„Przestaliśmy ją zauważać, kiedy pojawiły się dzieci. Swoją samotność przypłaciła zdrowiem”
„Długo nie dostrzegaliśmy, że nasza psina zrobiła się dziwnie osowiała, smutna i straciła cały apetyt. Jej sierść, niegdyś bujna i błyszcząca, zszarzała i zmatowiała. Ona sama zaś stała się strachliwa, nerwowa, i jakby trochę zdziczała”.
- Marek, 31 lat
Bardzo chcieliśmy mieć psa
Kiedy braliśmy ze schroniska Tinę, naszego psa, byliśmy młodzi, wyspani i mieliśmy mnóstwo wolnego czasu.
O dzieciach jeszcze nie myśleliśmy. Planowaliśmy powiększyć rodzinę dopiero za kilka lat. Oboje natomiast marzyliśmy o kundelku, bo wychowaliśmy się w domach, w których psy były ważnymi domownikami.
Tina miała więc u nas jak w raju. Poświęcaliśmy jej mnóstwo uwagi. Często się z nią bawiliśmy, chodziliśmy na długie spacery, kupowaliśmy jej zabawki i karmiliśmy smakołykami. Czasem spała nawet w naszym łóżku. Poza tym właściwie nigdy nie zostawialiśmy jej sami. Jeździła z nami nie tylko na obiady do rodziców, gdzie wpadały jej najlepsze kąski, ale też na wakacje czy do znajomych na imprezy. Tina była więc radosnym, pewnym siebie i zadowolonym z życia psiakiem.
Po kilku latach uznaliśmy jednak, że wystarczająco nacieszyliśmy się beztroską i czas postarać się o potomstwo. Marzyliśmy o słodkim bobasie, lecz nie spodziewaliśmy się, że zamiast jednego, pojawią się od razu dwa. Tak jest, urodziły nam się bliźnięta – chłopiec i dziewczynka. Adaś i Alina dawali nam ostro popalić. Kolki, pobudki w nocy, marudzenie w dzień, problemy z karmieniem piersią, no i nieustanna potrzeba przebywania na rękach. Wszystkie problemy rodzicielskie w podwójnej dawce.
Nie mieliśmy więc czasu na nic. Na sen, relaks, spotkania ze znajomymi. A także na zajmowanie się psem…
Przez pierwszy rok byliśmy tak skupieni na naszych dzieciach, że niemal zapomnieliśmy o istnieniu Tiny. Owszem, wychodziliśmy z nią na krótkie spacery, dawaliśmy jej jeść i pić, ale w zasadzie to wszystko.
Tina czuła się odrzucona
Długo nie dostrzegaliśmy, że nasza psina zrobiła się dziwnie osowiała, smutna i straciła cały apetyt. Jej sierść, niegdyś bujna i błyszcząca, zszarzała i zmatowiała. Ona sama zaś stała się strachliwa, nerwowa, i jakby trochę zdziczała.
Zobacz także
Kiedy w końcu to sobie uświadomiliśmy, natychmiast udaliśmy się do weterynarza, ale po badaniach okazało się, że fizycznie nic jej nie dolega.
– W takim razie, co się z nią dzieje? – spytałem psiego doktora.
– Trudno powiedzieć… – odparł. – To państwo przebywają z nią na co dzień. Czy miała ostatnio jakieś stresy, czegoś się wystraszyła? Może coś w jej życiu się zmieniło? Jakaś przeprowadzka albo…
– Nie, nie – zaprzeczyłem szybko.
– Urodziły nam się dzieci – dodała żona, choć ja o tym nie pomyślałem.
– O, proszę! Czy maluchy źle ją traktują? – dopytywał lekarz.
– Chyba nie… – wzruszyłem ramionami. – To znaczy trochę ją tam za uszy tarmoszą, ale mają tylko roczek, więc nie za bardzo…
– A może ją państwo zaniedbujecie. Może czuje się odrzucona?
– Psina!? – wybałuszyłem oczy.
– Tak, tak, psina – uśmiechnął się weterynarz. – To bardzo możliwe.
Przez całą drogę powrotną dyskutowaliśmy nad tą diagnozą. Byliśmy przekonani, że to zwykłe fanaberie miłośnika zwierząt, do których najwyraźniej zaliczał się lekarz i trzeba poszukać innego weterynarza. Ale w domu, sam nie wiem dlaczego, wyciągnąłem stare albumy ze zdjęciami. Kiedy przeglądaliśmy pierwszy z nich, w którym zebraliśmy fotografie z początku naszego małżeństwa, to zrozumiałem, że ten facet miał rację.
Na zdjęciach uwiecznione było życie Tiny przed pojawieniem się bliźniaków. Łakocie, zabawa, spanie w łóżku, wycieczki, spacery. Oglądając fotki, uprzytomniliśmy sobie, jak bardzo zaniedbaliśmy naszą sunię. Ostatnimi czasy bardzo rzadko ją głaskaliśmy, za to często krzyczeliśmy, żeby nie szczekała, bo pobudzi dzieci, by nie brała do pyska ich zabawek albo nie rozkładała się na ich kocykach. Na dwór wychodziła tylko na szybkie siku albo wtedy, gdy akurat szliśmy na spacer z naszymi dziećmi.
Biedaczka, musiała czuć się bardzo samotna. Na pewno zazdrościła bliźniakom tego, że poświęcamy im całą uwagę, ale że była poczciwym psiskiem, to nie złościła się, tylko markotniała…Tej nocy pozwoliliśmy jej z nami spać, a na drugi dzień zadzwoniłem do rodziców i zapytałem, czy mogliby wziąć na weekend bliźniaki, bo chcielibyśmy z żoną wyjechać.
Wyjazd specjalnie dla niej
Nie przyznałem się mamie, że to wyjazd organizowany specjalnie dla Tiny. Bo jednak to trochę dziwne zostawiać dzieci, żeby zabawiać psa. Ale uznaliśmy, że jej się należy.
Podziałało! Tina znów jest sobą, choć dopiero po kilku tygodniach zaczęła znowu cieszyć się życiem. Chyba musiała na nowo przyzwyczaić się do tego, że jest ważnym członkiem naszej rodziny. Teraz staramy się o niej nie zapominać. I chyba nam się udaje, bo w końcu zaprzyjaźniła się z dziećmi. A i one powoli do niej dorastają.