„Przerwałam ślub własnego syna, bo pannica była fałszywa. Nie chciałam grać w tej farsie, a zostałam królową dramatu”
„Byliśmy nierozłączni, aż pojawiła się ona. Karolina. Zbyt piękna, zbyt miła, zbyt idealna. Coś mi mówiło, że to nie może być prawdziwe. Miesiąc po poznaniu już spędzała z nami święta. Po trzech – wprowadziła się do niego. Po sześciu – oświadczyny. Serce mi mówiło, że to minie. Ale nie mijało”.

- Redakcja
Wychowałam Michała sama. Kiedy jego ojciec postanowił, że „życie z rodziną to nie dla niego”, mój syn miał zaledwie dziesięć lat. Od tamtej pory byliśmy duetem. Tylko ja i on. Wszystko robiłam dla niego. Pracowałam po godzinach, by miał najlepsze książki, najlepsze korepetycje, najwygodniejsze buty. Wiedziałam, z kim się koleguje, sprawdzałam jego znajomych na Facebooku, wybierałam mu szkoły. Michał był moim całym światem – i wierzyłam, że ja jestem całym jego. Nawet kiedy poszedł na studia i wynajął mieszkanie, co tydzień dzwonił, radził się, pytał, czy przyjechać na obiad.
Aż pewnego dnia pojawiła się ona. Karolina. Zbyt piękna, zbyt miła, zbyt idealna. Aż coś w środku mi mówiło: „To nie może być prawdziwe”. Miesiąc po poznaniu już spędzała z nami święta. Po trzech – wprowadziła się do niego. Po sześciu – oświadczyny. Jakby ktoś układał to pod schemat z serialu. Serce mi mówiło: „Czekaj, to minie”. Ale umysł już wiedział: Michał naprawdę ją wybrał. A mnie nie zapytał o zdanie.
Nie chciałam tej farsy
Siedziałam w pierwszym rzędzie, prosto, sztywno, jak na przesłuchaniu. Sukienka – granatowa, elegancka, z podkreślającym talię paskiem. Specjalnie kupiona na ten dzień. Chociaż wolałabym, żeby w ogóle go nie było. Kościół wypełniał się ludźmi – uśmiechniętymi, rozanielonymi, jakby nie widzieli tego, co ja. W głębi duszy nadal miałam nadzieję, że Michał się rozmyśli. Że powie „nie”, że spojrzy na mnie i zrozumie. Ale nie. Organy zagrały. Karolina pojawiła się przy drzwiach, w bieli, jak aniołek z jakiejś reklamy pasty do zębów. Szła z tym swoim nieskazitelnym uśmiechem, trzymając ojca pod ramię. Wszyscy patrzyli na nią zachwyceni. Ja patrzyłam na Michała. Mój syn wyglądał, jakby był gdzieś indziej – nieobecny, zbyt spokojny. Kiedy ksiądz zapytał:
– Jeśli ktoś ma zastrzeżenia wobec tego małżeństwa, niech powie teraz albo zamilknie na zawsze…
Poczułam, że już nie mogę. Wstałam. Nogi jak z waty, ale głos… zaskakująco wyraźny.
– Za szybko to wszystko. Przecież on jej nie zna!
W kościele zapanowała cisza. Ktoś kaszlnął. Ktoś szepnął „O matko…”. Michał spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Karolina nie ruszyła nawet brwią. Zastygła. Ruszyłam w stronę wyjścia. Chciałam tylko wyjść, zniknąć, przestać być częścią tej farsy. Ale kiedy mijałam ołtarz, zaczepiłam obcasem o czerwony dywan. Zachwiałam się. Nie zdążyłam złapać równowagi. Upadłam z hukiem na bok, uderzając o ławkę. W kościele rozległ się pisk. Jakaś kobieta wydała z siebie stłumiony okrzyk. Ktoś się roześmiał. Wstałam jak poparzona, otrzepałam sukienkę. Michał patrzył na mnie z bólem i wstydem. A kamerzysta? Kamerzysta wszystko to nagrał.
Czułam się jak w cyrku
Ślubu nikt nie przerwał, wesele toczyło się dalej, jakby nic się nie stało. Orkiestra grała wesołe przyśpiewki, kelnerzy nosili tace z jedzeniem, a goście… Goście tylko czekali, aż się pokażę. Jak małpa w cyrku. Siedziałam przy swoim stole z kieliszkiem wina, ale nie czułam ani smaku, ani zapachu. Wszędzie szeptano. Widziałam palce wskazujące w moją stronę.
– To ta, co się wywaliła w kościele? – szepnęła jakaś dziewczyna do chłopaka.
– Tak, matka pana młodego. Podobno zrobiła scenę, a potem... bęc – odpowiedział z rozbawieniem.
Michał siedział daleko, obok Karoliny, otoczony jej rodziną. Ani razu na mnie nie spojrzał. Nie przyszedł. Nie zapytał, czy wszystko w porządku. Nawet nie udawał, że go to ruszyło. A Karolina? Chodziła między stołami z uśmiechem, całowała gości w policzki, jakby właśnie dostała Oscara za najlepszą rolę oblubienicy roku. Wbiłam wzrok w obrączkę na jego dłoni. Wciąż czułam pulsujący ból w biodrze i ogień na policzkach.
„Może się zbłaźniłam. Może naprawdę się zbłaźniłam…” – pomyślałam. Ale zaraz przyszła inna myśl. – „A może po prostu miałam rację? Jak można brać ślub po sześciu miesiącach znajomości? Jak można tak łatwo zaufać?” W całym swoim życiu wszystko planowałam. Rachunki, wakacje, nawet jego studia. A teraz... pierwszy raz coś wymknęło mi się spod kontroli. I ten moment, kiedy leżałam jak kłoda przed ołtarzem, był tylko symbolem.
Syn był rozgoryczony
Zbliżała się północ, kiedy Michał w końcu się pojawił. Pojedyncze światła przygasły, muzyka grała w tle jakiś sentymentalny walczyk. Podszedł powoli, z miną, której nie znałam. Jakby był obcy.
– Dlaczego mi to zrobiłaś? Akurat dzisiaj?
Jego głos był cichy, pozbawiony gniewu, ale nie musiał krzyczeć. Wystarczyło, że patrzył tak, jakby mnie nie poznawał.
– Bo cię kocham – odpowiedziałam. – I widzę więcej niż ty. Chciałam cię zatrzymać. Dać ci szansę, żebyś się jeszcze zastanowił.
– W kościele?! Przed wszystkimi?! – zapytał, z irytacją, której nie dał już rady ukryć.
– Nie planowałam tego. Przysięgam. Ale kiedy ksiądz zapytał... poczułam, że jeśli nic nie powiem, to już nigdy nie będę mogła spojrzeć sobie w twarz.
Michał westchnął i przetarł dłonią czoło. Był zmęczony. Może bardziej ode mnie.
– To nie była twoja decyzja, mamo. Karolina jest moim wyborem. Ja ją kocham. I chciałbym, żebyś to uszanowała.
– Ale przecież jej nie znasz! Sześć miesięcy to nic. To tyle, co jakieś wakacje…
– A może wystarczy. Nie wszystko trzeba liczyć w latach.
Milczałam. On też. Czekałam, że mnie przytuli, powie, że rozumie, choć trochę.
Ale tylko powiedział:
– Wiem, że chciałaś dobrze. Ale zrobiłaś coś najgorszego.
Odwrócił się i odszedł.
Byłam potwornie samotna
Z wesela wróciłam sama. Taksówkarz nie odzywał się ani słowem, tylko co chwilę zerkał we wsteczne lusterko. Może mnie poznał. Może widział to nagranie już w internecie. Prawie na pewno. Kiedy weszłam do mieszkania, cisza aż bolała. Zrzuciłam buty, sukienkę zostawiłam na podłodze w przedpokoju. Usiadłam na kanapie, tej samej, na której Michał spał, gdy miał gorączkę w podstawówce. Na której razem oglądaliśmy filmy i jedliśmy domowe pierogi w wigilię. Patrzyłam w pusty pokój, aż w końcu sięgnęłam po telefon. Dostałam kilka zdjęć i filmików. Pierwsze: Karolina z kieliszkiem, śmieje się do obiektywu. Drugie: tańczy z teściową… nie ze mną, z drugą – matką chrzestną. Trzecie: mój upadek. Ktoś dodał podpis: „Teściowa poległa!”
Leżałam tam, jakby mnie coś powaliło. Moje włosy, rozrzucone na czerwonym dywanie, wyglądały jak w horrorze. I wtedy coś we mnie pękło. Nie ze złości. Ze wstydu. Płakałam. Nie z bólu – biodro może i bolało, ale nie o to chodziło. Płakałam, bo zrozumiałam, że wszystko, co miałam – tę bliskość z Michałem, tę naszą dwójkę – już nie wróci. Bo teraz on miał własne życie. A ja byłam tylko wspomnieniem. Tą, co się przewróciła. Tą, którą trzeba uciszyć.
Nie chciałam stracić syna
Nazajutrz długo siedziałam przy oknie, z kubkiem zimnej herbaty w rękach. Mój telefon leżał obok, ekran świecił pustką. Michał się nie odezwał. Ani słowa. Ale nie do niego postanowiłam zadzwonić. Znalazłam numer Karoliny w kontaktach. Chwilę patrzyłam na ekran, zanim kliknęłam „zadzwoń”.
– Halo? – jej głos był spokojny, jakby odbierała od koleżanki.
– Karolina, tu Jola. Ja… Nie chcę cię przepraszać, bo nie żałuję tego, co powiedziałam. Ale żałuję, że w taki sposób to zrobiłam.
Zapanowała cisza. Potem odparła chłodno:
– Rozumiem. Co się stało, to się nie odstanie.
– Nie chcę stracić syna – powiedziałam ciszej, niż planowałam.
– To nie ja panią od niego odciągam, pani Jolu. To pani – odpowiedziała. I w tych słowach nie było złości. Była raczej chłodna prawda.
– Nie wiem, jak się to wszystko teraz potoczy. Ale wiem, że chciałam go zatrzymać, zanim pójdzie w nieznane. A może to ja jestem tą, która została z tyłu?
– Myślę, że Michał wciąż panią kocha. Ale musi pani mu na to pozwolić. Po swojemu – powiedziała, i zanim zdążyłam cokolwiek dodać, zakończyła rozmowę.
Siedziałam chwilę w ciszy. I wtedy zrozumiałam, że moje miejsce już nigdy nie będzie takie samo. Bo teraz to nie ja decyduję, gdzie i z kim siedzi Michał przy stole. Już nie jestem jego najważniejszą osobą. I już nigdy nie będę.
Muszę nauczyć się żyć bez niego
Minęło kilka tygodni. Wciąż nie mogłam się zdecydować, czy zadzwonić. Czy przyjąć zaproszenie? Michał napisał krótko: „Wpadnij na obiad. Chcemy pogadać”. Podpisał: „My”. Czyli ona też tam będzie. Karolina. Żona mojego syna. Siedziałam przy stole z telefonem w dłoni. Raz odblokowywałam ekran, raz go wygaszałam. Palec zawieszony nad zielonym przyciskiem. Ale nie dzwoniłam. Patrzyłam na zdjęcie Michała na komodzie – to z matury. Miał wtedy osiemnaście lat i nadal patrzył na mnie z tą dziecięcą dumą. A teraz? Teraz był mężem. Dorosłym. Niezależnym.
Opowiadam teraz tę historię, bo może to jedyny sposób, by to zrozumieć: wychowałam syna, ale nie przygotowałam się na to, że kiedyś odejdzie. Że przestanie mnie pytać, co sądzę, zanim podejmie decyzję. Może dlatego właśnie upadłam. Nie dlatego, że potknęłam się o dywan. Ale dlatego, że myślałam, że mam jeszcze czas. Nie wiem, czy pójdę na ten obiad. Ale wiem jedno – mój upadek z kościoła to nie tylko mem. To symbol czegoś większego. Utraty kontroli, bliskości, życia w duecie. I może… początek życia w pojedynkę.
Jolanta, 58 lat
Czytaj także:
- „To miała być tylko krótka wakacyjna przygoda w Chorwacji. Miesiąc później, zamiast się cieszyć, zaczęłam się bać”
- „Latami próbowałem złowić szacunek teścia. Gdy znowu zabrał mnie na ryby, pękła między nami żyłka i nie wytrzymałem”
- „Nie rozumiałam, dlaczego moje małżeństwo powoli dogorywało. Gdy odkryłam brudny sekret teściowej, prawda wyszła na jaw”