Reklama

Wszystko wokół się zmienia, jednak są rzeczy, które trwają od lat. Jedną z nich jest stara lipa rosnąca na podwórzu naszej kamienicy. Przetrzymała wszystko: wojnę, bombardowania, a także zakusy różnych ludzi, którzy chcieli ją wyciąć. Jak to się stało, że drzewo okazało się praktycznie nietykalne? Mam na to swoją teorię…

Reklama

To było już pod koniec wojny. Byłam wtedy dzieckiem, mieszkałam tam, gdzie teraz, na drugim piętrze. Kiedy było w miarę bezpiecznie, bawiłam się w cieniu albo w konarach lipy, która już wtedy była ogromna i rozłożysta. Tego dnia jednak z ulicy dochodziły odgłosy strzałów i musiałam zostać w domu. Ukradkiem jednak wyglądałam na podwórko, tęsknie patrząc na drzewo, pod którym chciałam się bawić, jak to dziecko.

Dla mnie stała się niemal świętym drzewem, relikwią

Wtem w bramie zobaczyłam jakiś ruch. Pod murem przemknęła kobieta, nędznie odziana, tuląc do piersi maleństwo, może półtoraroczne, najwyżej dwuletnie. W panice rozglądała się za jakimś schronieniem. W oddali słychać już było tupot ciężkich esesmańskich buciorów i szczekanie psa. W akcie jakiejś niepojętej desperacji kobieta podbiegła do lipy i umieściła w jej gałęziach maleństwo, a potem sama, z wielkim wysiłkiem, wspięła się i ukryła z dzieckiem w konarach, wśród gęstego listowia.

Byłam jeszcze mała, ale domyśliłam się, że to Żydówka, która gdzieś się ukrywała, ale teraz pewnie jej kryjówka została namierzona i kobieta musiała uciekać. Przerażona odsunęłam się od okna, bo wiedziałam, że zaraz wpadną esesmani z psami i ściągną biedaczkę z drzewa, a wtedy los jej i dziecka będzie przesądzony. Skuliłam się pod stołem i nasłuchiwałam.

Widziałam już, jak umierają ludzie, widziałam śmierć bliskich, więc teraz czekałam na strzały. Te jednak nie padły. Słyszałam, jak hitlerowcy biegają po podwórzu, jak psy szczekają, węsząc za uciekinierką, chwilę później rozległ się hałas na schodach – to esesmani przeszukiwali mieszkania w pogoni za swoją ofiarą. Nie znaleźli jej, jakby zapadła się pod ziemię. W końcu odeszli, przeklinając głośno. Na szczęście nikt z mieszkańców kamienicy nie padł ich ofiarą.

Zobacz także

Godzinę później odważyłam się wyjrzeć przez okno. Zastanawiałam się, gdzie ukryła się Żydówka z dzieckiem, dlaczego jej nie znaleźli oprawcy. Przecież sama widziałam, jak wspina się na drzewo. To było oczywiste, że psy ją wywęszą, i zginie ona i jej maleństwo. Tak się jednak nie stało! Okazało się, że kobieta nadal była na drzewie, razem z dzieckiem. Cudownie ocalała w konarach lipy… Potem moi rodzice i sąsiedzi zorganizowali dla niej pomoc. Już po wojnie dowiedziałam się, że matka i dziecko przeżyły, i są bezpieczne. Niepojętym sposobem ocalały ukryte pośród gałęzi drzewa, które nie wydało swojego sekretu przed mordercami.

Od tamtej pory traktowałam starą lipę z pewnym bogobojnym szacunkiem. Przypomniała mi się opowieść o tym, jak lipa ocaliła Świętą Rodzinę podczas jej ucieczki do Egiptu. Nasza podwórzowa lipa też ocaliła ludzkie życie. Dlatego dla mnie była niemal świętym drzewem.
Mijały lata, zmieniali się lokatorzy domu, a stara lipa niezmiennie trwała pośrodku podwórza. W jej cieniu bawiły się moje dzieci i wnuki, którym opowiedziałam historię cudownie ocalonej Żydówki i jej maleństwa. Wszyscy starzy mieszkańcy otaczali szacunkiem leciwe drzewo. Przyszło jednak nowe. A nowe nie zawsze znaczy lepsze. Ktoś rzucił myśl, że drzewo zacienia okna i powoduje wilgoć, należy je więc ściąć.
Do tego jednak nie doszło, bo większość mieszkańców zaprotestowała, pamiętając wojenną historię. Obroniliśmy drzewo, choć wcale nie było łatwo.

Mimo wszystko lipa ocalała, lecz zaczęło dziać się coś dziwnego. Kilka miesięcy po awanturze o nią zmarł na zawał główny pomysłodawca jej ścięcia. Jego żona nadal jednak chodziła po urzędach, starając się o likwidację znienawidzonego drzewa. Któregoś dnia znaleziono ją martwą w mieszkaniu. Zatruła się gazem…

Przez jakiś czas był spokój. Drzewo rosło spokojnie, dając cień i miejsce do zabawy kolejnym pokoleniom mieszkańców kamienicy. Odżył jednak pomysł budowy parkingu. Lipa znów zaczęła zawadzać. Sąsiad zbierający podpisy zapewniał, że teraz wreszcie uda się zlikwidować stare drzewo. Zanim jednak osiągnął swój cel, zmarł na raka. Zmiotło go w kilka tygodni… Zaczęłam mieć przeczucia. To nie mógł być przypadek, że wszyscy, którzy starali się o wycinkę wiekowego drzewa, umierali, choć nic nie wskazywało na to, że są chorzy, że ich życie jest zagrożone.

Miał groźny wypadek i teraz walczy w szpitalu o życie

– Ta lipa ocaliła ludzkie życie i sama chce żyć! – powiedziałam kiedyś do córki. – Oczekuje od ludzi szacunku za to, czego dokonała. Nie wolno jej ruszyć.

– No co ty, mamo! – Wandzia spojrzała na mnie jak na wariatkę. – Przecież to tylko drzewo. Ono nie myśli, nie czuje. To po prostu zwykły przypadek!

– Za dużo tych przypadków i wszystkie w podobnych okolicznościach – mruknęłam, myśląc swoje.

Nieoczekiwanie moją teorię poparła wnuczka, która przyjechała na studia i miała zamieszkać u mnie. Kiedy opowiedziałam jej historię Żydówki ukrytej w konarach lipy, której z niepojętych przyczyn nie wywęszyły psy przeszkolone do pościgu za ludźmi, której nie wypatrzyli pełni nienawiści esesmani, Andżelika uznała, że to magiczne drzewo mające niezwykłą moc. Od tamtej pory siadała często z książką czy notatkami na ławce pod lipą i utrzymywała, że w tym miejscu nauka przychodzi jej z łatwością, że wyczuwa życzliwość drzewa, przyjazne fluidy.

– Lipy uznawane były za drzewa święte zarówno przez pogan, jak i przez chrześcijan. Sadzono je przy świątyniach. Sama opowiadałaś mi tę legendę o ocaleniu Świętej Rodziny! – mówiła, kiedy nasza rozmowa schodziła na temat drzewa. – Ta lipa też ocaliła ludzkie życie i jest w pewien sposób święta, godna szacunku i ochrony, nie tylko jako pomnik przyrody, ale jako drzewo współczujące i dobre!

Przyznawałam jej rację i cieszyłam się, że nie uważa mnie za zdziwaczałą starowinkę, której coś się przywidziało. Andżelika też sądziła, że śmierć przeciwników lipy nie jest przypadkiem.

– Wiesz co, babciu? – powiedziała któregoś dnia. – Tak sobie myślę, że z naszą lipą wiąże się klątwa. Nie wolno jej ściąć, ponieważ ocaliła ludzkie życie, a każdego człowieka, który podniesie na nią rękę, czeka śmierć. Ta lipa powinna po prostu umrzeć ze starości, nie można jej uśmiercać. Należy jej się od człowieka szacunek i ochrona za to, czego dokonała.

Przyznaję, że ta teoria pokrywała się z tym, co i ja sądziłam, przytaknęłam więc wnuczce z radością.

Pewnego dnia jednak znowu odżyła sprawa lipy. Młody lokator uznał, że stare drzewo zagraża życiu, bo pod wpływem wiatru mogą się łamać konary i „zniszczyć samochód albo kogoś zranić”. Znalazł, niestety, wielu zwolenników i mimo moich i wnuczki wysiłków, los lipy wydawał się przesądzony. Chociaż nigdy nie spadła z niej najmniejsza gałązka, uznano ją za niebezpieczną i postanowiono ściąć. Na próżno obie z Andżeliką przypominałyśmy wojenną historię i napomykałyśmy o klątwie. Uznano nas za wariatki i histeryczki…

Jednakże kiedy pracownik firmy zajmującej się wycinką wszedł na lipę, zsunął się tak, że jego szyja uwięzła między konarami. Zanim kolegom udało się do niego dotrzeć i go uwolnić, udusił się! Kolejny spadł i złamał rękę… Reszta robotników zrezygnowała, gdy moja wnuczka opowiedziała im o Żydówce i klątwie.

Reklama

Lipa ocalała, lecz młody sąsiad nie zrezygnował i nadal walczył o jej ścięcie. Kilka dni temu miał groźny wypadek samochodowy. Teraz leży w szpitalu i walczy o życie. Mówcie, co chcecie, ale ja nie wierzę, że to przypadek.

Reklama
Reklama
Reklama