„Proboszcz kręcił nosem przy chrzcie mojego dziecka, bo żyjemy bez ślubu. Według niego będziemy smażyć się w piekle”
„Czekałam na tę rozmowę, ale nie sądziłam, że pójdzie aż tak źle. Spojrzałam na Marka, który siedział obok mnie z kamienną twarzą. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam tłumaczyć, choć miałam wrażenie, że każde słowo odbija się od kamiennej ściany”.

- Redakcja
Od sześciu jestem z Markiem – cichym, praktycznym facetem, który nigdy nie zawracał sobie głowy ślubami, obrączkami czy przyrzeczeniami na wieki. I dobrze, bo ja też nie wierzę, że miłość trzeba potwierdzać dokumentem. Mamy małe mieszkanie na trzecim piętrze bez windy, dwie doniczki z uschniętym bazylią i rozmarynem oraz córeczkę. Największy cud mojego życia.
Była naszym skarbem
Odkąd pojawiła się Hania, świat się przewrócił – ale na dobre. Spałam po trzy godziny, żyłam herbatą z miodem i głaskałam jej włosy, gdy spała na moim ramieniu. I choć byłam zmęczona, to czułam też coś jeszcze – niepokój. Wiedziałam, że ten temat prędzej czy później wróci. Chrzest. Moja mama tylko czekała, żeby go poruszyć.
W naszym domu wiara nie była przeżyciem duchowym. Była dyscypliną. Rano „Zdrowaś Maryjo”, wieczorem rachunek sumienia. Pamiętam, jak mama mówiła mi z powagą:
– Bóg wszystko widzi, Zosiu. Nawet wtedy, gdy ty udajesz, że Go nie ma.
Siedzieliśmy w kancelarii parafialnej, przy wąskim, starym biurku, za którym siedział proboszcz – mężczyzna po pięćdziesiątce, z zaczesanymi włosami i spojrzeniem, które widziało już niejedno. Miał w sobie coś surowego, jakby był strażnikiem jakiegoś prawa, które znał tylko on.
– Nie wiem, czy mogę ochrzcić wasze dziecko – powiedział powoli, z wyraźnym naciskiem na każde słowo. – Żyjecie bez ślubu, to byłby gorszący przykład.
Odmówił chrztu
Zamarłam. Czekałam na tę rozmowę, ale nie sądziłam, że pójdzie aż tak źle. Spojrzałam na Marka, który siedział obok mnie z kamienną twarzą. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam tłumaczyć, choć miałam wrażenie, że każde słowo odbija się od kamiennej ściany.
– Księże proboszczu, my chcemy wychować Hanię w wierze. To dla nas ważne. Chrzest to nie formalność. To coś więcej.
Ksiądz nie zareagował. Uniósł lekko brwi, jakby już to wszystko słyszał, jakby nic go nie mogło zaskoczyć.
– Jeśli chcecie wychowywać dziecko po katolicku, zacznijcie od sakramentu małżeństwa – uciął krótko.
Marek, który do tej pory milczał, odchrząknął i powiedział spokojnie, ale z wyraźnym chłodem:
– A jeśli nie chcemy ślubu? Jeśli nie wierzymy, że papier cokolwiek zmienia?
Proboszcz spojrzał na niego jak na kogoś, kogo już ocenił.
– Dziecko nie jest winne, ale rodzice dają przykład.
Byłam załamana
Wyszliśmy stamtąd w ciszy. Słońce raziło mnie w oczy, ale nie podniosłam głowy. Szliśmy wolno, a w moim sercu wrzało. Złość mieszała się z rozczarowaniem i smutkiem, którego nie potrafiłam nazwać.
Marek w końcu się odezwał. Cicho, jakby sam do siebie.
– To nie Bóg nam odmówił. To człowiek.
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam tylko na swoje buty, które z każdym krokiem wydawały się coraz cięższe. W domu usiadłam przy stole i długo wpatrywałam się w pustą filiżankę. Zaczęłam się zastanawiać, czy religia, którą znałam od dziecka, rzeczywiście miała coś wspólnego z Bogiem. A może była tylko zbiorem zasad, którymi ludzie tłumaczą sobie, kogo mogą kochać, a kogo odrzucić?
Pojechałam do mamy sama. Nie chciałam, żeby Marek słyszał, co może paść. Miał do niej cierpliwość, ale wiedziałam, że w tej rozmowie przyda się spokój, którego mnie samej brakowało.
Usiadła naprzeciwko mnie, jakby czekała. Miałam wrażenie, że wiedziała już, co powiem, zanim otworzyłam usta.
– Ksiądz marudzi w sprawie chrztu – powiedziałam cicho. – Bo nie mamy ślubu.
Zacisnęła usta.
– No cóż. Taka jego moc.
Miała satysfakcję
Poczułam, jak wszystko się we mnie napina. Próbowałam spokojnie:
– Mamo, ona jest malutka. Nie można jej karać za to, że my…
– W grzechu ją wychowujecie.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Wstałam, nie czekając, aż powie coś więcej. Zeszłam po schodach i dopiero na ulicy poczułam, że mam mokre policzki. Nie płakałam z bólu. Raczej z tego, że nie mogę już nawet liczyć na to, że moja matka pokocha moją córkę tak po prostu – bez warunków, bez zasad. Znalazł go Marek. Powiedział, że zna jednego księdza z dzieciństwa, który zawsze był inny niż reszta – bardziej ludzki. Pojechaliśmy do sąsiedniej parafii, bez zapowiedzi. Starszy kapłan spojrzał na nas i na Hanię w nosidełku, a potem powiedział:
– Czasem trzeba zrobić coś po ludzku, a nie według reguł.
Nie zapytał o ślub. Nie chciał dokumentów. Poprosił tylko, żebyśmy naprawdę wiedzieli, co robimy. Kiwnęliśmy głowami.
Zrobiliśmy po swojemu
Chrzest w końcu sie odbył. Bez niczyjej łaski i błagania. Byli tylko nasi przyjaciele – Ania i Michał – świadkowie. Mała świeca, szybka modlitwa, kilka kropel wody. Kiedy kapłan wypowiadał słowa sakramentu, poczułam, że łzy spływają mi po policzkach. Nie ze wzruszenia, ale z ciężaru.
Wróciliśmy do domu i wtedy się zaczęło. Ktoś powiedział mojej ciotce, ciotka zadzwoniła do mamy, mama napisała SMS-a. Potem kolejny. I jeszcze jeden. Otworzyłam je po kolei: „Zhańbiliście sakrament”. „Wstyd. Bóg wam nie wybaczy”.
Usiadłam na kanapie i długo gapiłam się w ekran telefonu. Czułam się jak dziecko, które dostało karę za coś, czego nie rozumiało. Ale tym razem nie zamierzałam przepraszać. W głowie kotłowało mi się zbyt wiele. Zdałam sobie sprawę, że pierwszy raz w życiu nie wiem, co mam myśleć o Bogu. Nie dlatego, że straciłam wiarę. Przeciwnie – coś się we mnie obudziło. Coś, co zawsze było tłumione formułkami i zakazami.
Zostaliśmy sami
Zrozumiałam, że wiara to nie to samo co religia. Wiara to zaufanie, dobro, miłość. Religia – przynajmniej ta, którą znałam – to zasady i wykluczenia. Kiedy Marek wszedł do kuchni, nie zapalał światła. Usiadł obok mnie i przez chwilę milczeliśmy. Potem zapytał:
– Nie możesz spać?
Pokręciłam głową.
– Wiesz – powiedziałam cicho – nie chcę, żeby nasza córka myślała, że Bóg to ktoś, kto każe ją ukrywać.
Spojrzał na mnie, zmęczony, ale uważny.
– Więc pokażmy jej innego Boga. Takiego, którego nie trzeba się bać.
W tym momencie coś się we mnie przewartościowało. Już nie chciałam walczyć o akceptację. Nie od tych, którzy odrzucili nas w imię przepisów. Od teraz miałam swoją drogę – i nie zamierzałam nikomu się z niej tłumaczyć.
Odrzuciła nas
Poszłam tam sama. Trzymałam Hanię na rękach, zawiniętą w jej ulubiony kocyk w misie. Stałam przed drzwiami rodzinnego domu dłuższą chwilę, zanim nacisnęłam dzwonek. Mama otworzyła niemal natychmiast.
– Chciałam ci powiedzieć – zaczęłam – że Hania została ochrzczona.
Nie odezwała się. Patrzyła, jakby to, co usłyszała, nic dla niej nie znaczyło.
– I to wystarczy – dodałam po chwili. – Nie dla ciebie. Dla mnie.
Zrobiłam krok w tył. Wiedziałam, że nie zaprosi nas do środka. Odwróciłam się i odeszłam. Hania trzymała mnie za palec. W głowie miałam ciszę. Ale tym razem nie bolała. Wiedziałam, że nie będę więcej tłumaczyć się z życia, które wybrałam. Ani matce, ani Kościołowi, ani nikomu, kto widzi w nas błąd, a nie rodzinę.
Wróciłam do domu, położyłam małą do łóżeczka i usiadłam obok niej. Trzymałam ją za rękę i szeptałam coś do ucha, choć już spała. A potem myślałam. Wiara nie jest tym, co mówią inni. Jest tym, co robisz, kiedy inni milkną. Moja córka zasługuje na Boga, który ją widzi. Nie na Kościół, który ją odrzuca.
Zofia, 32 lata
Czytaj także:
- „Kobieta po emeryturze ma być już tylko nudną babcią. A ja wolę pilates i sanatorium od zmieniania pieluch”
- „Moja bogata teściowa pławi się w luksusach, a wnukom żałuje na nowe butki. Ale 1 zdaniem sprowadziłam ja do parteru”
- „Babcia w środku nocy uciekła z domu starców. Gdy usłyszałam od niej prawdę o tym miejscu, nie mogłam powstrzymać łez”