Reklama

W tym roku stuknęła mi siedemdziesiątka piątka. Nie wiem, kiedy to zleciało. Całe życie pracowałem – najpierw w PKP, później jako magazynier w hurtowni budowlanej. Zawsze byłem człowiekiem poukładanym, oszczędnym, wierzącym, że jeśli się nie wychylać i robić swoje, to życie jakoś się odwdzięczy.

Po śmierci mojej żony, Basi, wszystko zamarło. Nie mówię tylko o ciszy w mieszkaniu, ale o tej głębokiej, dusznej pustce, co osiada w człowieku, jak kurz na starym kredensie. Mijało lato, potem przyszła zima, a ja miałem wrażenie, że czas przestał się poruszać. Wstawanie o tej samej godzinie, herbata z plasterkiem cytryny, radio grające w tle. Czasem krzyżówki, czasem spacer wokół bloku. Czasem rozmowa z panią Haliną z trzeciego piętra.

Odwiedziny stały się rzadkością. Córka Ewa miała swoje życie – praca, znajomi, czasem zadzwoniła. Ale wtedy, zaraz po pogrzebie, wydarzyło się coś, co mnie zaskoczyło. Zaczął przychodzić Rafałek – mój wnuk. Jak był mały, często wpadał na herbatniki i kakao. Ale z wiekiem to się urwało.

Dlatego jego powrót po latach był dla mnie jak niespodziewany prezent od losu. Najpierw przyniósł mi zakupy. Potem zaproponował, że pójdzie ze mną do lekarza. A później tak po prostu siedział i słuchał. Nie przeszkadzało mu, że opowiadam te same historie. Kiwał głową, pytał, czasem się zaśmiał. Poczułem, że znowu jestem komuś potrzebny.

– Masz pan szczęście do wnuczka, panie Stasiu – mówiła sąsiadka Halina, gdy któregoś dnia spotkaliśmy się pod windą. – Nie każdy dziś taki rodzinny.

– To prawda, Halinko. Dobrze, że go mam. Nie jestem sam – odpowiedziałem z wdzięcznością.

Wtedy jeszcze wierzyłem, że tak już zostanie. Że może jednak nie jestem tylko samotnym starcem z emeryturą i stertą zdjęć w szufladzie. Że rodzina to coś, co się nie rozpada – nawet jeśli wszystko inne się sypie.

Odpowiedzialny chłopak

Siedzieliśmy wtedy z Rafałem w kuchni, przy tym samym stole, przy którym jego babcia całe życie podawała zupę pomidorową. Zjadł dwie kromki chleba z serem, wypił herbatę i powiedział, że zapisał nas do notariusza. Że warto uregulować sprawy majątkowe, bo nigdy nie wiadomo. Mówił spokojnie, bez nacisku. Spojrzałem wtedy na niego z uznaniem. Pomyślałem, że to odpowiedzialny chłopak, myśli przyszłościowo. Wzruszyłem się, chociaż nic nie powiedziałem. Tylko kiwnąłem głową.

Dwa dni później poszliśmy razem do kancelarii. Mężczyzna po drugiej stronie biurka uśmiechał się ciepło i tłumaczył wszystko krok po kroku. Miałem wrażenie, że mówię, że rozumiem, ale tak naprawdę tylko podpisywałem. Wnuk siedział obok, sprawdzał dokumenty, a ja tylko się zastanawiałem, kiedy ostatnio ktoś tak się mną przejmował. Wyszedłem z tamtego biura z poczuciem ulgi. Pomyślałem, że jak mnie zabraknie, Rafał będzie miał dach nad głową. A ja spędzę ostatnie lata z poczuciem, że coś mu zostawiłem.

Początkowo nic się nie zmieniło. Nadal przychodził, raz w tygodniu, czasem częściej. Przynosił kawę z piekarni, zaglądał do moich leków, przypominał o kontrolach u lekarza. Ale z czasem przerwy między wizytami zaczęły się rozciągać. Najpierw powiedział, że musi jechać służbowo. Potem, że szef kazał mu zostać po godzinach. Kiedy dzwoniłem, często nie odbierał. Po kilku godzinach przychodziła wiadomość: „Dziadku, nie dam dziś rady, ale zadzwonię jutro. Obiecuję”.

– Dobrze, kochany. Poczekam – odpowiadałem, chociaż czułem, że znowu siedzę sam przy stole.

Czekałem kilka dni. Potem tydzień. W końcu przestałem liczyć. Tłumaczyłem sobie to na różne sposoby. Może ma dużo pracy. Może się zakochał. Młody chłopak, nie będzie przecież siedział z dziadkiem. Nawet mi to pasowało – takie tłumaczenie. Dzięki niemu nie musiałem zadawać sobie niewygodnych pytań.

Córka nie widziała problemu

Po tygodniach ciszy postanowiłem pojechać do Ewy. Nie zapowiadałem się, nie lubię narzucać się dzieciom, ale potrzebowałem z kimś porozmawiać. Miałem nadzieję, że może ona coś wie, może Rafał wspominał jej o czymś, czego mnie nie powiedział.

Siedzieliśmy w jej salonie przy kawie. Ewa miała włączony telewizor, ale wyciszony. Oparła się na kanapie i spojrzała na mnie uważnie.

– On już do mnie nie dzwoni, Ewa – powiedziałem cicho, patrząc na jej dłonie splecione na kolanach.

Wzruszyła ramionami, jakby to nie było nic wielkiego.

– Tato, nie przesadzaj. Rafał ma swoje życie. Poza tym przecież ci pomagał. Nie możesz ciągle czegoś od niego oczekiwać.

Zaskoczyło mnie to, jak to powiedziała. Jakby pomoc, jaką mi wcześniej okazywał, była jakąś uprzejmością, a nie czymś naturalnym. Zrobiło mi się niewygodnie, ale nie chciałem wszczynać kłótni.

– Nie oczekuję. Ale kiedy ktoś znika tak nagle… człowiek się zastanawia – powiedziałem.

Zamilkła na chwilę, a potem sięgnęła po telefon i zaczęła coś w nim sprawdzać. Nie chciała ciągnąć tej rozmowy, to było oczywiste.

Siedziałem jeszcze przez chwilę, ale czułem się coraz bardziej obco. Jakbyśmy mieszkali w dwóch różnych światach i tylko z grzeczności ktoś postawił między nimi drzwi. Pożegnałem się i wyszedłem wcześniej, niż planowałem. Na klatce minęła mnie sąsiadka Ewy. Uśmiechnęła się i kiwnęła głową. Odwzajemniłem gest, ale w głowie miałem tylko jedno – co się stało z Rafałem? Dlaczego nagle zniknął?

Słowa sąsiadki krążyły mi w myślach

Wyszedłem kiedyś wieczorem, żeby wyrzucić śmieci. Pani Halina, sąsiadka z naprzeciwka, siedziała na ławce przed blokiem, owinięta w swój brązowy płaszcz i z gazetą na kolanach. Kiedy przechodziłem obok, skinęła głową, a ja usiadłem na chwilę. Czasem rozmawialiśmy tak po prostu o pogodzie, o sąsiadach, o cenach w sklepie. Zwykłe, codzienne pogadanki. Tego dnia miała towarzystwo – druga starsza pani, której nie znałem z imienia.

– To ten pan, co go wnuczek odwiedzał? – spytała tamta.

Halina spojrzała na mnie kątem oka i powiedziała coś, co utkwiło mi w głowie na długie godziny.

– Tyle się starał, a jak tylko papiery podpisane, to zniknął. Ja tam nie chcę nic mówić, ale…

Urwała, jakby się zorientowała, że przesadziła. Ale było za późno. Te słowa zawisły w powietrzu ciężko i nieprzyjemnie. Nie odpowiedziałem, skinąłem tylko głową, jakbym nie zrozumiał. Wróciłem do mieszkania i długo siedziałem w fotelu bez ruchu. W nocy nie mogłem zasnąć. Patrzyłem na sufit, na szafkę po Basi, na krzesło, na którym nikt już nie siadał. W myślach powtarzałem słowa Haliny. Starał się, a potem zniknął. A ja? Co ja zrobiłem? Czy naprawdę dałem się nabrać?

To niemożliwe. Mój Rafał nie jest taki. A może… może po prostu byłem naiwny? Pomyślałem o tych wszystkich chwilach, kiedy słuchał mnie z uwagą, kiwał głową, pytał o stare czasy. O tym, jak dotykał mojego ramienia, kiedy razem szliśmy do lekarza. Jak mówił „dzięki, dziadku”. Czy to wszystko było grą?

Napisałem wiadomość

Długo wahałem się, zanim usiadłem do stołu, żeby napisać do Rafała. Próbowałem najpierw zadzwonić, ale nie odbierał. Postanowiłem więc, że napiszę list. Nie taki papierowy, tylko zwykłą wiadomość SMS, jak robią teraz wszyscy. Chciałem, żeby był krótki i prosty, bez pretensji. „Rafałku, może wpadniesz na obiad w niedzielę? Zrobię twoje ulubione ziemniaki z koperkiem. Daj znać”.

Wysłałem to późnym wieczorem i czekałem. W nocy budziłem się kilkakrotnie, za każdym razem sięgałem po telefon. Rano nadal nic. W południe zajrzałem do lodówki, wyjąłem koper, spojrzałem na zegarek, potem znowu na telefon. Milczał. Odpisał dopiero po trzech dniach. Jednym zdaniem. „Nie dam rady. Praca”.

Stałem wtedy przy oknie i patrzyłem, jak dzieci wracają ze szkoły. Chłopak niósł tornister, a obok szła dziewczynka w różowej kurtce. Pies biegł za nimi, szarpany na smyczy. Zaczęło padać. Cicho i jednostajnie. Zamknąłem okno i założyłem kurtkę.

Wyszedłem do parku. Szli tam ludzie z psami, z parasolami, niektórzy trzymali się za ręce. Przysiadłem na jednej z ławek, wciągnąłem głębiej powietrze i spojrzałem w niebo. Czułem się dziwnie lekko, jakby coś się we mnie rozwiązało.

– Trzeba było kupić psa – powiedziałem cicho do siebie. – Pies by nie zniknął po podpisie.

Zacisnąłem ręce na lasce i siedziałem tak długo, aż zrobiło się całkiem ciemno. Nie czułem już złości, nawet nie rozczarowania. Tylko zmęczenie i coś na kształt śmiechu – takiego, który nie wydobywa się z ust, ale rodzi się gdzieś w środku, gorzki i spokojny.

Może kiedyś zrozumie

Nie wiem, czy jeszcze da się to wszystko odkręcić. Czy można odwołać podpis, czy zmienić zapis, czy w ogóle jest sens próbować. Może już nie mam siły walczyć o mieszkanie, może wystarczy mi, że mam gdzie spać, dopóki starczy zdrowia. Ale jedno wiem na pewno – byłem naiwny. Naiwny jak dziecko, które wierzy, że dobro zawsze wraca. Myślałem, że jeśli dam serce, to ktoś je zatrzyma z wdzięcznością. A okazało się, że ludzie biorą, dopóki im wygodnie.

Nie mam do nikogo żalu, przynajmniej tak sobie powtarzam. Może Rafał kiedyś zrozumie, może nie. A ja… ja już wiem swoje. W życiu można stracić różne rzeczy – zdrowie, miłość, dach nad głową. Ale najtrudniej pogodzić się z tym, że straciło się wiarę w drugiego człowieka.

Teraz gdy siedzę sam przy tym starym stole, słyszę w głowie głos Basi: „Nie bądź taki ufny, Stasiu”. Uśmiecham się do wspomnienia. Za późno na mądrość, ale może nie za późno na spokój.

Stanisław, 75 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama