„Teściowa chciała mi zrobić egzamin z ubijania kotletów. Dostała taką nauczkę, że będę jej się śnić po nocach”
„Każda jej wizyta kończyła się jakąś sugestią albo drobną uwagą. Przestawiała talerze w szafce, tłumacząc, że to «dla wygody», albo wyciągała z torby nowy obrus, który «bardziej pasował do wystroju». Zaczęłam czuć, że mieszkanie przestaje być moje”.
- Redakcja
Kiedy wychodziłam za Bruna, wiedziałam, że jego mama jest kobietą z charakterem. Mój ukochany ostrzegał mnie zresztą nie raz: „Mama lubi wiedzieć wszystko. Ale nie przejmuj się, szybko cię polubi”. Uwielbiałam jego optymizm.
Gdy wprowadziliśmy się do naszego pierwszego mieszkania, byłam pełna nadziei. Mieszkanie nie było duże – dwa pokoje, mała kuchnia i balkon, na którym zmieścił się tylko jeden fotel. Dla mnie jednak to był początek czegoś pięknego.
Nie spodziewałam się, że Halina, moja teściowa, będzie w tym „początku” tak aktywnie uczestniczyć. Na początku odwiedzała nas raz w tygodniu – niby tylko po to, żeby przynieść nam coś do jedzenia albo zobaczyć, jak się urządzamy. Szybko jednak zaczęłam dostrzegać, że te wizyty mają drugie dno. „Dla waszego dobra” – mawiała, gdy przestawiała kubki w szafce albo krytykowała sposób, w jaki wieszałam firanki. „Dla czyjego dobra?” – zastanawiałam się coraz częściej.
Zaczęło się robić gorąco
Pierwsze zgrzyty zaczęły się, kiedy teściowa postanowiła odwiedzać nas coraz częściej. Bywała u nas bez zapowiedzi, wpadając w środku tygodnia, zazwyczaj w porze obiadu. Nigdy nie przychodziła z pustymi rękami – czasem przynosiła słoiki z bigosem, czasem nowe ściereczki do kuchni. „Myślałam, że wam się przydadzą” – tłumaczyła.
Nie miałam nic przeciwko jej pomocy, ale coraz częściej czułam, że przestaje to być zwykła życzliwość.
– Magdo, kochanie – zaczęła pewnego razu, stając w kuchni z rękami na biodrach – nie chcę się wtrącać, ale czy naprawdę uważasz, że ten stół dobrze wygląda pod oknem? Moim zdaniem lepiej byłoby przesunąć go pod ścianę.
Odwróciłam się od kuchenki, gdzie mieszałam zupę.
– Pani Halino, tak nam wygodniej. Światło jest tutaj najlepsze.
– No dobrze, jak wolisz. Ale to tylko moja sugestia, zaufaj mi. Lepiej wyglądałby pod ścianą – dodała.
Bruno siedział przy stole z telefonem w ręku. Spojrzał na nas z lekkim uśmiechem.
– Mamo, daj spokój. Magda wie, co robi.
Teściowa wzruszyła ramionami.
– Jak tam chcecie – odpowiedziała, ale przez resztę obiadu patrzyła na mnie w sposób, który jasno dawał do zrozumienia, że nie podziela mojej wizji.
To był tylko początek. Każda jej wizyta kończyła się jakąś sugestią albo drobną uwagą. Przestawiała talerze w szafce, tłumacząc, że to „dla wygody”, albo wyciągała z torby nowy obrus, który „bardziej pasował do wystroju”. Zaczęłam czuć, że nasze mieszkanie przestaje być moje.
Między nami błyskały gromy
Z czasem te drobne sugestie zaczęły mnie męczyć coraz bardziej. Starałam się zachować spokój, ale teściowa miała dar wbijania szpilek w najbardziej subtelny sposób.
Pewnego dnia, podczas jednej z wizyt, postanowiłam zrobić na obiad krem z dyni. Bruno uwielbiał moje zupy, a ta była jedną z jego ulubionych. Teściowa jednak nie była zachwycona.
– Magdo, ten twój krem z dyni jest całkiem smaczny – powiedziała, po spróbowaniu pierwszej łyżki. – Ale wiesz, zupa ogórkowa zawsze była ulubioną potrawą Bruna. Czemu nie robisz mu takich tradycyjnych dań?
Poczułam, jak robi mi się gorąco.
– Bruno mówił, że lubi moje zupy – odparłam, starając się mówić spokojnym tonem. – Gotuję to, co nam obojgu smakuje.
– Och, mówi tak, bo jest grzeczny – odpowiedziała Halina z uśmiechem. – Wiesz, nie chcę się narzucać, ale musisz pamiętać, że przez żołądek do serca!
Spojrzałam na męża, oczekując, że coś powie. Podniósł głowę znad talerza i rzucił szybko:
– Mamo, Magda gotuje świetnie. Nie przesadzaj.
Teściowa machnęła ręką.
– No dobrze, ale ja tylko sugeruję. Chcę, żebyście byli szczęśliwi.
To zdanie słyszałam już tyle razy, że zaczynałam mieć na nie alergię. „Chcę, żebyście byli szczęśliwi” – brzmiało w mojej głowie jak usprawiedliwienie dla każdej uwagi, każdego drobnego ataku.
Mój mąż po obiedzie powiedział, że ja także przesadzam.
– Mama zawsze taka była. Ale przecież nic złego nie zrobiła, prawda?
Nie odpowiedziałam. Nie chciałam kolejnej kłótni, ale w środku czułam się coraz bardziej osamotniona.
Pouczała mnie w kwestii dziecka
Sytuacja osiągnęła punkt krytyczny kilka miesięcy później, kiedy na świecie pojawił się nasz syn, Michał. Na początku Halina była zachwycona. „Mój wnuk!” – powtarzała z dumą, pokazując jego zdjęcia wszystkim znajomym. Ale bardzo szybko ta radość zamieniła się w kolejną serię „rad”.
Podczas jednej z wizyt Halina zaczęła krytykować sposób, w jaki trzymałam Michała.
– Magdo, kochanie, naprawdę powinnaś podtrzymywać go bardziej za plecki. Ja zawsze tak robiłam z Brunem. To lepsze dla kręgosłupa.
– Pani Halino, lekarz mówił, że tak, jak trzymam, jest w porządku – odpowiedziałam, starając się zachować spokój.
Teściowa pokręciła głową.
– Lekarz? Naprawdę wierzysz w te nowoczesne teorie? W moich czasach nie było takich zaleceń i jakoś Bruno wyrósł na zdrowego chłopaka.
Wzięłam głęboki oddech, starając się nie wybuchnąć.
– Pani Halino, z całym szacunkiem, ale to moje dziecko. Chciałabym sama podejmować decyzje.
Jej twarz stężała.
– Twoje dziecko? A Bruno to niby kto? Jestem jego matką, wiem, co dla was najlepsze!
Mąż, który do tej pory siedział cicho, w końcu wtrącił się:
– Mamo, wystarczy. Magda ma rację, to jej decyzje powinny być najważniejsze.
Teściowa spojrzała na niego, jakby go nie poznawała.
– A więc teraz nawet mój syn staje przeciwko mnie? Świetnie. Widzę, że w tym domu nie ma miejsca dla mojej opinii.
Wyszła, trzaskając drzwiami, a ja poczułam mieszankę ulgi i smutku. Czy naprawdę musiało dojść do tego, żeby postawiła granicę?
Obraziła się na mnie
Po tej kłótni relacje z teściową stały się bardzo napięte. Przestała odwiedzać nas tak często, ale nie ukrywała swojego żalu. Kiedy dzwoniła do Bruna, nie wspominała o mnie ani słowem.
– Magdo, rozmawiałem z mamą – powiedział któregoś dnia mąż, siadając obok mnie na kanapie. – Chyba naprawdę jest jej przykro.
Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
– Jej jest przykro? A co z tym, jak ja się czułam przez te wszystkie miesiące? Bruno, twoja mama nie widzi problemu w tym, że traktowała mnie jak dziecko, które nie potrafi samo o niczym zdecydować.
Bruno spuścił wzrok.
– Wiem, masz rację. Powinienem był wcześniej postawić granice.
– Tak, powinieneś – odpowiedziałam ostro. – Ale teraz nie chodzi o to, żebyś przepraszał. Chodzi o to, żebyśmy w końcu zaczęli budować coś własnego. Naszą rodzinę, a nie twojej mamy.
Bruno objął mnie ramieniem, ale czułam, że to nie wystarczy. Teściowa wciąż była obecna w naszym życiu, nawet jeśli teraz rzadziej się pojawiała.
Może coś wreszcie zrozumiała
Kilka miesięcy później teściowa zadzwoniła, prosząc o spotkanie. Wiedziałam, że chce porozmawiać, choć nie miałam pewności, czy to będzie rozmowa, na którą jestem gotowa.
Kiedy przyszła, napięcie było wyczuwalne w powietrzu. Usiadła naprzeciwko mnie, przez chwilę milcząc.
– Magda, chciałam przeprosić – zaczęła cicho. – Może nie zawsze robiłam to w dobry sposób, ale naprawdę chciałam wam pomóc.
– Pani Halino, doceniam pani troskę, ale... musimy ustalić granice. To mój dom i moja rodzina.
Teściowa spojrzała na mnie z lekkim uśmiechem.
– Wiem. I wiem, że czasem trudno mi się wycofać. Ale chciałabym być częścią waszego życia.
– Chcemy, żeby pani była – odpowiedziałam szczerze. – Ale na naszych zasadach.
To nie była łatwa rozmowa, ale poczułam, że zrobiłyśmy pierwszy krok.
Relacje z Haliną zaczęły się stopniowo poprawiać. Nie zmieniła się całkowicie – nadal miała swoje opinie, ale teraz potrafiła powstrzymać się przed ich wygłaszaniem w niewłaściwych momentach. Mąż zaczął bardziej wspierać mnie w konfliktowych sytuacjach, co sprawiło, że nasze małżeństwo stało się silniejsze.
Wciąż uczymy się stawiać granice, ale czuję, że powoli zmierzamy w dobrym kierunku. Czasem myślę, że rodzina to nieustanna nauka kompromisów – próba połączenia różnych światów, bez zatracania siebie.
Magdalena, 31 lat