„Przepłakałam kilka dni, ale zgodziłam się na rozwód. Nie chce mnie, to adios. Znalazłam lepszy model”
„W czasie ślubu mąż zwrócił uwagę na moją przyjaciółkę, która była druhną. Oboje przez następne miesiące ukrywali się ze swoją miłością. W końcu Staszek uznał, że nie może dłużej tak żyć i wyznał mi prawdę. Byłam w szoku”.
- Kamila, 35 lat
Wiatr zawsze był obecny w moim życiu. Tylko że przez długi czas zupełnie nie zdawałam sobie z tego sprawy. Nie dostrzegłam tego nawet wówczas, gdy w czasie wesela otworzył gwałtownie wszystkie okna i z parapetów poleciały z hukiem na podłogę doniczki z kwiatami. To nie był zwykły przypadek, o nie.
Osiem miesięcy później wyszło na jaw, że w czasie ślubu mąż zwrócił uwagę na moją przyjaciółkę, która była druhną. Oboje przez następne miesiące ukrywali się ze swoją miłością. W końcu Staszek uznał, że nie może dłużej tak żyć i wyznał mi prawdę. Byłam w szoku. Mama, do której zwróciłam się o radę, powiedziała: „Świata nie naprawisz, męża nie odkochasz, czasu nie cofniesz. Daj mu rozwód. W końcu lepiej mieć obok siebie przyjaciela niż wroga.”
Przepłakałam kilka dni i zgodziłam się na rozwód. Uznałam maminą prawdę, że z rozlanym mlekiem już nic nie da się zrobić. A jednocześnie zastanawiałam się, czy gdybym nie wzięła Kaśki na druhnę, to moje życie potoczyłoby się inaczej? Ale skąd miałam wiedzieć? Może trzeba było iść do wróżki, pomyślałam z ironią.
Jakiś czas później, już po rozwodzie, wyjechałam z naszego miasteczka do pobliskiego Torunia. Znalazłam tam pracę w magistracie i wynajęłam kawalerkę. Dzięki zmianie otoczenia chciałam otrząsnąć się ze wspomnień przeszłości i małżeńskiej porażki.
Już pierwszego dnia w pracy, na korytarzu spotkałam przystojnego mężczyznę, który uśmiechnął się na mój widok. Najwyraźniej mu się spodobałam. Kobiety potrafią to wyczuć. Ale ja miałam na razie dość facetów i nie zamierzałam wikłać się w żaden związek. Kiedy jeszcze usłyszałam, że tamten ma na imię Stanisław, byłam więcej niż pewna, że to gość nie dla mnie. Miałam uraz do tego imienia.
Mama czasem nazywała mnie Wichrową Panienką
Mijały tygodnie i miesiące. Poznałam wielu ludzi i z niektórymi się zaprzyjaźniłam. Staszek cały czas zerkał w moją stronę i nieśmiało się uśmiechał. Ale nie podchodził, nie próbował się bliżej zaprzyjaźnić. Spytałam koleżanki z pokoju, czy ma dziewczynę.
– Nie – odparła. – Wiele dziewczyn zaginało na niego parol, ale on im powtarzał, że czeka na tę jedyną, którą mu wskaże wiatr.
– Wiatr? O czym ty mówisz?
– Podobno wróżka mu powiedziała, że wiatr znajdzie mu prawdziwą miłość.
– W jaki sposób? – spytałam, coraz bardziej zaciekawiona.
– Tego już mu nie zdradziła – roześmiała się głośno Danka.
Kilka dni później szłam ulicą i zastanawiałam się nad tym, co usłyszałam o Staszku. Faktem było, że mi się spodobał i już nie byłam tak wrogo nastawiona. Faktem było też, że gdziekolwiek się spotkaliśmy w korytarzach magistratu, ścigał mnie wzrokiem. Ale w tę historię o wietrze nie uwierzyłam. Z drugiej strony… przypomniałam sobie przezwisko, jakie dała mi mama, gdy byłam małym dzieckiem: Wichrowa Panienka. Ciekawy zbieg okoliczności.
Zamyślona nie zauważyłam, że ludzie zwalniają kroku i stają na czerwonym świetle. Już miałam zrobić krok i wejść na jezdnię. Wtedy zaszumiał wiatr i na głowę spadła mi płachta gazety. Zatrzymałam się w miejscu. Sekundę później obok mnie zahamował samochód. Ściągnęłam gazetę z głowy i rozejrzałam się dokoła. Gdyby nie ta gazeta, weszłabym pod koła auta! Ze środka samochodu wyskoczył przerażony kierowca.
– Mogłem panią przejechać! – zawołał i sekundę później zbladł, gdy mnie rozpoznał.
To był Staszek. Poprosił, żebym poczekała, on wskoczył za kółko. Przejechał kilka metrów dalej, gdzie mógł zaparkować swojego forda. Wkrótce ponownie był już przy mnie.
– Gdyby nie wiatr i ta gazeta… – wskazał na leżącą na chodniku płachtę. – Aż boję się pomyśleć, co by się stało. Musimy jakoś ochłonąć. Najlepiej przy kawie.
Nie pytając o zgodę, pociągnął mnie za rękę do kawiarni, która znajdowała się kilkanaście metrów dalej. Zamówił kawę, wodę i przyglądał mi się przez długą chwilę.
– Co? – spytałam.
– Pewnie zauważyłaś, że od dawna mnie do ciebie ciągnie. Ale kiedyś wróżka mi przepowiedziała, żebym nie spieszył się z małżeństwem, bo prawdziwą miłość podsunie mi wiatr. Jesteśmy sobie przeznaczeni.
– Wierzysz we wróżby?
– Teraz tak – skinął głową. – To dzięki wiatrowi siedzimy tu teraz razem, chyba nie zaprzeczysz?
Patrzyłam w oczy Staszka i nagle coś do mnie dotarło. Jak w kalejdoskopie w moich wspomnieniach przesunęły się wszystkie sytuacje, w których wielką rolę zagrał wiatr. Choć wtedy tego nie widziałam.
Moja mama zawsze opowiadała, że na kilka minut przed momentem mojego urodzenia w szpitalu zapadła absolutna cisza. Kiedy zaś po raz pierwszy zapłakałam, za oknami zerwała się straszna nawałnica i gałęzie drzew zaczęły uderzać w szyby. „Wiatr chce zobaczyć pani córeczkę” – zaśmiał się wówczas lekarz i na chwilę odwrócił się do okna z niemowlakiem, jakby chciał pokazać mnie wiatrowi.
Mama nazywała mnie więc Wichrową Panienką. Mnie jednak wiatr napawał lękiem. Kiedy tylko słyszałam jego gwizd we framugach okien lub kiedy jękliwie przeciskał się między podłogą a drzwiami, czułam ucisk w skroniach. Miałam wrażenie, że za moment rozboli mnie głowa.
Moje własne najdawniejsze wspomnienie tyczy czasów, gdy byłam w ósmej klasie szkoły podstawowej. Zbliżał się koniec półrocza i uznałam, że już nie muszę się uczyć, gdyż mam wystarczającą liczbę dobrych stopni. Jakież było moje zaskoczenie, gdy na lekcji biologii zostałam wezwana do tablicy. Chwilę wcześniej nauczycielka powiedziała, że nie będzie tolerowała takiej sytuacji, gdy piątkowi uczniowie odpuszczają sobie naukę, pewni dobrego stopnia. Zajrzała do dziennika i wyczytała z listy moje nazwisko. Przebiegło mi wówczas przez głowę, że jestem ugotowana i mogę się pożegnać z piątką na świadectwie.
Wstałam i ruszyłam do tablicy jakby prowadzono mnie na ścięcie. Wtedy nieoczekiwanie wiatr gwałtownie otworzył okno. Na podłogę spadły doniczki, rozbijając się w drobny mak. Zrobiło się małe zamieszanie i nim usunęliśmy ślady chwilowego kataklizmu, zadzwonił dzwonek na przerwę. Byłam uratowana.
Podczas wesela wiatr okazał mi swoje niezadowolenie
Potem była wieczorna przygoda. Była dopiero godzina osiemnasta, ale zimą wcześnie zapadał zmrok. Ja jednak musiałam pójść do biblioteki po lekturę. Kiedy wyszłam z domu, jakby ostrzegająco zagwizdał wiatr. Potem zapadła cisza. Wichura hulała na sąsiednich ulicach, jednak droga, którą szłam, była spokojna, bez najmniejszego wiaterku, który dałoby się odczuć na twarzy. W bibliotece pożyczyłam książkę i pomyślałam, że najszybciej dotrę do domu przez park. Nigdy nie należałam do strachliwych i nie przyszło mi nawet do głowy, że w środku miasta może grozić mi jakieś niebezpieczeństwo.
A jednak. W połowie drogi do domu spomiędzy drzew na chodnik wyszło dwóch podpitych nastolatków. Jeden z nich trzymał w dłoni butelkę wódki. Dopił jej zawartość i odrzucił w pobliskie krzewy.
– Chyba nasza mała dziewczynka zabłądziła – zachichotał pierwszy.
– Więc będziemy musieli pokazać jej drogę wyjścia – zawtórował rechotem drugi.
W tej sekundzie wiatr, który dotąd hulał na sąsiednich ulicach, wpadł gwałtownym podmuchem do parku. Chwilę później za plecami napastników trzasnęło drzewo. Nim zdążyli uskoczyć w bok, zwaliła się na nich korona starego drzewa, które rosło dwadzieścia metrów dalej. Choć pijanym nic się nie stało, wyglądali jakby znaleźli się w drzewnej klatce, z której nie bardzo mieli wyjście. A ja stałam, jakby nogi wrosły w ziemię. Wtedy coś mi szepnęło nad uchem, żebym uciekała ile sił w nogach. No i niewiele myśląc i nie oglądając się na drani, dałam drapaka.
Potem przez długi czas w moim życiu nie zdarzały się już żadne dziwne lub podejrzane przypadki. Chyba że zaliczyć do nich wesele. Teraz bym powiedziała, że wiatr okazał mi wtedy swoje niezadowolenie. Lub ostrzegł, że z tej mąki chleba nie będzie.
Opowiedziałam to wszystko Staszkowi, a potem musiałam przyznać, że biorąc pod uwagę moje przypadki oraz jego wróżbę, to chyba rzeczywiście jesteśmy sobie przeznaczeni.
Rok później się pobraliśmy, a po dwóch latach przyszła na świat nasza córeczka. Kiedy pielęgniarka wiozła mnie na salę porodową, w szpitalu zapadła głucha cisza. Położono mnie do łóżka i rozpoczął się poród. W pewnej chwili lekarz ze zdziwieniem spojrzał na położną.
– Czy tylko mnie się wydaje, że zrobiło się wokół tak dziwnie cicho?
Zamiast odpowiedzi kilka minut później usłyszałam płacz swojej córeczki. A za oknami zerwała się wichrowa nawałnica i gałęzie drzew zaczęły uderzać o szyby.
– Jakby wicher chciał zobaczyć pani córeczkę – zaśmiał się lekarz, a potem odwrócił się do okna, żeby pokazać wiatrowi moje dziecko.