„Przez 25 latach mąż nawoził moje serce kłamstwami, ale przejrzałam na oczy. Drań zapłaci mi za każdą wylaną łzę”
„Przez lata wszystko kręciło się wokół rodziny. Gotowanie, sprzątanie, dzieci, pranie, zakupy, obiady, zebrania w szkole. A ja? Moje potrzeby zawsze były gdzieś na końcu. Nikt nie pytał, czy jestem zmęczona, czy mam ochotę na coś więcej niż pilnowanie, by w lodówce nie zabrakło mleka. Kiedyś myślałam, że to normalne”.

- Redakcja
Nie wiem, kiedy przestałam być kobietą, a stałam się tylko trybikiem w domowej machinie. Może nigdy nią nie byłam? Może od początku byłam tylko żoną, matką, gospodynią, ale nigdy sobą? Przez lata wszystko kręciło się wokół rodziny. Gotowanie, sprzątanie, dzieci, pranie, zakupy, obiady, zebrania w szkole. A ja? Moje potrzeby zawsze były gdzieś na końcu. Nikt nie pytał, czy jestem zmęczona, czy mam ochotę na coś więcej niż pilnowanie, by w lodówce nie zabrakło mleka i żeby na święta było upieczone ciasto.
Kiedyś myślałam, że to normalne. Tak wygląda życie, taki jest podział ról. Potem zaczęłam zauważać, że kiedy ja myję podłogę, Krzysiek odpoczywa przed telewizorem. Kiedy ja gotuję obiad, on się zdrzemnie. Kiedy ja martwię się o dzieci, on mówi, że przesadzam. A potem dzieci się wyprowadziły. Zrobiło się cicho. Nie było już tylu obowiązków, a ja nie wiedziałam, co zrobić z tą pustką. Ale zamiast się w niej pogrążyć, zaczęłam szukać czegoś dla siebie.
Ogród stał się moim miejscem na ziemi. Sadziłam kwiaty, pielęgnowałam warzywa, poznawałam nazwy roślin, szukałam najlepszych metod uprawy. Poranna kawa na tarasie, dotyk ziemi w dłoniach, zapach świeżych pomidorów – to było moje życie. Po raz pierwszy robiłam coś tylko dla siebie. I wtedy Krzysiek oznajmił, jakby mówił o czymś zupełnie oczywistym:
– Sprzedajmy dom. Po co ci to wszystko? Kupmy mieszkanie.
Spojrzałam na niego. Przez lata nauczyłam się ustępować, ale tym razem coś we mnie pękło.
– Nie, w razie czego to ty się wyprowadzasz. Ja tu zostaję.
Spojrzała mu w twarz. Był w kompletnym szoku.
Parsknęłam śmiechem
Krzysiek siedział na tarasie, jakby chciał pokazać, że tu też jest jego miejsce. Trzymał w ręku gazetę, ale widziałam, że nie czyta, tylko zbiera się na rozmowę.
– A może jednak sprzedamy ten dom? – rzucił nagle, zbyt swobodnie.
– Słucham? – uniosłam głowę znad doniczek.
W dłoniach miałam sadzonki lawendy, które właśnie przesadzałam. Czułam zapach wilgotnej ziemi, mieszający się z aromatem kawy.
– No, sprzedajmy – powtórzył i odłożył gazetę na stolik. – Po co ci to wszystko? Mieszkanie byłoby wygodniejsze. Żadnych ogródków, żadnych napraw. Nie musiałabyś się tyle męczyć.
Męczyć? Wbiłam wzrok w jego twarz, szukając odrobiny zrozumienia. Ale widziałam tylko ten sam, lekko znudzony wyraz, co zawsze.
– Ale ja to kocham – powiedziałam spokojnie, choć w środku już się gotowałam.
– No nie przesadzaj. To tylko hobby.
– Nie. To moje życie.
Krzysiek westchnął, jakby miał do czynienia z dzieckiem, które nie chce oddać zabawki.
– Wiesz, ile ten dom teraz jest wart? Teraz jest najlepszy moment na sprzedaż. Moglibyśmy mieć coś mniejszego, wygodniejszego.
– Moglibyśmy? – powtórzyłam lodowatym tonem. – A może chodzi ci o to, że ty chciałbyś mieć coś innego?
Przez chwilę nie odpowiadał.
– Po prostu myślę o przyszłości – powiedział w końcu.
Parsknęłam śmiechem. Nie mogłam się powstrzymać.
– O przyszłości? Naszej? Bo jakoś całe życie to ja musiałam się martwić o przyszłość – dzieci, ciebie, domu. A teraz, kiedy wreszcie mam coś swojego, to nagle wymyśliłeś sobie sprzedaż?
– Nie wymyśliłem. To rozsądne – odparł.
Tyle że jego rozsądek nigdy nie obejmował mnie. Nigdy nie pytał, czego ja chcę. Odłożyłam łopatkę do ziemi i podniosłam się powoli.
– Nie sprzedam tego domu – oznajmiłam.
Krzysiek spojrzał na mnie tak, jak patrzy się na kogoś, kto mówi coś absurdalnego.
– Basia… – westchnął.
– Koniec tematu – ucięłam i weszłam do domu, nie oglądając się za siebie.
Ale czułam, że to dopiero początek.
Wiedziałam, co się stanie
Od tej rozmowy coś się zmieniło. Nie było kłótni, wrzasków ani trzaskania drzwiami. Ale coś wisiało w powietrzu – jak burza, która jeszcze nie nadeszła, ale już czuć ją w dusznym, ciężkim powietrzu. Krzysiek coraz częściej znajdował powody, by skrytykować ogród.
– Wiesz, ile na to wydajesz? – rzucił pewnego ranka, kiedy sprawdzał stan konta. – Te wszystkie nawozy, sadzonki…
– Mniej niż ty na swoje ryby – odpowiedziałam spokojnie, nawet nie odwracając głowy.
Bo oczywiście jego wędkarstwo to była pasja. A moje rośliny? Fanaberia. Kilka dni później, gdy wracałam ze sklepu, zastałam go na podwórku. Stał, patrząc na moje grządki, jakby widział w nich nie ogród, tylko pole bitwy.
– Po co ci to? – mruknął.
– Bo to mnie uszczęśliwia – odparłam, stawiając torby na schodach.
– Przecież mogłabyś odpoczywać – powiedział tonem, jakby naprawdę się o mnie troszczył.
– A może po prostu nie lubisz patrzeć, jak cieszę się czymś, co nie ma nic wspólnego z tobą?
Spojrzał na mnie uważnie. W jego oczach zobaczyłam coś, co wywołało dreszcz na plecach – nie gniew, nie frustrację. Zdumienie. Jakby naprawdę nigdy wcześniej nie przyszło mu do głowy, że mogę chcieć czegoś dla siebie. Wieczorem, podczas kolacji, znowu wrócił do tematu.
– Naprawdę nie chcesz o tym pomyśleć na poważnie?
Odłożyłam widelec.
– Już pomyślałam. Nie sprzedam tego domu.
– To nierozsądne – powiedział, popijając herbatę.
– Dla ciebie – odpowiedziałam i sięgnęłam po talerz.
Przestał jeść. Patrzył na mnie długo, jakby dopiero teraz naprawdę mnie widział. A może jakby chciał powiedzieć coś jeszcze, ale powstrzymywał się, bo wiedział, że nie chcę tego słuchać. Nie musiał mówić. Już wiedziałam, co się stanie. To nie był koniec. To dopiero początek wojny.
Serce mi przyspieszyło
Rano obudziłam się wcześnie. Słońce dopiero wstawało, malując ściany sypialni ciepłym, złotym światłem. Przez chwilę leżałam w ciszy, wsłuchując się w szum wiatru za oknem. I wtedy usłyszałam, jak Krzysiek rozmawia przez telefon.
– Tak, myślę, że możemy się umówić na oglądanie – mówił cicho, ale wyraźnie. – Moja żona jeszcze się waha, ale to kwestia czasu.
Zamknęłam oczy. Serce mi przyspieszyło, ale oddech pozostał spokojny. Nie zdziwiłam się. To było do przewidzenia. Wyszłam z łóżka i poszłam do kuchni. Kiedy weszłam, Krzysiek stał przy ekspresie, nalewając sobie kawę. Spojrzał na mnie, jakby nic się nie stało.
– Dzień dobry – powiedział.
– Dzień jak co dzień – odpowiedziałam, siadając przy stole.
Usiadł naprzeciwko i pociągnął łyk kawy.
– Dzisiaj przyjedzie agent nieruchomości – oznajmił, jakby mówił o pogodzie. – Chcę, żeby zobaczył dom i zrobił wycenę.
Podniosłam wzrok.
– Ty chcesz – powtórzyłam powoli.
– My – poprawił mnie, ale jego spojrzenie zdradzało, że wie, jaką reakcję wywołał.
Położyłam dłonie na stole i uśmiechnęłam się lekko.
– A ty wiesz, co ja chcę?
Nie odpowiedział od razu. Wypił kolejny łyk kawy, jakby potrzebował chwili na zastanowienie.
– Wiem, że trzymasz się tego miejsca, bo to twoja strefa komfortu – powiedział w końcu. – Ale czas ruszyć dalej.
– Czas ruszyć dalej… – powtórzyłam, kiwając głową. – Tylko że to ja decyduję, w którą stronę idę.
Oparł się na krześle i westchnął.
– Nie bądź uparta.
– Nie bądź bezczelny – odpowiedziałam, już bez cienia uśmiechu.
– To po prostu lepsza opcja – dodał łagodniejszym tonem. – Naprawdę, pomyśl logicznie.
I wtedy wstałam. Powoli, bez pośpiechu, przesunęłam krzesło i spojrzałam mu prosto w oczy.
–Wyprowadź się.
Zapadła cisza. Patrzył na mnie, jakbym właśnie powiedziała, że od jutra zamierzam latać.
– Co ty wygadujesz? – prychnął.
– Mówię, że jeśli komuś się nie podoba ten dom, to może poszukać innego. Tylko że nie będę to ja.
Zacisnął usta. Nie był przyzwyczajony do tego, że się mu sprzeciwiam.
– Przecież nie możesz mnie tak po prostu wyrzucić.
– Nie? – Uniosłam brwi. – To spróbuj mnie powstrzymać.
Nie próbował. Tylko patrzył. Apotem wstał, wziął filiżankę i wyszedł z kuchni. Ale ja już wiedziałam, że ten dom zostaje mój. A Krzysiek? To się miało dopiero okazać.
Byłam z siebie dumna
Krzysiek nie podjął tematu przez cały dzień. Chodził po domu, milczał, jakby coś rozważał, ale nie odzywał się ani słowem. Nie spytał, czy żartowałam. Nie próbował mnie przekonywać. Może wreszcie zrozumiał, że tym razem niczego nie ugra. Wieczorem, gdy siedziałam w ogrodzie z kubkiem herbaty, usłyszałam, jak trzaska szafka w sypialni. Potem szuranie walizki po podłodze. Zaczął się pakować. Nie poszłam do niego. Nie zapytałam, co zamierza. To już mnie nie obchodziło. Kiedy wychodził, zatrzymał się na moment w drzwiach.
– Myślałem, że zrozumiesz – powiedział cicho.
Podniosłam wzrok znad kubka.
– Ja też kiedyś myślałam, że mnie rozumiesz – odparłam.
Nie odpowiedział. Po prostu wyszedł.
Dzień później zadzwonił syn.
– Co się dzieje? Tata mówi, że go wyrzuciłaś z domu.
Przewróciłam oczami.
– Niech ci opowie całą historię, a nie tylko to, co mu wygodne.
– Ale naprawdę się wyprowadził? – zapytał już spokojniej.
– Tak.
Cisza po drugiej stronie.
– A jak ty się czujesz?
Popatrzyłam na mój ogród. Na to, co było moje, na co pracowałam latami, co dawało mi radość. Zaczerpnęłam powietrza.
– Jakbym wreszcie zaczęła żyć.
Syn nic nie powiedział, ale miałam wrażenie, że się uśmiecha. Wieczorem dostałam wiadomość od córki.
„Mamo, jestem z ciebie dumna”.
A ja? Ja wreszcie byłam dumna z siebie. Siedziałam na tarasie, patrząc na ogród. Był mój. Cały świat był mój. I już nigdy nikt mi go nie odbierze.
Barbara, 55 lat