kupiła metalową kasetkę i zamknęła zapiski na solidny zamek. Od tej chwili klucz zawsze nosiła przy sobie seniorka rodu i gdy dziewczyna z kolejnego pokolenia osiągała wiek dojrzały, dostawała do przeczytania tę złowieszczą rodową lekturę. Prócz pożółkłych notatek w kasetce znajdowało się jeszcze prababcine przykazanie:

„Jeśli nie chcesz, żeby porzucił cię mąż, pod żadnym pozorem nie mów o rodowej klątwie i dla własnego dobra kłam, że nie wiesz, dlaczego rodzą ci się dziewczynki. Ufajmy jednak Madonnie, że przyjdzie taki dzień, gdy któraś z moich następczyń rozwikła zagadkę cyfry „osiem”, a wtedy zostaniemy uwolnione od przekleństwa sprzed wieków”.

Kiedy przyszła moja kolej, by poznać sekret kobiet rodu, mama ze starszą siostrą Renatą zaprowadziły mnie do babci, która była aktualną dysponentką metalowej kasetki. Mój ojciec zresztą również odszedł od mamy. Ale ta dwa lata później powtórnie wyszła za mąż. Nasz drugi ojciec był wspaniałym facetem, który akceptował fakt, że nigdy nie będzie miał syna i bardzo się ucieszył, gdy na świat przyszła Karolina, nasza trzecia, przyrodnia siostra.

Tak więc usiadłam ze starszą siostrą przed babcią, a ta otworzyła przed nami tajemniczą skrzynkę i wyjaśniła ciążącą nad nami klątwę. Kiedy potem wracałyśmy z mamą do domu, Renata i ja dałyśmy sobie słowo, że rozwikłamy tajemnicę ósemki. Pamiętam, że mama słuchała naszej rozmowy, uśmiechając się lekko.

– Nie wierzysz, że tego dokonamy? – spytałam.

– Tyle kobiet próbowało. No i nie wiadomo, czy ta ósemka nie jest tylko jakąś zmyłką, wymysłem naszego pradziadka.

Dwa tygodnie później o wszystkim z siostrą zapomniałyśmy. Nic dziwnego, starsza ode mnie o rok Renata nie zdała na studia i tamtego lata zdawałyśmy we dwie na ten sam kierunek. Tym razem obie zdobyłyśmy indeksy. Na studiach szybko poznałyśmy też dwóch wspaniałych facetów, którzy mieli się okazać partnerami na całe życie.

Po kilku kolejnych miesiącach Renata przyszła do mnie do pokoju, podała mi butelkę piwa i powiedziała: – Musimy poważnie porozmawiać.

Usiadłyśmy na podłodze, oparte plecami o łóżko, tak jak to robiłyśmy w dzieciństwie, kiedy wzajemnie powierzałyśmy sobie dziewczyńskie sekrety.

– Co jest?

– Jest źle. Leszek marzy o synach. W jego rodzinie rodzą się prawie sami chłopcy i on też chce mieć synów. To u nich punkt honoru.

Spojrzałyśmy na siebie znacząco.

– No to kicha – uznałam.

– Chyba będziemy musiały zająć się tą cholerną ósemką – stwierdziła Renata. – No bo jak urodzę Lechowi córkę i ten mnie rzuci, to wówczas ja rzucę się z mostu do Wisły.

Już wiem, czym jest ósemka z dziwnej wróżby!

Zawsze miałam głowę do krzyżówek i szarad, a także interesowałam się kryminałami, i to mnie przypadło w udziale rozwiązanie tej zagadki. Kombinowałam tak mocno, że aż szła mi para z uszu. Ale mimo to niczego sensownego nie potrafiłam wymyślić.

Tak minął nam pierwszy, drugi rok studiów, aż wreszcie nadszedł ostatni. Leszek oficjalnie poprosił moją siostrę o rękę. Oboje szykowali się do ślubu, który miał się odbyć w pierwszy dzień świąt. Wigilię obie rodziny zamierzały już spędzić przy wspólnym stole.

Tak więc dni mijały, czasu było coraz mniej, a ja nie mogłam znaleźć żadnego sensownego rozwiązania.

W przeddzień Wigilii mama kazała mi ucierać w makutrze mak. Z nudów sięgnęłam po jakąś gazetę i przerzucałam kolejne teksty, czytając piąte przez dziesiąte. W pewnej chwili trafiłam na wróżbę opartą na numerologii. Już w nagłówku napisano w niej, że rok 2015 jest numeryczną ósemką.

Byłam tak zszokowana odkryciem, że makutra wypadła mi z rąk na podłogę i roztrzaskała się z hukiem. Sekundę później do pokoju wpadła mama.

– Co się stało?

– Mam! – krzyknęłam uszczęśliwiona.

– Co masz?

– Wiem, czym jest ósemka!

W kuchni zjawiła się siostra, którą zwabił tam najpierw mój krzyk, a potem ostatnie wypowiedziane przeze mnie zdanie.

– Dziadkowi chodziło o to, żeby w roku, który będzie numerologiczną ósemką, wypowiedzieć w Wigilię zaklęcie: „Przedwieczny, obdarz nas łaską”.

– A jeśli to nie to? – zapytała niepewnie moja siostra.

– To mamy przerąbane.

– Kiedy trzeba wypowiedzieć te słowa?

– „Rzeknij w Wigilię”, wyraźnie stoi w „Gospodarskich zapiskach”. Chodzi o dzień, bo o godzinie nie ma tam żadnej wzmianki.

Na wszelki wypadek uradziłyśmy, że wypowiemy te słowa rano, w południe i jeszcze przy wigilijnym stole.

Nie ukrywam, że przy wymawianiu zaklęcia liczyłam, że otworzy się nad nami sufit, rozsuną chmurki, wyjrzy zza nich pradziadek i się do nas uśmiechnie. Ale nic takiego nie nastąpiło. Kiedy obie z siostrą wypowiedziałyśmy na głos magiczną formułę, zza okna dobiegał tylko odległy głos kościelnego dzwonu.

– Może to znak, że Pan Bóg już odpuścił naszej rodzinie – stwierdziła mama.

– Byłoby dobrze – westchnęła Renata – ale nie dowiemy się o tym, dopóki któraś z nas nie urodzi dziecka.

Miesiąc po ślubie okazało się, że Renata jest w ciąży. Przez dziewięć miesięcy mama i ja dodawałyśmy jej otuchy. Aż pewnego dnia Leszek stwierdził, że właściwie to jest mu obojętne, czy to będzie syn, czy córka – byleby tylko dziecko urodziło się zdrowe.

Reklama

Jednak nie zmartwił się, gdy na świat przyszedł... chłopak. I tak oto w Wigilię kilka lat temu przestała działać klątwa, która ciążyła nad naszą rodziną przez 164 lat. A wspominam o tym, bo 2024 rok też jest numerologiczną ósemką. Kto wie, może komuś się ta informacja przydać.

Reklama
Reklama
Reklama