Reklama

W chwili naszego spotkania moje życie układało się wspaniale – miałam cudownego męża i dwójkę fantastycznych dzieci. Los zetknął nas na jednodniowej konferencji, na której znaleźliśmy się jako uczestnicy, a organizowanej przez wrocławską uczelnię.

Reklama

To było jak piorun

Kiedy staliśmy w kolejce, by się zarejestrować, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu dokumentu tożsamości przez przypadek upuściłam komórkę. Przy okazji z mojej torebki wyleciało trochę drobnych przedmiotów. On błyskawicznie się schylił, aby je podnieść i mi podać, robiąc to z delikatnym uśmiechem na twarzy.

– Od zawsze robiło na mnie wrażenie, jak wiele rozmaitych rzeczy mieszczą w sobie kobiece torebki – wyznał tonem, który sprawił, że poczułam ciarki. – Mam nadzieję, że nic nie umknęło mojej uwadze i wszystko pozbierałem.

Nasze spojrzenia skrzyżowały się zaledwie na moment, a ja poczułam, jak moje policzki płoną niczym u zakochanej nastolatki.

– Och, przepraszam i bardzo, bardzo dziękuję – wydukałam. – Jestem taka niezdarna.

Ostatni raz czułam się tak onieśmielona, gdy Mietek z sąsiedniej klasy cmoknął mnie przelotnie w usta na szkolnym korytarzu i uciekł gdzie pieprz rośnie.

„Weź się w garść, idiotko! Przecież jesteś dorosła, masz dwoje dzieci!” – zganiłam się w duchu. Kiedyś sądziłam, że miłość od pierwszego wejrzenia to coś, co przytrafia się wyłącznie bohaterom słabych komedii o miłości. Okazało się jednak, że mnie i Zygmunta spotkało to naprawdę.

Nie umiałam się odnaleźć

Przez resztę dnia nie dane mi było go zobaczyć ponownie. Jednak wciąż o nim pamiętałam. Ciągle widziałam w myślach te jego oczy i słyszałam w głowie jego delikatny ton głosu.

Potem wróciłam do domu i pogrążyłam się w rutynie dnia codziennego – pracuję, jestem mamą, żoną i zajmuję się domem. Ale on ciągle krążył w moich myślach. Nie umiałam go stamtąd wyrzucić. Miałam wrażenie, jakby nieustannie był gdzieś blisko. Robiłam, co w mojej mocy, żeby się ogarnąć. Obawiałam się, że mój mąż dostrzeże, że coś się we mnie zmieniło. Kiedyś, gdy zadzwonił telefon, upuściłam szklankę i Wojtek spytał, czy coś się stało.

– Wyglądasz na poddenerwowaną – w jego tonie dało się wyczuć troskę. – Spodziewasz się jakiegoś ważnego telefonu? Może jesteś po prostu zmęczona…

– Ciężki dzień za mną – odburknęłam krótko. – Potrzebuję porządnie się wyspać.

Nawet dzieciaki coś zauważyły. Matylda skończyła wtedy jedenaście lat, Jędrek był o dwa lata młodszy, ale obydwoje mieli sokoli wzrok. Przekonałam się o tym pewnego razu, kiedy przez roztargnienie pojechałam z nimi do szkoły inną drogą niż zazwyczaj.

To był on!

Po dwóch tygodniach od spotkania we Wrocławiu zadzwonił do mnie telefon, kiedy byłam sama w mieszkaniu. Mój mąż nadal był w biurze, a nasze dzieci uczestniczyły w dodatkowych lekcjach po szkole. Szykowałam się, żeby po nie pojechać i szukałam kluczy do auta.

– Słucham! – rzuciłam do słuchawki, będąc myślami zupełnie gdzie indziej.

– Witam serdecznie, z tej strony Zygmunt.

Kiedy usłyszałam ten znajomy tembr głosu, poczułam, jak nogi się pode mną ugięły. Nie potrzeba było, żeby się przedstawiał. Rozpoznałabym go nawet na tamtym świecie. Puls gwałtownie mi przyspieszył, a gardło ścisnęło się tak, że nie byłam w stanie nic powiedzieć.

– Halo! Witam panią! – odezwał się ponownie, tym razem trochę donośniej, co pozwoliło mi w pewnym stopniu odzyskać głos.

– Yyy, no tak – wybąkałam niezbyt składnie. – Przy telefonie Natalia.

– W końcu udało mi się do ciebie dodzwonić – w jego tonie dało się wyczuć radość. – Nie było łatwo zdobyć numer. Nawet nie wiedziałem, jak masz na nazwisko.

Tylko fragmenty jego wypowiedzi docierały do mnie. W mojej głowie panował taki hałas, jakbym siedziała na trybunach w trakcie meczu piłkarskiego. Myśli pędziły z prędkością huraganu. Lada moment powinnam pojechać po dzieci. Niedługo w domu zjawi się również mój mąż. Całym sercem pragnęłam wsłuchiwać się w jego słowa, ale byłam zmuszona mu przerwać.

Groził mi totalny chaos!

– Wie pan, ja… – zaczęłam dość niezdarnie, lecz Zygmunt ciągnął swój wywód. – Muszę coś powiedzieć – ponownie podjęłam wątek. – Muszę wyjść z mieszkania! – tym razem mój głos zabrzmiał niemal donośnie, na co on błyskawicznie urwał w pół słowa.

– Wybacz, nie miałem pojęcia – tłumaczył się zakłopotany. – Jasne, w pełni to rozumiem, strasznie cię przepraszam, przecież masz własne sprawy!

– Proszę do mnie zadzwonić jutro w południe. Będę czekać! – z tymi słowami przerwałam rozmowę.

Z dłońmi drżącymi jak galareta chwyciłam kluczyki od auta wiszące na wieszaku i opuściłam mieszkanie. Prawdę mówiąc nie powinnam w takim stanie prowadzić samochodu. Nie byłam pod wpływem alkoholu, ale czułam się jakby nieobecna duchem, nie miałam pojęcia, co się ze mną działo.

– Nata, weź się w garść! Ogarnij się! – wrzasnęłam do siebie tak donośnie, że facet siedzący w mercedesie obok popatrzył na mnie wymownie, wyraźnie zaskoczony moim zachowaniem.

Dokładnie w ustalonym momencie Zygmunt zadzwonił. Nasza konwersacja nie trwała zbyt długo. Zaledwie pół godziny później, idąc ręka w rękę, przechadzaliśmy się po parku w Łazienkach Królewskich.

Zakochaliśmy się w sobie

Spędzaliśmy ze sobą każdą chwilę, jaką tylko mogliśmy wygospodarować. Kiedy udało nam się znaleźć trochę więcej wolnego, ruszaliśmy poza granice miasta. W pewnym momencie zdecydowaliśmy się na wynajem niewielkiego mieszkanka. Stało się ono naszą oazą. Miejscem tylko dla nas dwojga.

To właśnie tam, jak i wszędzie indziej, kwitło uczucie między nami. Nie chodziło wyłącznie o zbliżenia fizyczne czy krótkotrwałe zauroczenie, ale o coś znacznie głębszego i silniejszego. Coś, nad czym żadne z nas nie miało kontroli. Nie mieliśmy najmniejszego zamiaru z tego rezygnować, ale nawet gdybyśmy chcieli, nie bylibyśmy w stanie.

– Skarbie, musimy coś omówić – powiedział mój kochanek kiedy pewnego dnia wylegiwaliśmy się razem w pościeli, zadowoleni i błogo wyciszeni. – Zdajesz sobie sprawę, że jestem żonaty i mam gromadkę dzieciaków. Bardzo ich kocham. Nie mam zamiaru porzucać Irki ani zostawiać moich dzieci. Czuję, że powinienem ci to oznajmić, bo darzę cię uczuciem i zależy mi, żeby wszystko było klarowne między nami.

To była konspiracja

Tak samo jak on uważałam, że nie dałabym rady porzucić Wojtka. Wiedzieliśmy, że choć względem siebie postępujemy w porządku, to okłamujemy najbliższych. Nie potrafiliśmy jednak inaczej. Zabrnęliśmy tak głęboko w nasze uczucie, że nie było już odwrotu. Wyrzuty sumienia stopniowo słabły, a my oswoiliśmy się z ciągłym kłamaniem. Czas mijał, a my wciąż żyliśmy podwójnym życiem.

Doszłam do mistrzostwa, jeśli chodzi o wymyślanie wymówek, by móc wyjść z domu na spotkanie i wrócić późno. Nie obawiałam się już, że coś mi się wypsnie, że jakieś moje zachowanie albo SMS od Zygmunta mnie wyda przed małżonkiem – swoją drogą nie przepadałam za określeniem „kochanek” i nawet w głowie nie nazywałam tak mojego partnera.

Maciek zdawał sobie sprawę, że nasze relacje uległy pewnej transformacji. Możliwe, iż snuł domysły odnośnie do mojej niewierności, jednak nigdy nie wyraził tego na głos. Ani razu również nie oskarżył mnie o nieszczerość. Nigdy też nie zadawał mi dociekliwych pytań. Było to dla mnie korzystne.

Istniało jednak ryzyko, że ktoś z naszych znajomych dostrzeże mnie spacerującą w towarzystwie Zygmunta. Dlatego dokładaliśmy wszelkich starań, aby przestrzegać zasad konspiracji i zminimalizować ewentualne zagrożenie. Do naszego wynajmowanego lokum przybywaliśmy w odstępie czasu i w ten sam sposób je opuszczaliśmy. Ta cała sytuacja nie dawała nam spokoju i stanowiła niemałe obciążenie psychiczne.

Nie mogliśmy tego ujawnić

– Skarbie, zastanawiam się, czy to dobry pomysł, żeby ciągle trzymać nasz związek w tajemnicy – zagadnęłam Zygmunta pewnego dnia. – Nasze dzieci są już prawie dorosłe, więc chyba nadszedł czas, abyśmy przestali się chować i zaczęli wreszcie wspólne życie? Myślisz, że tak nie będzie w porządku wobec nich?

– No może i byłoby to w porządku – zastanawiał się Zygmunt. – Ale powiedz szczerze, mogłabyś wyznać swojemu mężowi, że od piętnastu lat go zdradzasz?

Po chwili ciszy i głębokim namyśle zapytał:

– Dasz radę to powiedzieć dzieciom? Brakuje mi odwagi, by spojrzeć Irenie prosto w oczy i wyjawić prawdę o romansie. Nasze dziewczynki do końca życia miałyby mi to za złe.

Mój kochany trafił w sedno. Utknęliśmy w martwym punkcie. Z tego położenia nie istniało korzystne wyjście – takie, które nikogo by nie skrzywdziło. To my musimy udźwignąć ten balast, nie możemy go przerzucać na naszych najbliższych. Oni nie powinni odczuwać konsekwencji naszych wyborów.

Zygmunt przed rokiem zaczął odczuwać różne dolegliwości. Stanowczo odmawiał wizyty u specjalisty, powtarzając uparcie, że to chwilowe problemy spowodowane przepracowaniem.

– Odpoczynek mi pomoże – twierdził – i wszystko się unormuje.

– W takim razie zorganizujmy sobie jakiś wyjazd we dwójkę – nalegałam – w tej chwili, na parę dni. Pojedźmy gdzieś nad jeziora lub w góry… Błagam, zróbmy to!

Opierał się temu pomysłowi

Mam przekonanie, że już w tamtym momencie czuł, co się z nim dzieje i przerażała go ta okropna choroba. Po wielu namowach w końcu poszedł ze mną do lekarza. Wynik nie pozostawiał złudzeń – nowotwór! Trzeba było jak najszybciej operować, ale nawet to nie dawało pewności, że wszystko będzie dobrze. Zygmunt bez entuzjazmu przystał na zabieg. Nie pokładał w nim wielkich nadziei.

Choroba nowotworowa postawiła między nami mur. Chciałam być blisko mojego kochanego, kiedy leżał w szpitalnym łóżku, ale przy nim czuwała małżonka. Jako zwykła kochanka nie miałam żadnych przywilejów. Nie było mi dane dowiedzieć się, jak z nim jest – a raczej gdybym spróbowała, nikt by mi i tak nic nie powiedział. Nigdy wcześniej nie przeżywałam czegoś równie trudnego. Mężczyzna, którego kochałam nad życie, zmagał się z bólem, a ja nie mogłam nawet potrzymać go za rękę.

Często rozmawialiśmy przez telefon. Niestety, to, co słyszałam, nie napawało optymizmem – nawet po zabiegu chirurgicznym i leczeniu chemią nowotwór wciąż atakował organizm, rozprzestrzeniając się na inne narządy. Zygmuś z dnia na dzień robił się coraz słabszy, chudł w oczach i przestawał mieć ochotę na jedzenie. Choroba go dosłownie pożerała od środka.

Skąd wiedział?

Pewnego razu Zygmunt zwrócił się do mnie z prośbą, abym bezwzględnie odwiedziła go w szpitalu, ponieważ akurat nie będzie przy nim ani żony, ani córek. Gdy tylko przekroczyłam próg sali, w której przebywał, miałam problem z rozpoznaniem go.

Był wychudzony do granic możliwości! Mówienie sprawiało mu trudność, a oczy dziwnie błyszczały. Dało się w nich odczytać wszystko to, czego nie był w stanie wyrazić słowami. Odczytałam jego ostatnie życzenie: aby nikt się o nas nie dowiedział! Wypowiedziałam to na głos, a on przytaknął ruchem głowy. Pożegnaliśmy się na zawsze.

Zmarł po trzech dobach. Towarzyszyła mu żona. Nie potrafiłam zamaskować smutku, który mnie dopadł. Chyba wszystko miałam wymalowane w oczach, gdyż Wojtek spytał:

Zygmunt nie żyje?

Zdębiałam. Nie byłam zdolna wykrztusić ani jednego słowa. Jakim cudem się domyślił?! Skąd znał to imię?! Od kiedy wie?! Czy wie o wszystkim?

Nim straciłam przytomność, doszło do mnie:

– Nie miałaś złych intencji, po prostu kochałaś go, a to rani!

Reklama

Natalia, 44 lata

Reklama
Reklama
Reklama