Reklama

Nie pamiętam ojca. Miałem dwa lata, kiedy odszedł. Zostawił nas bez słowa. Bez listu. Bez wyjaśnienia. Przez całe życie obrastałem w domysły. Czy miał inną rodzinę? Czy mnie nie chciał? Mama zawsze ucinała temat. Gdy jako dziecko dopytywałem, mówiła:

Reklama

– Nie pytaj. Nie warto. Był złym człowiekiem. Nie zasłużył na nas.

Byłem zbyt mały, żeby zrozumieć, co to znaczy. Z wiekiem moje pytania stawały się bardziej dociekliwe, a odpowiedzi coraz krótsze. I coraz bardziej wymijające. Nigdy nie padło ani jedno konkretne zdanie, które coś by wyjaśniło. Mama była czuła, ale i zaborcza. O wszystkim decydowała sama. Nawet jako dorosły facet, czułem się czasem jak dziecko uwiązane do jej spódnicy. Kiedy miałem 12 lat i napisałem wypracowanie o moim „idealnym tacie”, rozdarła je na kawałki i powiedziała:

– Nie ma idealnych ojców. I przestań sobie coś wyobrażać. On nie wróci.

To zdanie ciągnęło się za mną przez całe życie jak cień. Odszedł. Zostawił. Nie chciał znać. Brakowało mi go, ale najbardziej brakowało prawdy.

Musiałem poznać prawdę

– Czy ty naprawdę myślisz, że już nigdy nie zapytam o ojca? – powiedziałam powoli.

Siedziałem wśród gości na urodzinach dziadka i czułem się jak dziecko bez połowy drzewa genealogicznego.

Trzydzieści lat i ani jednego słowa prawdy.

– Nie teraz – westchnęła mama i spojrzała znacząco na ciotkę Halinę, jakby liczyła, że zmieni temat.

– A kiedy? Jak umrzesz? – rzuciłem, aż sam siebie zaskoczyłem. – Mówisz, że odszedł. Że nie warto o nim mówić. A może to nie on odszedł. Może przez te lata mnie okłamywałaś?

Mama zbladła. Widziałem, jak napina się jej szczęka. Zamilkła. Nagle talerz w jej rękach zadrżał i wylądował z brzdękiem na stole.

– Co jest? – pochyliłem się.

Odsunęła się. Nie odpowiedziała. Przez chwilę siedzieliśmy wszyscy w ciszy, tylko zegar z kuchni tykał jak bomba zegarowa.

Przestań drążyć. Proszę – wyszeptała.

Ale ja już wiedziałem, że coś jest nie tak. I wiedziałem, że muszę się dowiedzieć prawdy. Sam, jeśli trzeba.

Wszystko się we mnie kotłowało

Wiedziałem, gdzie szukać. Na strychu, za starym fotelem i pudłami z książkami, był kufer. Drewniany, z metalowymi okuciami. Kiedyś służył dziadkowi do przechowywania zimowych ubrań. Ostatni raz zaglądałem tam jako dzieciak, szukając starych znaczków. Teraz szukałem czegoś zupełnie innego – odpowiedzi. Wieko zaskrzypiało. Wewnątrz – papiery, zeszyty, stare gazety. I teczka. Cienka, kremowa, przewiązana wstążką. Drżącymi dłońmi rozwinąłem supeł. W środku – legitymacje, zdjęcie ślubne moich rodziców, wypłowiały list... i to, co mnie zmroziło: akt zgonu. Zaczęło mi dzwonić w uszach. Daty... Musiałem przeczytać to trzy razy. Ojciec. Mój ojciec. Zmarł trzydzieści lat temu. Dokładnie wtedy, kiedy rzekomo „odszedł”. Upadłem na kolana. Jakby ktoś mi w twarz przywalił otwartą dłonią.

– Nie żył... On nie żył przez cały ten czas... – wyszeptałem.

Sięgnąłem po telefon. Ręce mi drżały, ale w końcu wybrałem numer do Moniki, mojej siostry ciotecznej.

– Muszę ci coś pokazać. Znalazłem coś... ważnego. O tacie.

– O czym ty mówisz? Przecież on... Zniknął, nie?

– Nie. On nie zniknął. On nie żyje. Od trzydziestu lat.

Cisza. Potem tylko cichy szept:

– Boże. Mateusz...

Siedziałem wśród dokumentów, w półmroku, czując, że coś we mnie właśnie pękło. Żal, złość, poczucie zdrady – wszystko się we mnie kotłowało. Wiedziałem jedno. Muszę usłyszeć prawdę. Od niej.

Miałem żal

Wróciłem do domu matki jeszcze tego samego dnia. Bez zapowiedzi, bez kurtki, z dokumentem w ręce. Weszła do kuchni, kiedy siedziałem już przy stole. Po jej minie widziałem, że wiedziała, co trzymam.

– To prawda? – zapytałem spokojnie, ale głos mi drżał.

Nie odpowiedziała od razu. Podeszła do zlewu, opierając się o blat. Plecy jej się trzęsły.

– Dlaczego? – cisnąłem dalej. – Dlaczego powiedziałaś, że nas zostawił? Że był draniem, który nie chciał nas znać?

Odwróciła się. Oczy miała czerwone, policzki mokre. Chciała coś powiedzieć, ale usta jej się tylko poruszyły. I wtedy wybuchłem:

Całe życie myślałem, że ojciec mnie porzucił. Że nie chciał mieć ze mną nic wspólnego! Że byłem dla niego ciężarem! A on... nie miał nawet szansy mnie poznać, bo nie żył!

Chciałam cię ochronić... – wychrypiała.

– Przed czym?! Przed prawdą?!

Mama osunęła się na krzesło, jakby nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Zakryła twarz dłońmi.

– Byłeś taki mały... nie chciałam, żebyś nosił w sobie ten ból. Lepiej było, żebyś myślał, że odszedł, niż żebyś wiedział, że umarł.

– Nie. Nie lepiej. Przez całe życie czekałem. Myślałem, że kiedyś się odezwie. Może zadzwoni. Może stanie pod drzwiami. Cały czas miałem nadzieję.

Milczała. A ja czułem, że coś właśnie się skończyło. Coś, czego nie da się naprawić zwykłym „przepraszam”.

Byłem rozgoryczony

– To był listopad – zaczęła po dłuższej chwili ciszy. Głos miała cichy, prawie bezbarwny. – Padał śnieg z deszczem. Twój tata wracał z pracy. Jechał drogą przez las... Kierowca tira zasnął za kierownicą.

Zamilkła na moment, wpatrzona w pusty kubek. Ja patrzyłem na nią, jakby widział ją pierwszy raz. Starszą. Bardziej kruchą.

– Policja przyszła o piątej rano. Trzymałam cię wtedy na rękach. Jeszcze spałeś. Zrobili mi herbatę, mówili coś o sekcji, o identyfikacji... Ale ja ich nie słuchałam. Bo wiedziałam, że od tej chwili jesteśmy sami.

– I wtedy... wymyśliłaś to wszystko? – spytałem, czując gorycz pod językiem.

– Nie od razu – odparła. – Najpierw mówiłam, że wyjechał. Że wróci. Potem, że nie dzwoni, bo... coś się stało. A potem... nie miałam siły dłużej kłamać, ale też nie miałam siły powiedzieć prawdy. Więc stworzyłam wersję, którą dało się utrzymać.

– Wersję, w której był tchórzem i dupkiem? Lepiej było, żebym go nienawidził, niż żebym za nim tęsknił?

Spojrzała na mnie z bólem w oczach.

– Może nie zrobiłam tego dobrze. Na swój, durny sposób. Bałam się, że jak się dowiesz, że nie żyje, to zapomnisz. A ja nie chciałam, żebyś go zapomniał.

Zacisnąłem dłonie na oparciu krzesła. W głowie kłębiły mi się wspomnienia, domysły, scenariusze, które przez lata układałem. Wszystkie fałszywe.

– Za późno, mamo.

Łzy napłynęły mi do oczu

Ojciec został pochowany na małym, wiejskim cmentarzu pod Piotrkowem. Mama nie chciała jechać ze mną. Zostawiłem ją z tą ciszą i ruszyłem sam, z bukietem kwiatów w ręce. Granitowa płyta, imię i nazwisko, data urodzenia, data śmierci. Żadnego zdjęcia. Żadnych zniczy. Jakby nikt tu od lat nie zaglądał. Uklęknąłem.

– Cześć, tato. Nie wiem, czy wypada tak się witać po trzydziestu latach milczenia... – powiedziałem cicho. – Ale nie miałem o tobie pojęcia. Mama... miała swoje powody. Ale ja tu jestem. I chcę wiedzieć, kim byłeś.

Nie wiem, jak długo tam siedziałem. W pewnym momencie usłyszałem za sobą kroki. Odwróciłem się. Starszy mężczyzna, siwe włosy, długi płaszcz, laskę opierał o kolano.

– Pan do Marka? – zapytał.

– Tak... Był moim ojcem.

Spojrzał na mnie długo, ze zdziwieniem, które szybko ustąpiło łagodnemu uśmiechowi.

– Wiedziałem, że kiedyś ktoś przyjdzie. Jest pan do niego podobny. Marek był moim przyjacielem z pracy. Najuczciwszy facet, jakiego znałem. Miał głowę do mechaniki, ale i serce na dłoni. Mówił o żonie i synku... zawsze z błyskiem w oku.

Zamarłem. Łzy same napłynęły mi do oczu. Tato... jednak mnie kochałeś.

– Chciałby pan posłuchać kilku historii? – zapytał mężczyzna.

– Bardzo – wyszeptałem.

I usiedliśmy obok siebie na zimnej ławce, a ja chłonąłem opowieści, które leczyły kawałek po kawałku coś, co we mnie pękło.

Nigdy jej nie wybaczę

Wróciłem wieczorem. Wciąż miałem w kieszeni mały medalion, który dostałem od pana Stefana. Powiedział, że tata zawsze nosił go przy kluczach. Teraz należał do mnie. W domu panowała cisza. Mama siedziała przy stole, w dłoniach miała ten sam kubek, z którego piła herbatę, kiedy przyniosłem akt zgonu. Spojrzała na mnie z pytaniem w oczach, ale nie odważyła się nic powiedzieć.

– Byłem tam – zacząłem. – Spotkałem pana Stefana. Opowiadał o tacie... jaki był, jak mówił o mnie. I wiesz co? On mnie naprawdę kochał. Chciał nauczyć mnie jeździć na rowerze.

Mama spuściła wzrok. Po policzku spłynęła jej łza.

Przepraszam. Wiem, że cię skrzywdziłam.

Usiadłem naprzeciwko niej. Położyłem medalion na stole. Przez dłuższą chwilę patrzyliśmy na siebie bez słów.

Nie wiem, czy potrafię ci wybaczyć. Jeszcze nie teraz. Ale... nie chcę też tego kończyć gniewem.

– Zrobiłam to z lęku, nie z braku miłości – powiedziała cicho.

Pokiwałem głową. Tato nie był tym, za kogo go uważałem. Był lepszy.

Mateusz, 32 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama