Reklama

Śnieg padał od kilku godzin, gęsty i ciężki, taki, który nie tylko tłumi dźwięki, ale też myśli. Droga była niemal pusta, oświetlona co kilkaset metrów samotnymi latarniami. Wracałam z pracy później niż zwykle. Znowu. Radio grało coś spokojnego, ale nawet nie wiedziałam co. Od dawna nie słuchałam tekstów. Dni wyglądały podobnie: praca, dom, cisza. Znajomi mówili, że powinnam „wychodzić do ludzi”, „otworzyć się”, „dać losowi szansę”. Losowi. A ja? Nigdy nie wierzyłam w przypadki.

– O nie, co znowu – mruknęłam do siebie, gdy samochód płatał mi figla. – Tylko nie to, błagam.

Zmrużyłam oczy i ścisnęłam kierownicę.

– Nie. Nie teraz. Proszę… – powiedziałam na głos, jakby auto mogło mnie usłyszeć.

Zjechałam na pobocze. Samochód szarpnął się jeszcze raz i zgasł. Oparłam głowę na zagłówku i westchnęłam. Cisza była niemal nienaturalna. Śnieg dalej padał, a ja siedziałam w środku, nagle boleśnie świadoma tego, jak bardzo jestem sama. Sięgnęłam po telefon.

– No pięknie… – westchnęłam, widząc jedną kreskę zasięgu.

Wybrałam numer pomocy drogowej. Sygnał. Potem automat.

– W tej chwili wszyscy nasi konsultanci są zajęci…

Rozłączyłam się szybciej, niż automat zdążył skończyć zdanie.

– Jasne. Oczywiście – parsknęłam nerwowo. – Śnieżyca, wieczór, pusta droga… czego się spodziewałam?

Zadzwoniłam do koleżanki. Sygnał. Cisza. Poczta głosowa.

– Hej, to ja… Utknęłam gdzieś pod miastem. Oddzwoń, jak możesz – powiedziałam szybko, czując, jak głos zaczyna mi lekko drżeć.

Odłożyłam telefon na siedzenie obok i rozejrzałam się. Droga była zupełnie pusta. Żadnego innego samochodu. Siedziałam w popsutym aucie, zdana na łaskę… kogo właściwie?

– Spokojnie, Zuza – powiedziałam cicho, zaciskając dłonie na kolanach. – To tylko awaria. Nic więcej.

Tylko że ta awaria bardzo nie chciała się naprawić.

Poczułam coś, czego się nie spodziewałam

Siedziałam w samochodzie już kilka minut, kiedy w lusterku zobaczyłam inne auto. Najpierw myślałam, że to mi się wydaje, że zmęczenie robi swoje, ale po chwili nie było wątpliwości. Ktoś zwalniał. Ktoś się zatrzymywał. Serce przyspieszyło mi odruchowo. W jednej chwili ulga zmieszała się z napięciem. Otworzyłam drzwi tylko na tyle, żeby wyjrzeć na drogę, ale zostałam przy aucie. Zawsze tak robiłam. Nie podchodziłam pierwsza. Nie skracałam dystansu. Mężczyzna wysiadł z samochodu spokojnie, bez pośpiechu. Miał na sobie ciemną kurtkę. Zatrzymał się kilka kroków ode mnie.

– Wszystko w porządku? – zapytał zwyczajnym, cichym głosem.

– Samochód zgasł – odpowiedziałam krótko. – Nie chce odpalić.

– Mogę zerknąć? – dodał po chwili, nie robiąc kroku w moją stronę.

Przytaknęłam, choć w środku analizowałam każdy szczegół. Ton głosu, tempo mówienia, spojrzenie. Nie był nachalny. Nie próbował zagadywać na siłę. To działało na jego korzyść.

– Bartek – przedstawił się, wskazując głową w stronę swojego auta. – Wracam do miasta.

– Zuza – odpowiedziałam, nadal trzymając dystans.

Zajrzał pod maskę, a ja stałam obok, z rękami wsuniętymi w kieszenie płaszcza. Tłumaczyłam, co się stało, kiedy silnik zgasł, a on słuchał uważnie, zadając krótkie, konkretne pytania.

– Dobrze. Znam się trochę na samochodach. Spróbujemy coś podziałać.

Nie udawał bohatera. Nie mówił, że wszystko jest jasne. Pracował spokojnie, metodycznie.

– Proszę spróbować teraz – powiedział w końcu, cofając się o krok.

Przekręciłam kluczyk. Silnik zakręcił się raz, drugi… i ruszył. Dźwięk wydał mi się nagle absurdalnie głośny w tej ciszy.

– Dziękuję – odpowiedziałam z ulgą.

– Jedziemy w tym samym kierunku, więc w razie czego będę za panią – powiedział.

Zawahałam się tylko przez sekundę. Skinęłam głową.

– Dobrze.

Wsiadłam do samochodu, a kiedy ruszyłam, zobaczyłam w lusterku jego samochód. Jechał w stałej odległości, nie za blisko, nie za daleko. I po raz pierwszy tego wieczoru poczułam coś, czego się nie spodziewałam. Spokój.

Myśli same zaczęły mi zwalniać

Ruszyłam ostrożnie, jakby samochód mógł się rozmyślić w każdej chwili. Co kilka sekund zerkałam w lusterko. Bartek jechał za mną cały czas. Świadomość, że w razie czego jest blisko działała na mnie uspokajająco. Droga ciągnęła się w ciszy. Śnieg wciąż padał, ale teraz wydawał się mniej wrogi. Myśli same zaczęły mi zwalniać. Przestałam rozważać czarne scenariusze. Skupiłam się na prostym fakcie, że ktoś jedzie za mną tylko po to, żebym dojechała bezpiecznie. Na pierwszych światłach w mieście zatrzymaliśmy się obok siebie. Opuściłam szybę.

– Wszystko w porządku? – zapytał, patrząc na mnie z lekkim uśmiechem.

– Tak. Chyba dotrwam – odpowiedziałam.

– W takim razie… może coś ciepłego? – rzucił półżartem. – Po takiej przygodzie.

Zaskoczyło mnie, że się uśmiechnęłam.

– Chętnie napiję się zimowej herbaty – odparłam.

Światła zmieniły się na zielone, a ja pomyślałam, że dawno nie czułam się tak naturalnie przy kimś zupełnie obcym.

Ciepło, które zostało ze mną dłużej

Kawiarnia była niewielka i prawie pusta. Śnieg topniał na wycieraczce, a w środku pachniało czymś słodkim. Zdjęłam płaszcz i od razu poczułam, jak wraca mi czucie w palcach. Bartek usiadł naprzeciwko, zostawiając między nami wygodną, nienachalną przestrzeń.

– Zakręcony dzień – powiedział, mieszając napój.

– Zdecydowanie – odpowiedziałam. – Raczej nie planowałam takich przystanków.

Rozmawialiśmy spokojnie, bez pośpiechu. O pracy, o drodze, o tym, że zima potrafi zaskoczyć bardziej niż ludzie. Złapałam się na tym, że śmieję się cicho, naturalnie, bez kontrolowania każdej reakcji. Dawno nie czułam takiego luzu.

– Dobrze, że akurat najechałem – powiedział nagle, patrząc w okno.

– Też tak myślę – odpowiedziałam po chwili.

Nie było w tym nic wielkiego, żadnych deklaracji. Tylko ciepło, które zostało ze mną dłużej, niż powinno.

Wiedziałam, że coś się zaczęło

Spotkaliśmy się znowu kilka dni później w przytulnej restauracji w centrum miasta. Tym razem nie było śnieżycy ani awarii, tylko zwykły wieczór i świadoma decyzja, żeby wyjść z domu. Rozmowa płynęła swobodnie, jak między dobrymi znajomymi.

– Zastanawiałem się, czy na pewno przyjdziesz – powiedział w końcu.

– Ucieszyłam się, gdy napisałeś – przyznałam.

Opowiedział trochę więcej o sobie. O tym, że przyzwyczaił się do samotności, choć niekoniecznie ją lubił. Słuchałam uważnie, czując, jak we mnie rośnie coś pomiędzy ciekawością a ostrożnością. Nie chciałam się spieszyć, ale nie chciałam też udawać obojętności. Kiedy wyszliśmy, staliśmy chwilę przed wejściem, jakby żadne z nas nie chciało zrobić pierwszego kroku w swoją stronę świata.

– Może jeszcze kiedyś jakaś kawa – powiedział cicho.

– Może – odpowiedziałam, wiedząc, że to nie było puste słowo.

Czasem nie potrzeba wielkich historii

Spotkaliśmy się trzeci raz. Nie pytałam już siebie, czy powinnam. Po prostu przyszłam. Bartek siedział przy stoliku bliżej okna i kiedy mnie zobaczył, uśmiechnął się promiennie. Tym razem rozmowa zeszła na inne tory, dużo bardziej osobiste.

– Wiesz, nie sądziłam, że zwykła awaria samochodu może tak namieszać – powiedziałam.

– Ja jednak – odpowiedział z uśmiechem.

Wyciągnęłam rękę i na krótką chwilę dotknęłam jego dłoni. To wystarczyło. Wiedziałam, że coś się zaczęło. Bez obietnic, bez planów. Po prostu cicho, dokładnie tak, jak było mi teraz potrzebne. Wracając tamtego wieczoru do domu, myślałam o tym, jak bardzo się myliłam. Przez lata byłam przekonana, że wszystko, co ważne, musi być zaplanowane albo przynajmniej głośne. Że jeśli coś ma sens, to powinno od razu wiedzieć dokąd zmierza. Tymczasem to, co wydarzyło się między nami, zaczęło się od zwykłej usterki.

Nie wiedziałam, dokąd nas to zaprowadzi. Nadal nie wiedziałam. I pierwszy raz od dawna nie czułam potrzeby, żeby to wiedzieć. Wystarczało mi, że ktoś pojawił się wtedy, gdy droga była pusta, a ja zbyt zmęczona, by udawać, że wszystko mam pod kontrolą. Czasem nie potrzeba wielkich historii. Czasem wystarczy pomocna dłoń w śniegu i ktoś, kto jedzie za tobą kawałek dalej, niż musi.

Zuza, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama