Reklama

Odkąd odszedł Waldek, zima zawsze kojarzyła mi się z lodem. Gdy go zabrakło, życie przestało mi smakować. Święta były najgorsze. Odkąd zostałam wdową, ta magiczna pora zmieniła się w koszmar.

Reklama

O mało nie spadłam z ławki

Park wyglądał jak z pocztówki. Śnieg leżał równiutką warstwą, a drzewa pokryte były szronem, który migotał w bladym świetle zimowego słońca. Rodziny kręciły się wokół sanek, dzieci krzyczały z radości, a zakochane pary dreptały z przytulonymi do siebie głowami. Szłam powoli, ostrożnie, żeby się nie poślizgnąć.

– Co ja tu właściwie robię? – mruknęłam do siebie, przysiadając na jednej z ławek. Zasunęłam szczelniej szarą chustę, poprawiłam rękawiczki i zapatrzyłam się w dal.

Nie siedziałam długo, gdy usłyszałam za sobą kroki. Takie dziwne, nierówne, jakby ktoś sunął po śniegu nogami. Spojrzałam kątem oka. Zmierzał ku mnie starszy mężczyzna, w obszernym płaszczu i z równie wielką czapką, która prawie zasłaniała mu oczy. Trzymał coś, co przypominało starą laskę, i uśmiechał się – o zgrozo – szeroko.

– Piękna pogoda! – rzucił, jakbyśmy znali się od lat. – Pani też przyszła liczyć bałwany?

O mało nie spadłam z ławki. Odwróciłam się powoli i zmierzyłam go wzrokiem od stóp do głów. Był wysoki, mimo lat jeszcze prosty, z błyskiem w oku, jakby właśnie wygrał w totolotka.

– Nie liczę – odpowiedziałam chłodno, bo przecież nie mam w zwyczaju rozmów z obcymi. – Jest ich zdecydowanie za dużo.

– A jeden z nich właśnie do pani przemówił – wypalił z tym swoim dziwnym uśmiechem.

Przewróciłam oczami, ale wewnątrz coś drgnęło.

Wycelował we mnie palcem

Nie pamiętałam, kiedy ostatnio ktoś próbował ze mną żartować. Było to tak absurdalne, że aż śmieszne.

– Niech pan nie próbuje być zabawny – fuknęłam. – W moim wieku nic mnie już nie zaskoczy.

Mężczyzna nie dał za wygraną. Przysiadł obok, stukając laską o ziemię i westchnął teatralnie, jak aktor na scenie.

– Co też pani opowiada? W takim razie muszę panią jednak czymś zaskoczyć!

– Proszę sobie darować – odcięłam się, choć trudno było nie zauważyć, że mimochodem zaczęłam go obserwować.

Był dziwaczny, to fakt, ale miał w sobie coś... coś, co mnie i rytowało i przyciągało zarazem.

– Widzę, że pani jest z tych, co uśmiechają się raz na rok. I to pewnie przypadkiem – wycelował we mnie palcem.

– Może – mruknęłam.

Przez chwilę oboje milczeliśmy, a ja próbowałam ignorować jego obecność. Niestety, nie szło mi najlepiej.

– Tak sobie myślę, pani... – Tu przerwał, a ja uniosłam brew.

– Stasiu.

– Józef. Miło poznać. W każdym razie, pani Stasiu, w tym parku to człowiek może się poczuć jak na jakimś wielkim przedstawieniu. Tylko że my gramy tu w jednej sztuce, a publiki brak.

Nie wiedziałam, co mu na to odpowiedzieć.

Postradał zmysły

Zerknęłam na niego ukradkiem, a on uśmiechnął się pod nosem, jakby wiedział, że już mnie trochę rozbroił.

– A pan zawsze tak zagaduje samotne starsze panie? – spytałam z przekąsem.

– Samotne? – Józef aż się skrzywił. – Proszę mi tu nie wmawiać żadnej samotności. Samotny to jest pies uwiązany do budy, a nie człowiek, który może usiąść z kimś i pogadać.

– O czym tu gadać? – prychnęłam. – Każdy swoje przeżył, a reszta to tylko śnieg i lód.

Józef roześmiał się, aż echo poniosło jego głos gdzieś między drzewa.

– To najlepsze! Śnieg i lód. A ja pani powiem tak: wie pani, co jest w śniegu najpiękniejsze? Że zawsze można zrobić anioła!

Odwróciłam się ku niemu z rozdziawionymi ustami. Anioła?! On chyba naprawdę postradał zmysły. Zanim zdążyłam się odezwać, Józef wstał, laska wypadła mu na bok, a on padł jak długi na śnieg.

– Co pan robi?! – krzyknęłam, choć muszę przyznać, że widok tego starszego mężczyzny wymachującego rękami w śniegu był... cóż, wyjątkowy.

– Anioła! – krzyknął, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Co, jeszcze nigdy nie widziała pani faceta w moim wieku robiącego śnieżnego anioła?

Pokręciłam głową, a kącik moich ust drgnął, choć sama się za to skarciłam.

– Niech pan wstaje, bo się pan przeziębi – powiedziałam sucho, ale Józef wciąż leżał i patrzył na mnie z tym swoim błyskiem w oku.

– Proszę pani Stasiu, ja się nie przeziębię. Prędzej pani zacznie się śmiać, a to dopiero byłby cud!

– Pan jest niemożliwy – mruknęłam, kręcąc głową, ale już wiedziałam, że przepadłam.

Święta to dziwny czas

Zrozumiałam, że Józef nie zamierza zostawić mnie w spokoju. I może... może wcale tego nie chciałam. W końcu podniósł się ze śniegu, otrzepując płaszcz, a ja nie mogłam powstrzymać lekkiego chichotu.

– Oho! Słyszałem! – wskazał na mnie palcem z udawaną groźbą. – Pani Stasiu, to był śmiech!

– Niech pan przestanie – odparłam, choć poczułam ciepło gdzieś głęboko w środku.

Usiadł z powrotem obok mnie, ciężko wzdychając.

– Święta to dziwny czas, prawda? Człowiek siedzi sam i udaje, że mu dobrze – spojrzał na mnie uważnie. – A pani tu sama, bo tak lepiej, czy po prostu nikt nie zapytał, co pani słychać?

– Każdy swoje przeżył – mruknęłam, czując, jak jego słowa drapią mnie po sercu.

– Ale można jeszcze coś przeżyć – powiedział cicho. – Ja jestem wdowcem od sześciu lat. Myślałem, że życie się skończyło. A potem... człowiek zaczyna szukać drobnych powodów, żeby rano wstać.

– I znalazł pan? – zapytałam mimo woli.

– Właśnie dzisiaj znalazłem.

Odwróciłam głowę, żeby nie zobaczył, że mnie to poruszyło.

– Gaduła z pana, Józefie.

– A z pani uparta baba. Ale widzi pani? Już ze sobą rozmawiamy. To też coś.

Świąteczny pocałunek

Siedzieliśmy chwilę w milczeniu. Śnieg cicho prószył, jakby świat zwolnił.

– Jutro też tu będę – powiedział nagle, podnosząc się z ławki. – Może się pani skusi na jeszcze jedną pogawędkę?

– Zobaczymy – odparłam, choć w duszy już wiedziałam, że przyjdę.

Patrzyłam, jak odchodzi, stukając laską o zmarzniętą ziemię. Uśmiechnęłam się pod nosem. Może jednak... nigdy nie jest za późno?

Kiedy następnego dnia znów pojawiłam się w parku, Józef już czekał. Stał obok ławki z czerwonym termosikiem i dwoma kubkami.

– Myślałem, że pani nie przyjdzie – rzucił z udawanym wyrzutem, podając mi kubek z herbatą pachnącą malinami. – Ale serce mi mówiło, że jeszcze coś z tego będzie.

Pan jest niepoprawny – mruknęłam, ale po raz pierwszy nie zabrzmiało to chłodno.

Spacerowaliśmy powoli po zaśnieżonych alejkach. Józef opowiadał o swoim życiu, żartował, a ja łapałam się na tym, że nie chcę, żeby przestał.

– A po co pan tak właściwie zaczepia obce kobiety? – spytałam nagle.

Zatrzymał się i spojrzał na mnie tym swoim ciepłym, upartym wzrokiem.

– Bo obce kobiety bywają mniej obce, niż im się wydaje.

Przewróciłam oczami, ale serce zabiło mi mocniej. Wtedy Józek zrobił coś, czego nie przewidziałam. Padł na kolano prosto w śnieg, rozkładając ręce jak aktor na scenie.

– Pani Stasiu, proszę o jeden, maleńki, świąteczny pocałunek. Żadnych zobowiązań. Tylko tyle, żeby pani sobie przypomniała, że życie jeszcze smakuje.

Coś we mnie pęka

– Co pan wyprawia?! – sapnęłam, ale nie mogłam się nie roześmiać. – Wstań pan, ludzie patrzą!

– Niech patrzą! Może i oni poczują, że wcale nie trzeba tak dużo, żeby poczuć, że się żyje.

Patrzyłam na tego zwariowanego staruszka, na uśmiechniętą, zarumienioną od mrozu twarz i poczułam, że coś we mnie pęka.

– No dobrze – mruknęłam, nachylając się i cmokając go w policzek. – Ale to pierwszy i ostatni raz.

Józef podniósł się z szerokim uśmiechem.

– Tylko tego mi było trzeba – powiedział z dumą, otrzepując płaszcz. – Jutro też tu będę, pani Stasiu. Jeśli pani przyjdzie, uznam, że jednak jeszcze coś panią zaskoczyło.

Patrzyłam, jak odchodzi, stukając swoją laską w śnieg. Przez chwilę stałam nieruchomo, czując dziwne ciepło gdzieś w piersi. Zanim ruszyłam w stronę domu, uśmiechnęłam się szeroko. A śnieg padał cicho, jakby świat chciał uczcić ten mały cud.

Reklama

Stanisława, 66 lat

Reklama
Reklama
Reklama