Reklama

W młodym wieku każdy jest idiotą, co może się różnie skończyć. Na przykład nasze dzieciństwo skończyło się pewnego jesiennego wieczoru na placu zabaw.

Reklama

– Nie będziemy o tym rozmawiać, jasne? – powiedział Przemek. – To się nigdy nie wydarzyło.

Kiwnąłem głową. Co miałem zrobić? Przemek i Siwy już zdecydowali. Byli starsi, więksi, jeżeli dopuścili cię do bandy, cieszyłeś się jak głupi. Do czasu. Bo zawsze mogłeś skończyć jak Darek…

Nie mogłem w to uwierzyć

Minęło ponad dwadzieścia lat od tamtych wydarzeń, kiedy ponownie jechałem do rodzinnego miasta na pogrzeb Przemka. Bardzo mnie zdziwiła informacja o jego śmierci. Nie chorował, był okazem zdrowia. Mama mi doniosła, że to był nieszczęśliwy wypadek.

– Biedna ta jego matka… – wzdychała moja staruszka. – Nie chcę źle mówić o zmarłych, ale nie miała ona z niego pociechy. A teraz jeszcze to!

– Dobrze się znaliście? – dociekała moja żona ze zdziwieniem, bo faktycznie wiele nie mówiłem o Przemku.

Wzruszyłem ramionami.

– Kumplowaliśmy się w dzieciństwie, a potem… Wiesz, jak to jest. Drogi się rozchodzą, ludzie się zmieniają.

Po tamtej nocy nie chcieliśmy, żeby sąsiedzi widzieli nas razem. Najlepiej było się nie rzucać w oczy, nie budzić plotek, że kombinujemy, ustalamy zeznania. A później już jakoś rozeszło się to po kościach. Ja poszedłem do liceum, Przemo i Siwy do zawodówek. Obracaliśmy się w innych kręgach i przestaliśmy się widywać.

Wszystko wróciło

Pogrzeb był raczej ponury, jak to pogrzeb. Jednak najgorsze wydarzyło się później. Żałobnicy już się rozchodzili, kiedy dostrzegłem matkę Darka. Minęło tyle lat, a ona nadal chodziła w żałobie. Wyłowiła mnie wzrokiem w tłumie, a potem podeszła prosto do mnie.

– Dzień do… – zacząłem, jednak nie dała mi skończyć.

– Powiedz prawdę! – krzyknęła. – Przyznaj się albo skończysz jak on!

Wymachiwała mi pięścią przed twarzą. Moja żona była przerażona. Moja matka zaraz stanęła obok.

– Daj spokój, Grażyna – powiedziała, zasłaniając mnie obronnie. – To był wypadek. Nie ma co do tego wracać, trzeba iść dalej.

– Nie ma nic dalej! – zawołała matka Darka. – Nic! Nigdy nie zapomnę, a oni też dobrze wiedzą, co zrobili. Przemek już za to zapłacił, teraz kolej na resztę. Jeżeli będziecie milczeć, pójdziecie w jego ślady! – zagroziła.

Splunęła mi prosto pod nogi, po czym odwróciła się i odeszła. Zszokowani ludzie stali kręgiem wokół nas. Słyszałem, że zaczynają szeptać. Nie mogłem tego znieść. Chwyciłem żonę za rękę, matkę pod ramię i pociągnąłem je do auta.

Opowiedziałem ustaloną wersję

W rodzinnym domu nie znalazłem wytchnienia. Mama zabrała się do parzenia herbaty i tylko posyłała mi dziwne spojrzenia, ale żona była bardziej uparta. Zaczęła mnie wypytywać.

– Co to była za kobieta? O czym ona mówiła?

– Stare dzieje – rzuciłem.

– Chyba nie takie stare, skoro nadal budzą tyle emocji…

Opowiedziałem jej, że kiedyś tworzyliśmy osiedlową paczkę. Przemo i Siwy byli ode mnie dwa lata starsi, ale szybko przyjęli mnie do swojego grona. Gdy miałem piętnaście lat, trzęśliśmy już całym osiedlem. I wtedy przyplątał się do nas taki jeden Darek. Był jeszcze młodszy i taki… no, trochę oferma. Imponowaliśmy mu. Przemek szybko zrobił sobie z niego sługusa. Kazał mu biegać po fajki, namówił, żeby wyniósł matce alkohol z domu. Takie tam głupoty. Darek słuchał go niczym boga, a Przemo i Siwy stroili sobie z niego żarty. Rzucali mu wyzwania, z czasem coraz bardziej niebezpieczne, prowokowali, a młody słuchał się ich jak cielę. Zero instynktu.

– I zdarzył się ten wypadek – zakończyłem. – Darek się poślizgnął, spadł z drabinki… Tak nieszczęśliwie, że rozbił sobie głowę o betonową wylewkę, która wystawała z piasku. Wiesz, pod koniec dzikich lat dziewięćdziesiątych te place zabaw nie były zbyt bezpieczne. Trup na miejscu.

– Straszne! – zawołała Magda.

Musiałem się z nim spotkać

Akurat mama weszła do pokoju z herbatą, więc wykorzystałem to jako pretekst do zmiany tematu. Ale niestety. Ten dzień najwyraźniej należał do Darka, bo zaraz rozdzwoniła się moja komórka. Nieznany numer… Odebrałem.

– Tak? – rzuciłem do słuchawki.

– Stary… – usłyszałem niemrawy głos.

– Kto mówi? – nie rozpoznałem.

– Janusz… Znaczy, Siwy – wybełkotał. – Pamiętasz mnie?

Westchnąłem ciężko, zanim potwierdziłem.

– No co tam? Nie było cię na pogrzebie – powiedziałem.

– Nie – przyznał. – Nie chciałem… Nie wiem… Wkurzyć go…

Nie wiedziałem, czy połączenie jest tak złej jakości, czy stary kumpel tak niewyraźnie mówi. Może był pijany?

– Nic nie słyszę, mów głośniej.

– Stary, on to robi… On się mści… – szeptał do słuchawki.

– Kto? – dopytywałem.

– Młody – powiedział wyraźniej. – To wszystko on. On… Nie wybaczy. Musimy się spotkać. Dzisiaj?

Męczyła mnie ta zagadkowa rozmowa, z której niewiele słyszałem, a jeszcze mniej rozumiałem. Chyba tylko dlatego zgodziłem się spotkać z kumplem.

– Coś ci pokażę – rzucił. – Tam, gdzie zwykle. Na placyku.

Po plecach przebiegł mi nieprzyjemny dreszcz. Na placyku… To oznaczało ten stary plac zabaw, na którym dawniej przesiadywaliśmy. Wieczorem Siwy już na mnie czekał. Wyglądał bardzo źle. I cały się trząsł.

To miała być zemsta

– Stary… – jęczał. – To on… On to robi!

– Przestań! – zirytowałem się.

– I mów wprost, o co ci chodzi, bo nic nie rozumiem z tego bełkotu.

Siwy rozejrzał się uważnie na boki, jakby się czegoś (albo kogoś) bał.

– Przemo mi pisał, że wszędzie go widzi. W domu, na ulicy. Nie chciał się odczepić. I wreszcie nie wytrzymał.

– To był wypadek – powiedziałem.

– Przemek wypił za dużo i…

– Nie! – Siwy pokręcił głową gwałtownie. – Młody mu kazał to zrobić.

– Kto? – znowu nie zrozumiałem.

– Darek! – ryknął nagle Siwy, otaczając się ramionami.

Ja też poczułem chłód. Nad plac zabaw nadciągnęła dziwna mgła. Huśtawki zakołysały się pod wpływem nagłego powiewu wiatru.

– Bzdury! – prychnąłem. – To też był wypadek. Darek spadł z…

– Wiesz, że nie – przerwał mi. – Wszyscy razem siedzieliśmy na drabinkach i widzieliśmy, co się stało. Przemo… On go zepchnął. Popchnął z całej siły.

Huśtawki za moimi plecami kołysały się coraz mocniej. Stare drabinki skrzypiały. Zrobiło się tak zimno, że aż szczękały mi zęby.

– I ja też go widzę – powiedział Siwy jakimś takim odległym głosem. – A ty będziesz następny.

Ni z tego, ni z owego zaczął się pchać na te stare drabinki, o których wcześniej mówił. Złapałem go za fraki. Był w takim stanie, że na serio mógł zlecieć na łeb. Siłował się ze mną, coś tam wrzeszczał, potem zaczął wskazywać na coś ręką. Mgła w tym miejscu zgęstniała i mogłoby się wydawać, że tworzy zarys jakiejś sylwetki. Niewysokiej, drobnej… Bardzo, ale to bardzo znajomej.

Wystraszyłem się

– Darek – szepnąłem. – Sorry. My nie chcieliśmy, naprawdę…

Teraz trzęśliśmy się obaj. Siwy upadł na kolana i niemal wył.

– Nie chcę, nie chcę, błagam, nie! Nie! Przepraszam! Sorry!

Było mi zimno i niedobrze z nerwów. Sam już nie wiedziałem, co widziałem. Czy naprawdę ducha biednego Darka? A może w tym miejscu i o tej porze uderzyły mnie w końcu wyrzuty sumienia?

– Wszystko powiemy – zdecydowałem. – Całą prawdę!

I wtedy mgła zniknęła, wiatr ucichł.

– Tak trzeba zrobić – powtórzyłem. – Przyznamy się do wszystkiego.

Reklama

Najpierw powiedziałem o naszej tajemnicy mamie i żonie. Poszły razem ze mną i Siwym do matki Darka. Nie chcę opisywać, co tam się działo… To wszystko było straszne, ale też potrzebne. Nie wiem, czy poniesiemy jakiekolwiek konsekwencje, bo minęło już tyle lat, a główny sprawca i tak nie żyje. Ech, tyle długich lat wyparcia i cierpienia. Nawet nie potrafię opisać, jak bardzo wolny i lekki poczułem się po wyznaniu tej strasznej prawdy.

Reklama
Reklama
Reklama