Reklama

Mam na imię Kacper. Skończyłem trzydzieści osiem lat. Jestem po rozwodzie, bezdzietny, aktualnie szukam kobiety dobrej, ciepłej, wyrozumiałej i kochającej. Moi kumple twierdzą, że mam za duże wymagania!

Reklama

– Łatwiej spotkać złą, zimną, czepialską egoistkę – śmieją się. – Za wysoko postawiłeś poprzeczkę!

Moja pierwsza żona taka była; piękna jędza! Mam za sobą trudne doświadczenia, drugi raz tego nie wytrzymam.

Muffinka i zupa z pokrzyw

Pracuję w dużej firmie handlującej materiałami budowlanymi. W swoim dziale mam jeszcze dwie koleżanki: Joasię i Zośkę. Joasia jest słodka i apetyczna jak czekoladowa mufinka. Ma dołeczki w policzkach i drobne białe ząbki, które nieustannie pokazuje w miłym uśmiechu. Klienci uwielbiają robić zakupy, kiedy ona jest na zmianie; bywa, że specjalnie wracają i pytają o tę sympatyczną panią z blond warkoczem. Bo Joasia nosi długi, gruby warkocz... Inne dziewczyny jej zazdroszczą tych włosów, szczególnie Zośka obsmyczona na krótko, jakby dopiero co wyszła spod kosiarki! Jeśli Joasia przypomina ciasteczko, to Zośka musi smakować jak zupa z pokrzyw!

Nie lubię Zośki. Jest pyskata i nieustępliwa. Kiedy klient za długo marudzi, stoi obok z miną księżniczki i wygląda, jakby ją ząb bolał! Twierdzi, że od razu wie, czy ktoś coś kupi, czy tylko ogląda. Dla tych drugich szkoda jej czasu!

Zobacz także

– Oni przecież mogą do nas wrócić – tłumaczy Joasia. – Trzeba ich zachęcić!

– To sobie zachęcaj! – Zośka nie daje się przekonać. – Nie lubię ludzi, którzy nie wiedzą, czego chcą.

– Ty, zawsze wiesz?

– Przynajmniej się staram. Dorosłość na tym polega…

Aż jej iskry lecą z czarnych oczu, kiedy się tak wścieka! Mówią o niej „Cyganeczka Zosia”, bo jest śniada i nosi długie, złote koła w uszach. Ale ona prędzej podobna jest do Cyganichy niż do Cyganeczki!

O Joasi wiemy wszystko: że mieszka z mamą, ma dużo przyjaciółek, które bez przerwy do niej wydzwaniają, że już, już miała wyjść za mąż, ale się rozmyśliła prawie, w ostatniej chwili… Joasia jest pierwsza do zbiórek pieniędzy na kwiaty albo jakiś drobny prezent dla wszystkich solenizantów z naszej firmy. Organizuje rozmaite uroczystości, wyjazdy, imprezy. Jest w tym niezastąpiona!

Zośka to sobek! Słowa się z niej nie wyciśnie na temat jej rodziny. Chyba nie ma nikogo, bo zawsze wraca z pracy sama i zawsze bardzo się spieszy. Nikt do niej nie telefonuje na służbowy telefon przy głównej kasie, czasem tylko gada przez komórkę, ale krótko i w takiej odległości, żeby nic nie było słychać.

Z Joasią gadam przy każdej okazji. Z Zośką prawie nigdy. Nie miałbym o czym. Nie jest lubiana, więc nikt nie stanął w jej obronie, kiedy wybuchła afera z brakami w magazynie.

Na początku wrzało od plotek

Podczas corocznej wielkiej inwentaryzacji nie doliczono się paneli, glazury, ceramiki łazienkowej i wykończeniówki, w znacznych ilościach. Od razu było wiadomo, że ktoś to podprowadził na lewo, mając nadzieję, że braki jakoś się zachachmęci i zatuszuje. Wszyscy byliśmy na indeksie, ale szybko podejrzenie padło na Zośkę. Podobno ktoś doniósł, że niedawno robiła generalny remont u siebie, w mieszkaniu. Widziano, jak wywoziła materiały, farby, kleje, glazurę… Wprawdzie tym, co zginęło mogłaby obdzielić ze dwie kamienice, ale nikt aż tak w to nie wnikał. Znaleźli winnego i już!

Zośka chodziła jak struta. Była jeszcze bledsza niż zwykle. Do nikogo się nie odzywała, nikt o nic nie pytał. Widać było, że mocno przeżywa tę sytuację, że cierpi. Byliśmy pewni, że to ze wstydu, bo niby z jakiej innej przyczyny miałaby się tak dziwnie zachowywać. Ktoś nawet twierdził, że ją widział, jak się zanosiła od płaczu w służbowej toalecie. Wydaliśmy wyrok, zanim się ustaliło, czy naprawdę jest złodziejką.

Mijały tygodnie, byliśmy wzywani na przesłuchania, na początku wrzało od plotek, ale w miarę upływu czasu nastroje się uspokajały. Jedyną zmianą było to, że Zośka złożyła wymówienie. Odpracowała, ile było trzeba i zniknęła, jakby jej tu nigdy nie było.

Dopiero po jakimś czasie gruchnęła wiadomość, jaka nas prawie zwaliła z nóg! Kradła Joasia! Od lat po cichu wyprowadzała towar z hurtowni. Miała umowę ze sklepami i z prywatnymi przedsiębiorstwami zajmującymi się budowlanką i remontami. Miała swoich kierowców i przekupionych portierów, nieźle płaciła, bo sama nieźle zarabiała. Interes szedł doskonale.

Kiedy się wydało, wystraszona Joasia rzuciła podejrzenie na Zośkę, próbując zyskać na czasie. Ta istotnie miała u siebie malowanie i kapitalny remont, bo, jak się okazało, po tragicznej śmierci siostry sąd uczynił Zośkę rodziną zastępczą dla trójki osieroconych dzieciaków. Chciała im stworzyć jak najlepsze warunki… Nasza dyrekcja poszła jej na rękę i za grosze sprzedała towar pozagatunkowy, czyli o obniżonej jakości. Dla Zośki to była i tak okazja. Na wszystko znalazły się rachunki, co do jednej listwy, śrubki i gwoździa Zośka mogła się rozliczyć. Strasznie nam było głupio!.

Szczególnie ja czułem się podle, bo pracowałem z nimi dwiema i niczego nie zauważyłem. Dałem się podejść i zmanipulować, biorąc udział w nagonce na niewinną dziewczynę. Musiałem to jakoś odkręcić.

Co ty tak wypytujesz? Spadaj!

Nie było łatwo odszukać Zośkę, ale jestem uparty, więc w końcu miałem jej adres. Pewnego popołudnia zadzwoniłem do drzwi, na parterze małego bloku. Kiedy mi otworzyła, prawie jej nie poznałem. Była roześmiana od ucha, do ucha. Czarne włosy jej odrosły i sięgały do ramion. Miała na sobie luźną, żółtą sukienkę i fioletowe korale. Naprawdę wyglądała jak Cyganeczka Zosia!

– Ty tu skąd i po co? – zapytała. – Chyba tobie niczego nie zwinęłam? A może się mylę?

– Przestań – poprosiłem. – Chcę przeprosić. Zachowałem się podle. Wybacz mi.

– Nie zależy mi na twoich przeprosinach. Spadaj. Nie mam czasu na gadanie o niczym.

A jednak się nie zmieniła! Nadal była pyskata i twarda. Tylko teraz to mi się bardzo podobało…

Zza jej kolan wyglądały fajne maluchy. Tak samo śniade i czarnookie jak ona.

– Podobne do ciebie – powiedziałem.

– Siostra była moją bliźniaczką, więc nic dziwnego, że jej dzieciaki też mnie przypominają. Ich tatuś mieszka gdzieś w świecie i ma nową rodzinę.

– Wie, co się stało?

– Nie wie. Nie interesuje się od dawna. Ale, co ty tak wypytujesz? Wstąpiłeś do policji? Powiedziałam – spadaj!

Zatrzasnęła mi drzwi przed nosem.

Jest dobra na wszystko

Następnego dnia przyjechałem znowu. Nie otworzyła. Bukiet kwiatów zostawiłem na wycieraczce. Przez cały tydzień tak było… Na klamce wieszałem słodycze i owoce dla dzieci. Ona dostawała róże; purpurowe, z długimi, ostrymi kolcami! Miałem nadzieję, że rozśmieszy ją ta aluzja. Potem zacząłem czekać przed klatką schodową. Mniej więcej wiedziałem, kiedy wraca do domu. Odbierała maluchy z przedszkola, robiła po drodze zakupy i trafiała na mnie. Mówiłem: „Witaj” i czekałem, żeby pozwoliła mi wejść do swojego domu. Dzieciaki mnie poznawały z daleka. Śmiały się, machały do mnie… Ona, jakby mnie nie było, jakbym nie istniał!

Kiedyś strasznie padało. Zmokłem do nitki, myślałem, że tym razem się wzruszy i otworzy przede mną swoje drzwi, poczęstuje herbatą, ale się pomyliłem. Otrzepała parasol, zagarnęła dzieci i tyle ją widziałem…

To nic, ja nie zrezygnuję. Wiem, że to długa droga, ale ja jestem cierpliwy. Znalazłem kobietę życia i już z niej nie zrezygnuję, żebym miał tu stać nawet przez lata, wrosnąć w ziemię, zamienić się w omszały kamień. Jest cierpka, kłuje, parzy, trzeba do niej podchodzić ostrożnie, najlepiej w rękawiczkach, jak do prawdziwej pokrzywy, ale – jak ta prawdziwa – jest dobra na wszystko: leczy, upiększa, łagodzi, pomaga, reguluje, poprawia, wygładza i usprawnia. Czy taki skarb można stracić?

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama