Reklama

Nigdy nie należałam do tych wnuczek, które zjawiają się u dziadków tylko w święta, żeby zgarnąć kopertę z banknotami i zjeść sernik. Wręcz przeciwnie – gdy babcia zmarła, to ja z nim robiłam zakupy, przynosiłam leki, zamawiałam wizyty domowe. To ja słuchałam jego opowieści o wojsku, chociaż słyszałam je już tyle razy, że mogłabym je powtórzyć nawet wybudzona w środku nocy. A mimo to, kiedy przeczytałam testament, poczułam się, jakby ktoś wyrwał mi serce i podeptał.

Dziadek był człowiekiem konkretnym – całe życie prowadził firmę, zarządzał ludźmi, pieniędzmi i rodziną. Uważał, że każdemu należy się tyle, na ile zasłużył. Wierzyłam więc naiwnie, że kiedyś, gdy przyjdzie pora, jego ostatnia wola będzie równie sprawiedliwa. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby wierzyć, że uczciwość na pewno wygra z sympatiami i z urazami sprzed lat. Bo w naszej rodzinie nigdy nie było idealnie. Kłótnie, niesnaski, faworyzowanie jednych kosztem drugich – to nie były wyjątki, tylko norma. Ale miałam nadzieję, że przynajmniej po śmierci dziadka wszyscy staniemy się na chwilę jednością. Naiwność, jak się okazało, bywa bardzo kosztowna.

Myślałam, że to jakaś pomyłka

Nie wiem, dlaczego ubrałam się jak na rozmowę kwalifikacyjną. Pewnie liczyłam, że wyglądając poważnie i skromnie, zyskam jakąś przewagę. Siedzieliśmy w kancelarii notarialnej, wszyscy jak na szpilkach. Ciotka Basia co chwilę poprawiała swoje kolczyki, a wujek Marek szeptał coś do ucha swojej żonie, tej nowej, młodszej o ćwierć wieku. Notariusz odchrząknął i zaczął czytać, jakby nie widział tej napiętej atmosfery:

– Testament sporządzony własnoręcznie przez świętej pamięci Kazimierza G., dnia dwunastego maja bieżącego roku…

Patrzyłam na jego usta, ale jakbym nie słyszała słów. Dopiero przy zdaniu:

– …dom przy ulicy Lipowej przekazuję w całości mojej wnuczce Klarze, której zawdzięczam spokój ostatnich lat…

Omal nie zakrztusiłam się własnym oddechem.

– Co proszę? – wyrwało się ciotce Basi. – Klarze? A Julia? To ona się nim opiekowała!

– Przepraszam, ale chyba zaszła jakaś pomyłka – odezwałam się, czując, jak palą mnie policzki. – Może jest inny dokument?

Notariusz spojrzał na mnie beznamiętnie.

– Tylko ten jeden, pani Julio. Jest ważny i zgodny z przepisami.

Wuj Marek zaczął się śmiać – taki, wiecie, śmiech przez nos, z wyższością.

– No to się, kochani, podzielił sprawiedliwie. Na tych, co byli „swoi”, i tych, co najwyraźniej – tacy nie byli.

Poczułam, że zaraz wyjdę, trzasnę drzwiami, albo rzucę w kogoś kubkiem z wodą. Ale nie. Uśmiechnęłam się. Nie dam im tej cholernej satysfakcji.

– Ciekawe, jak bardzo trzeba się postarać, żeby zasłużyć na cały dom – powiedziałam spokojnie, choć w środku we mnie aż wrzało.

Głupio mi się zrobiło

Nie musiałam długo czekać. Klara przyszła jeszcze tego samego dnia. Bez uprzedzenia, z tą swoją nieodzowną miną „ja nic, ja tylko”. Zapukała, jakby chciała zachować pozory, ale weszła, zanim zdążyłam otworzyć.

– Julia… ja nie wiedziałam, że dziadek tak zapisze. Przysięgam – powiedziała od razu, jakby to coś zmieniało.

– Serio? No popatrz, ja też nie wiedziałam. A jednak jakoś mnie to bardziej zaskoczyło niż ciebie – odparłam chłodno, odstawiając kubek na blat.

Usiadła, nie pytając. Miała na sobie ten sam płaszcz, który dostała od dziadka na urodziny. Ciekawe, czy wtedy już wiedziała, że dostanie więcej niż tylko wełnę.

– Przecież on cię lubił – zaczęła miękko. – Ale może uważał, że… nie wiem… że ja mam gorzej?

– Gorzej?! – zaśmiałam się, ale bez radości. – Klaro, ty mieszkasz z rodzicami, masz dwa pokoje i zero rachunków. Ja od trzech lat kupowałam dziadkowi pampersy i znosiłam jego narzekania na wszystko, od pogody po moje włosy. A on w podzięce zostawia mi… długopis i zegarek po pradziadku.

– Nie wiedziałam, że aż tak… – szepnęła.

– A co myślałaś? Że jak raz przyjdziesz z zakupami i posiedzisz z nim godzinę, to ci się należy zaraz pół majątku?

Milczała. W końcu wstała i podeszła do drzwi.

Nie chciałam, żeby tak wyszło.

– Ale wyszło. Gratulacje, Klarcia. Teraz jesteś panią na Lipowej.

Zamknęłam drzwi zanim zdążyła wyjść. Głupio mi się zrobiło, ale tylko przez chwilę.

Nie miałam siły tego ciągnąć

Mama siedziała przy stole z kubkiem herbaty, którego nawet nie tknęła. Patrzyła w okno, jakby tam miała znaleźć jakieś odpowiedzi. Weszłam i rzuciłam torebkę na krzesło.

– Była u mnie. Klara.

– Domyśliłam się – mruknęła. – I co? Udawała zaskoczoną?

– Jakby spadła z księżyca. „Ja nic nie wiedziałam, dziadek tak sam…”. Żenujące.

Mama w końcu spojrzała na mnie.

– Julia, a może on naprawdę sam? Może miał swoje powody?

– Tak? Jakie? Że Klara raz w miesiącu przychodziła i przynosiła mu chałwę? Przecież ona nawet nie wiedziała, ile razy w tygodniu trzeba zmieniać mu opatrunek na nodze!

Mama westchnęła, jakby była zmęczona tą rozmową, a może po prostu życiem.

– Może chciał jej coś wynagrodzić. Wiesz, jak babcia jej nie cierpiała. Czasem ludzie w testamencie próbują odkupić stare grzechy.

– A ty co? Też uważasz, że to sprawiedliwe?

– Nie. Ale wiem, że kłótnie o spadek zniszczyły już niejedną rodzinę.

– My już nie jesteśmy rodziną, mamo. Jesteśmy stadem sępów, które właśnie rzuciło się na trupa. A Klara miała najostrzejszy dziób.

Wstałam. Nie miałam siły dłużej tego ciągnąć.

– Gdzie idziesz? – zapytała cicho mama.

– Do dziadka. Chcę zobaczyć, czy naprawdę nie zostawił po sobie nic… dla mnie.

Mama nie odpowiedziała. A ja wiedziałam, że to nie ostatnia taka rozmowa.

W szufladzie była koperta

Dom dziadka stał pusty i zimny, chociaż październik był łagodny. Klara pewnie jeszcze nie zdążyła tu urządzić swojej rezydencji. Otworzyłam drzwi kluczem, który wciąż miałam na breloku – dziadek nigdy nie kazał mi go oddać. Wszystko było na swoim miejscu. Koc złożony na fotelu, krzyżówka z niedokończonym hasłem „wdzięczność”, cukierki ziołowe w szklanej miseczce.

Podeszłam do biurka. Jego szuflada – ta dolna – zawsze była zablokowana. Dziadek mówił, że „tam trzyma wspomnienia”. Teraz już mogłam. Przekręciłam klucz i szuflada skrzypnęła cicho. Na wierzchu – koperta. Na niej moje imię. Ręka mi zadrżała. Otworzyłam. W środku kartka, pismo dziadka, jak zawsze staranne, lekko pochyłe:

„Julciu, wiem, że będziesz rozczarowana. Zasługujesz na więcej niż zegarek po moim ojcu. Ale chciałem cię ochronić. Majątek rodzi zawiść. A ty jesteś jedyną, która robiła coś z serca, nie dla nagrody. Wiem, że to nie jest uczciwe. Ale ufam, że zrozumiesz. Kocham cię. Dziadek”.

Wpatrywałam się w te słowa, aż zlały się w jedno wielkie rozczarowanie. Wzięłam głęboki oddech, próbując nie płakać. Nagle za plecami usłyszałam głos.

– Wiedziałam, że tu przyjdziesz.

Odwróciłam się powoli. Klara.

– Co, przyszłaś sprawdzić, czy coś wynoszę?

– Przyszłam zabrać ci klucz. I powiedzieć, że możesz się pożegnać z domem. Za tydzień wchodzi ekipa remontowa.

Uśmiechnęła się jak królowa. A ja pierwszy raz w życiu pomyślałam, że naprawdę jej nienawidzę.

Trzeba było utrzeć jej nosa

Przez kilka dni chodziłam jak cień. Nie mogłam spać, ani jeść, ani patrzeć na ludzi. Każdy telefon brzmiał jak drwina. W końcu odebrałam telefon od ciotki Basi.

– Julia, słyszałam, że byłaś u dziadka. Coś znalazłaś?

– List – odparłam sztywno. – Taki bez wartości dla urzędu skarbowego. Ale z ładnymi słowami.

– Coś sugerował? – zapytała z dziwną nadzieją w głosie.

Że jestem lepszym człowiekiem, bo nie dostałam nic.

– Cóż… – zawiesiła głos. – A Klara już się chwali, że zrobi z domu apartamenty na wynajem. „Inwestycja życia” – mówiła do kogoś przez telefon, a ja to słyszałam.

– Pięknie. Dziadek pewnie przewraca się w grobie.

– Myślisz, że możemy coś z tym zrobić?

– Co masz na myśli?

– Gdyby się okazało, że był pod wpływem… Że ktoś go przekonał. Wiesz. Starszy człowiek. Może nieświadomy?

Zamarłam. Nigdy nie myślałam o testamencie jak o polu bitwy. Ale może właśnie dlatego zostałam z niczym.

– Julia… – ciągnęła ciotka – Ja wiem, że ty nie chcesz się babrać. Ale dziadek nie miał prawa tak tego załatwić.

Spojrzałam na zegarek dziadka leżący na moim biurku. Tykał powoli, uparcie, jakby mówił „nie jest za późno”.

Może masz rację – odpowiedziałam w końcu. – Może nie da się tego odkręcić, ale można pokazać, kto tu jest kim.

– To co, działamy?

– Działamy.

Nie wiem, czy chodziło o sprawiedliwość, czy po prostu o to, żeby Klarze w końcu spadła korona z głowy. Ale czułam, że właśnie zaczęłam grę, o której wcześniej bałam się nawet pomyśleć.

Nie dałam się zepchnąć na margines

Nie było wielkiego procesu. Nie było dramatycznego obalania testamentu w sądzie, jak w amerykańskich filmach. Ale była rozmowa. Taka, na którą zbierałam się tygodniami. Spotkałyśmy się w kawiarni – ja, Klara, ciotka Basia i notariusz. Bez zbędnych świadków, bez scen. Z zimną kawą i zbyt dużą ilością emocji.

– Klara – zaczęłam spokojnie, choć wszystko we mnie krzyczało – nie zamierzam ciągać cię po sądach. Ale chcę, żebyś wiedziała, że wiem. Że manipulowałaś dziadkiem. I że wykorzystałaś jego słabość.

– Przestań – fuknęła. – Byłam dla niego dobra. Ty chciałaś go zamknąć w domu opieki.

– Nieprawda – przerwała jej ciotka. – Julia go myła, karmiła, kupowała leki. A ty przychodziłaś tylko z sernikiem i fałszywym uśmiechem.

Notariusz wtrącił się sucho:

– Są podstawy do kwestionowania testamentu. Ale, jak rozumiem, pani Julia nie składa pozwu?

– Nie – potwierdziłam. – Chcę tylko jednej rzeczy. Przekażesz, Klaro, jedną trzecią domu na cele społeczne. Na fundację opiekującą się seniorami. Albo ujawnię wszystko. Łącznie z nagraniem rozmów dziadka z tobą. Tak, nagrywał to. Ale zostawił mi kopię.

Zbladła. W końcu skinęła głową. Podziałało. Wyszłam stamtąd z dziwnym uczuciem. Nie zwycięstwa. Nie zemsty. Ale czymś bliższym uldze. Dziadek chyba sam się pogubił w tych swoich pogmatwanych decyzjach. Ale ja przynajmniej nie dałam się zepchnąć na margines. I może nie miałam Lipowej, ale zachowałam twarz.

Julia, 23 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama