„Przepisałam dom na syna, bo obiecał mi opiekę. Najpierw zrobili mi pokój w składziku na szczotki, potem było tylko gorzej”
„Nie wahałam się ani chwili. Przepisałam dom na Tomka – z zastrzeżeniem, że będziemy razem. Że nie będę sama. Że on się mną zajmie na starość, tak jak ja kiedyś opiekowałam się nim. Tyle że… nikt nie zapisał tych słów w żadnym akcie notarialnym”.

- Redakcja
Kiedy zmarł mój mąż, dom wydał mi się nagle ogromny. Taki pusty, że aż echo odbijało się od ścian. Każdy kąt pachniał nim – jego wodą kolońską, dymem z fajki, nawet tym jego starym płaszczem, co zawsze wieszał na haczyku w korytarzu, mimo że mówiłam mu sto razy, żeby chował go do szafy.
Na początku sądziłam, że przyzwyczaję się do samotności. Że przecież jestem silna. Zajmowałam się ogrodem, piekłam ciasta, odmawiałam różaniec wieczorem, jak zawsze. Ale z każdym kolejnym miesiącem cisza bolała coraz bardziej.
Aż któregoś dnia Tomek zaproponował, że zamieszka ze mną. On, jego żona Beata i Anielka – moja mała wnuczka, iskierka w moim życiu. „Będzie nam raźniej”, powiedział. „Zamienimy ten wielki dom w prawdziwy dom rodzinny”.
Pomyślałam wtedy, że Pan Bóg mnie wysłuchał.
Nie wahałam się ani chwili. Przepisałam dom na Tomka – z zastrzeżeniem, że będziemy razem. Że nie będę sama. Że on się mną zajmie na starość, tak jak ja kiedyś opiekowałam się nim. Tyle że… nikt nie zapisał tych słów w żadnym akcie notarialnym.
Początki były naprawdę piękne. W kuchni unosił się zapach rosołu i śmiech Anielki. Beata co prawda była chłodna, ale uprzejma. Ja gotowałam obiady, podlewałam kwiaty, chodziłam z małą do przedszkola. Czułam się potrzebna.
Ale z czasem coś się zmieniło.
Nie wiem, kiedy dokładnie zaczęłam czuć, że przeszkadzam. Że jestem nie na miejscu. Że w moim własnym domu jestem tylko dodatkiem, który nie pasuje do wystroju. Do planów. Do ich życia.
Najgorsze jest to, że milczałam. Zawsze wierzyłam, że nie należy robić problemów. Że lepiej przyjąć wszystko z pokorą.
Ale dziś… dziś patrzę na drzwi mojego pokoju – a właściwie składziku, który mi dano – i nie mogę uwierzyć, że to jest ta sama przestrzeń, w której miałam z mężem wspólne życie. W której świętowaliśmy śluby, chrzciny i Boże Narodzenia. Gdzie stawialiśmy choinkę i razem obieraliśmy ziemniaki.
Nie mam już swojego miejsca. Ani w kuchni. Ani w sercach. Tylko Anielka wciąż trzyma mnie za rękę.
Z czasem zaczęłam zauważać zmiany
Pierwsze tygodnie były naprawdę dobre. W kuchni znowu było gwarno, pachniało obiadem, słychać było śmiech Anielki. Codziennie rano budziła mnie stukająca w drzwi i wołająca: – Babciu, wstawaj, mama już robi śniadanie!
Czasem szykowałam im naleśniki, innym razem robiłam rosół z lanymi kluskami – taki, jak Tomek lubił od dziecka. Siadaliśmy razem przy stole, a ja czułam, że dom znowu żyje. Beata była dość oszczędna w słowach, ale odnosiła się do mnie grzecznie. Nawet raz powiedziała, że dobrze, że mieszkam z nimi, bo Anielka mnie uwielbia.
Nie przeszkadzało mi, że przestawiła kilka rzeczy w kuchni. Włożyła moje przyprawy do osobnego pudełka i postawiła na półce w spiżarce. Mówiła, że tak będzie ładniej. Nie miałam nic przeciwko, to przecież młodzi mają teraz swoje porządki, swoje pomysły. Mnie wystarczało, że miałam przy nich miejsce, że ktoś wieczorem mówił mi „dobranoc”.
Ale z czasem zaczęłam zauważać drobne zmiany.
Najpierw zniknął mój stary fotel z salonu. Stał tam od trzydziestu lat, taki wysiedziany, ulubiony. Gdy zapytałam, Tomek odparł, że Beata uznała, że nie pasuje do nowego wystroju. Miałam go teraz trzymać w swoim pokoju.
Później Beata przyszła któregoś popołudnia i powiedziała chłodno:
– Mamo, twoje rzeczy trochę nam się tu nie komponują. Ten obrus z haftem… i te porcelanowe figurki. Może byśmy je schowały? Zrobię tu bardziej nowoczesny kącik.
Nie potrafiłam jej odpowiedzieć. Stałam z dłonią na uchwycie kredensu, w którym trzymałam te rzeczy od zawsze, i tylko kiwnęłam głową. Zabrałam je do swojego pokoju, jakbym niosła coś niewygodnego, co już nikomu niepotrzebne.
Wieczorem wspomniałam o tym Tomkowi.
– Oj, mamo, Beata ma bzika na punkcie porządku i wystroju – rzucił z uśmiechem. – Nie przejmuj się, taki teraz trend.
Nie przejęłam się. Przynajmniej tak sobie wmawiałam. Ale czułam w środku pewien ciężar. Jakby moje miejsce, ten kąt, który był moim domem przez całe życie, nagle zaczął się kurczyć. Najpierw fotel, potem porcelana, potem moja cerata z tulipanami…
Cisza po obiedzie była coraz dłuższa. Coraz częściej czułam, że trzeba być cicho. Że nie wypada komentować, nie wypada się wtrącać.
Ale wciąż było warto. Anielka przychodziła każdego wieczoru z książeczką do czytania. Siadała mi na kolanach i mówiła szeptem: – Babciu, ty jesteś moja. To wystarczało. Na razie.
To już nie mój dom
Któregoś dnia Beata zaprosiła mnie na krótką rozmowę. Stała w drzwiach mojego pokoju, wyprostowana, z ułożonymi rękami.
– Mamo, pomyślałam, że mogłabyś przenieść się do drugiego pokoju. Tamten będzie idealny dla Anielki. Potrzebuje już przestrzeni, swoje biurko, miejsce do zabawy. Ten mniejszy będzie dla ciebie spokojniejszy. Wprawdzie jest bez okna, ale przecież dużo przebywasz w salonie.
Nie zapytała, co o tym sądzę. Raczej poinformowała. Przytaknęłam, choć ścisnęło mnie w środku. Pokój był malutki, z jednym łóżkiem i szafką. Nie dało się tam zmieścić nic więcej.
Zapytałam później Tomka cicho, przy kuchennym blacie:
– To już nie mogę zostać tam, gdzie byłam?
– Beata ma rację. Anielka potrzebuje swojego miejsca – odpowiedział, nie patrząc mi w oczy.
Nie miałam siły się sprzeciwiać. W nocy długo nie mogłam zasnąć. Leżałam i słuchałam dźwięków domu, który już nie brzmiał jak mój.
„To już nie mój dom. Tylko adres, na którym żyję”.
Jakby mnie tam nie było
Beata coraz częściej chodziła z zaciśniętymi ustami. Odkładała moje rzeczy w inne miejsca, przestawiała kubek, który zostawiłam na stole, mówiła: – Lepiej będzie, jak tu będzie pusto. Będzie się czyściej wyglądać.
Z czasem przestałam wychodzić do salonu, w kuchni stawałam z boku, odgrzewałam sobie zupę, kiedy już wszyscy zjedli. Cicho. Po cichu stawiałam talerz do zlewu, po cichu znikałam w swoim pokoju.
Czułam się coraz bardziej niewidzialna. Jakby mnie tam nie było. Tylko Anielka wciąż przychodziła. Siadała u mnie na łóżku i bawiła się moim różańcem, opowiadała, co robiła w przedszkolu.
Aż pewnego wieczoru weszła do mojego pokoju zapłakana.
– Babciu… – zaczęła i wtuliła się we mnie mocno. – Mama powiedziała tacie, że nie chcesz się wyprowadzić… A ona chce, żebyś już nie mieszkała z nami…
Poczułam, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Pogłaskałam ją po głowie, starałam się mówić spokojnie:
– Nic się nie dzieje, kochanie. Wszystko będzie dobrze.
Ale serce miałam ściśnięte jak nigdy dotąd.
Gdy Anielka zasnęła, poszłam do Beaty. Stała w kuchni, układała naczynia w zmywarce. Zapytałam cicho:
– To prawda?
Beata spojrzała na mnie obojętnie, bez cienia zaskoczenia.
– Tak. Myślę, że tak będzie lepiej dla wszystkich.
Nie zapytała, czy mam dokąd pójść. Nie zaproponowała pomocy. Tylko skinęła głową i wróciła do swoich zajęć.
Tomek siedział w salonie. Gdy mnie zobaczył, odwrócił wzrok. Nic nie powiedział.
Wróciłam do siebie. Spakowałam zdjęcia, różaniec i sweter, który zrobiłam jeszcze za życia męża.
Nie mam już gdzie mieszkać
Pojechałam do mojej siostry pociągiem. Nie chciałam nikogo prosić o podwiezienie. Zadzwoniłam tylko wieczorem, że przyjadę, i poprosiłam, żeby nie robiła hałasu, bo nie mam siły na tłumaczenia.
Gdy otworzyła drzwi, spojrzała na mnie uważnie i nic nie powiedziała. Dopiero kiedy weszłam do środka, postawiłam torbę i usiadłam przy stole, zapytała:
– Janeczka… co się stało?
Nie odpowiedziałam od razu. Przez chwilę tylko siedziałam, z dłonią zaciśniętą na pasku torby, jakby ktoś miał mi ją zaraz wyrwać. Potem głos sam mi się załamał:
– Nie mam już gdzie mieszkać. Oddałam im dom. I teraz mnie z niego wyprowadzają.
Moja siostra najpierw się roześmiała – taki krótki, niedowierzający śmiech – a potem spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami.
– Przecież to niemożliwe… Przecież to twój dom! Ty go budowałaś z mężem, cegła po cegle! Oddałaś im go tak po prostu?
– Przecież to mój syn. Kto, jak nie on? – odpowiedziałam cicho. – Obiecał, że się mną zaopiekuje.
– I teraz cię wyrzucają? – zapytała ostro.
– Ja nie chciałam przeszkadzać. Widziałam, że już się tam nie mieszczę. Że nie pasuję.
Dopiero wtedy się rozpłakałam. Nie przy stole, nie przy niej – tylko w małym pokoju, który mi dała. Zasłoniłam twarz poduszką i płakałam, pierwszy raz od lat. Nie ze złości. Nie z bólu. Z żalu. Z bezradności.
Bo naprawdę myślałam, że jestem komuś jeszcze potrzebna.
Szukałam pomocy gdzie się dało
Kilka dni później poszłam do kancelarii notarialnej. Znałam adres, bo to tam przepisywałam dom na Tomka. Weszłam jak zwykła klientka, trzymając w dłoni kopię aktu.
Notariusz był uprzejmy, doświadczony. Gdy spojrzał na dokumenty, pokiwał głową.
– Nie ma tu klauzuli o dożywociu. Czyli nie zastrzegła sobie pani prawa do mieszkania w tym domu?
– Zaufałam synowi – powiedziałam, spuszczając wzrok. – Miałam nadzieję, że nie trzeba będzie nic pisać. Że wystarczy słowo.
– Niestety, z punktu widzenia prawa… nie ma pani już żadnych roszczeń. Dom został przekazany bezwarunkowo.
Siedziałam w ciszy. Zrozumiałam, że nie mam już nie tylko dachu nad głową, ale i żadnego prawa do tego, co uważałam za swoje.
Wracając, rozważałam, czy wrócić do siostry na dłużej. Ale nie chciałam być ciężarem. Ona ma swoje życie, wnuki, dom ledwo mieszczący trzech dorosłych. Pomyślałam o znajomej z kościoła, która wynajmowała pokoje samotnym kobietom. Zadzwoniłam.
– Jeden wolny się znajdzie, Janinko. Mały, ale ciepły. Łóżko, radio, krzesło. Spokojnie sobie pożyjesz.
Podziękowałam. Nie miałam wielu rzeczy. Spakowałam to, co najpotrzebniejsze, i zadzwoniłam do siostry, że znalazłam coś swojego. Nie pytała wiele. Wiedziała, że jak człowiek nie mówi – to znaczy, że go boli.
W myślach widziałam Anielkę
Pokój był niewielki. Ściany pomalowane na jasnożółto, pod oknem parapet z doniczką, w kącie radio i krzesło z poduszką. Właścicielka mieszkania – starsza kobieta o łagodnym głosie – zapytała tylko, czy wolę herbatę z cytryną czy malinową.
Nie chciała znać szczegółów. Tacy ludzie są najlepsi.
Pierwszej nocy nie mogłam zasnąć. Leżałam w obcym łóżku, słuchałam radia, a w myślach widziałam Anielkę. Jej buzię, kiedy się śmieje. I oczy – te, które patrzyły z takim żalem, kiedy przyszła do mnie zapłakana.
Nie zadzwoniłam do Tomka. I nie zadzwonię. Nie dlatego, że jestem obrażona. Po prostu wiem, że jeśli ktoś nie potrafił mnie zatrzymać, to nie będzie mnie też szukał.
Czasem myślę, co się stanie, jeśli kiedyś Anielka zapuka do moich drzwi. Czy mnie rozpozna. Czy powie: „Babciu, pamiętam”.
A potem odganiam te myśli. Wstawiam wodę na herbatę. Otwieram okno. Mam teraz tylko siebie. Ale mam spokój. I nikt nie patrzy na mnie jak na problem. Nie mam już domu. Tylko pokój. Różaniec. I ciszę.
Janina, 75 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy sprzedałam rodzinny dom, mój ojciec przestał się odzywać. Dostałam od niego list, w którym wyjawił mi prawdę”
- „Na śmietniku znalazłam stary zeszyt z przepisami. To, co było napisane na ostatniej stronie, zmieniło moje życie”
- „Narzeczony zostawił mnie z długami, ale karma wraca. Po roku i zobaczył, co znaczy kobieca przedsiębiorczość”