„Prezenty na święta dla rodziny kupiłam w lumpeksie. Zamiast docenić gest prosto z serca, wylali mi na głowę pomyje”
„Chciałam, żeby każdy prezent coś znaczył, żeby nie był kolejnym, przypadkowym pudełkiem z marketu. Marzyłam, że coś się zmieni. Że może ich wzruszę, że zobaczą we mnie nie dziwaka, tylko kogoś, kto po prostu próbuje inaczej”.

Nie chciałam znowu tego samego: plastikowych choinek, szeleszczących papierków po prezentach kupionych na ostatnią chwilę w drogerii, tego samego blichtru, który z roku na rok coraz bardziej mnie przytłaczał. W tym roku postanowiłam, że zrobimy to inaczej: skromniej i prawdziwiej.
To miał być gest
To miały być moje pierwsze święta bez kupowania byle czego, bez pożyczania na drogie perfumy dla siostry, których i tak nie używa, bez głupiej gonitwy po galeriach handlowych. Zamiast tego – każdy prezent miał mieć sens, historię, drugie życie.
Zaczęłam już w listopadzie. Buszowałam po targach staroci, aplikacjach z rzeczami z drugiej ręki, szukałam, porównywałam. W ten sposób znalazłam piękną, skórzaną torebkę vintage dla Anety – w świetnym stanie, elegancką, klasyczną. Ktoś się nią po prostu znudził. Dla Pawła zdobyłam stary, rzadki tom wierszy z XIX wieku z komentarzami na marginesach, pisanymi ołówkiem przez poprzedniego właściciela. Wiedziałam, że go to zaciekawi. A dla mamy ceramiczny wazon z lat 70., pęknięty i sklejony, ale z duszą. Po renowacji wyglądał jak dzieło sztuki.
Nie chodziło o oszczędzanie. Chciałam, żeby każdy prezent coś znaczył, żeby nie był kolejnym, przypadkowym pudełkiem z Rossmanna. Marzyłam, że nie będzie tylko „świąt jak zwykle”, ale coś się zmieni. Że może ich wzruszę, że zobaczą we mnie nie dziwaka, tylko kogoś, kto po prostu próbuje inaczej.
Postarałam się
– To dla ciebie – powiedziałam, podając Anecie starannie zapakowaną torebkę, owiniętą w kawałek szarego papieru i przewiązaną lnianym sznurkiem.
Usiadła na kanapie i już po odchyleniu papieru wiedziałam, że coś będzie nie tak. Rozwinęła prezent, obejrzała torebkę, obróciła ją raz i drugi w palcach, po czym skrzywiła się lekko i rzuciła:
– Serio? Używana torebka na święta?
– To bardzo porządna rzecz, klasyk. Ma świetny fason, myślałam, że ci się spodoba…
– No nie wiem, chyba wolę coś nowego – mruknęła, odkładając torebkę obok na poduszkę.
Podałam prezent Pawłowi. Papier delikatnie rozdarł, wyciągnął książkę i zaczął przeglądać. Przez chwilę myślałam, że coś w nim drgnęło. Przesunął palcem po marginesie, gdzie poprzedni właściciel zapisał kilka zdań, po czym skrzywił się jakby z niesmakiem.
– Nie wiem, kto to macał – powiedział z przesadnym obrzydzeniem.
Mama, siedząca obok, od razu się wtrąciła:
– No przecież to nie są prezenty. Mogłaś się postarać.
Wzięłam głębszy oddech i napiłam się kompotu, który od początku wydawał się za słodki. Z ust wciąż nie schodził mi uśmiech, choć czułam, że twarz mi drętwieje.
Nie docenili mnie
Wiedziałam, że mogą tego nie zrozumieć. Wiedziałam, że może będzie niezręcznie, a jednak liczyłam, że coś się zmieni, że może zauważą, że się starałam, że nie wybrałam byle czego. Każdy prezent był przecież przemyślany, dobrany z sercem.
Zrobiło mi się duszno. Czułam, jak powoli odpływam z tej rozmowy, choć nikt już nie mówił do mnie. Paweł włączył coś w telefonie, Aneta przełożyła torebkę za siebie, a mama zaczęła znów narzekać na brak porządnych bombek na choince. Przecież się spodziewałam, że to może nie trafić w ich gust, ale jednak bolało.
Czemu tak bardzo mnie to uderzyło? Przecież ich reakcje nie były nowe. W tym roku włożyłam jednak w to coś więcej niż pieniądze: włożyłam siebie i właśnie to zostało odrzucone.
Zebrałam talerze po kolacji i poszłam z nimi do kuchni. Nie chciałam siedzieć dalej w tym salonie, słuchać rozmów o promocjach i nowych serialach. Mama przyszła chwilę później z półmiskiem pierogów, postawiła go na blacie i zaczęła coś układać w szafce. Nie patrzyła na mnie.
– Mamo – odezwałam się cicho. – Nie widzisz, że się postarałam?
– Postarałaś się? A nie możesz po prostu być normalna? Każdy chce mieć coś nowego, ładnego, a ty z tymi swoimi pomysłami…
– Chciałam, żeby to coś znaczyło, żeby nie chodziło tylko o kupowanie.
– A wyszło na to, że wszystkim dałaś stare rzeczy, jakieś śmieci. Co ja mam rodzinie powiedzieć? Wstyd.
Zabolało mnie to słowo. Mama wyglądała na zirytowaną, jakby to wszystko było dla niej uciążliwe – moje pomysły, moje wybory, w ogóle ja.
– Czyli to, że coś ma historię, to od razu znaczy, że jest gorsze? – Zapytałam, choć wiedziałam, że to pytanie zostanie bez odpowiedzi.
Mama tylko wzruszyła ramionami i zaczęła wycierać stół. Czułam, że nie tylko prezentów nie przyjęli. Nie przyjęli też mnie.
Nic się nie zmieniło
Wróciłam do przedpokoju po szalik, ale zanim zdążyłam wyjść, minęłam ich przy komodzie. Stali tam razem, rozmawiali szeptem, spojrzeli na mnie krótko i natychmiast zamilkli. Aneta przechyliła się do Pawła i coś mu szepnęła do ucha. Uśmiechnął się krzywo. Mama udawała, że poprawia stroik.
Zatrzymałam się. Patrzyłam na nich i nagle coś we mnie pękło. Wszystkie słowa, które chciałam zostawić w środku, wypłynęły same.
– Nie chodzi o prezenty – powiedziałam spokojnie. – Po prostu nie chcecie mnie takiej, jaka jestem.
Aneta skrzywiła się lekko, jakbym powiedziałam coś niestosownego.
– Ale nikt ci nic nie zrobił – rzuciła.
– Naprawdę? – spojrzałam na nią. – Czy wystarczy, że się nie mówi wprost, żeby wszystko było w porządku? Patrzycie na mnie, jakbym była problemem, bo nie przyniosłam błyszczących paczek i nie udaję, że wszystko jest wspaniale.
– Justyna, nie dramatyzuj – weszła mama. – Zawsze musisz coś wymyślić. Przecież to tylko święta.
– Dla was może tak. Dla mnie to było ważne.
Złapałam za klamkę i wyszłam, zanim zdążyli się odezwać. Na klatce schodowej było zimno, ale przynajmniej było cicho.
Czułam się niechciana
W głowie pojawiały się obrazy z poprzednich lat – gorączkowe zakupy 23 grudnia, puste spojrzenie w kolejce do kasy, nerwy, że prezent za tani, za zwyczajny, nie dość odpowiedni. Kiedyś też tak żyłam. Próbowałam dopasować się do tych oczekiwań, dopóki nie zaczęłam się w nich gubić.
Teraz chciałam inaczej, ale wyszło jak zwykle – nie tak, jak miało być.
Przeszłam przez rynek, skręciłam w boczną uliczkę i wtedy zobaczyłam bezdomnego. Siedział oparty o mur, z kartonem przed sobą i termosikiem w ręku. Starszy mężczyzna z zarostem, szczelnie owinięty w szalik. Gdy przechodziłam, podniósł wzrok.
– Dobry wieczór – powiedział. – Wesołych świąt.
Zatrzymałam się, nie dlatego że wypadało. Po prostu nie umiałam przejść obojętnie.
– Wesołych… – odparłam, choć jakoś mi to nie przeszło przez gardło. Wyciągnęłam z torby kawałek makowca, zawinięty jeszcze z wigilijnego stołu. – Chce pan makowca?
Wziął bez słowa. Ugryzł, spojrzał na mnie z wdzięcznością.
– Dziękuję, że się pani zatrzymała. Dziś nikt nie przystaje – powiedział cicho.
Nie powiedzieliśmy sobie wiele, ale ta chwila była prawdziwa, bardziej niż cała tamta kolacja wigilijna.
Justyna, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Myślałem, że mój brat od 8 lat leży w trumnie. Zamarłem, gdy w grudniowy poranek zapukał do moich drzwi”
- „Teściowa kręciła nosem na moje świąteczne dekoracje. Jej zdaniem adwent to czas kontemplacji, a nie zabawy w Mikołaja”
- „Siostra traktuje mnie jak darmową niańkę i podrzuca mi swoje dzieci. Jestem styrana bardziej, niż niejedna Matka Polka”