Reklama

Jestem jedynaczką. Od zawsze byłam oczkiem w głowie moich rodziców. Ojciec prowadził własną firmę – solidną, dobrze prosperującą, znaną nie tylko w naszym mieście. Mama z kolei w całości poświęciła się mojemu wychowaniu. Zamiast wysyłać mnie na przypadkowe zajęcia, planowała każdy mój dzień tak, żebym wyrosła na dobrze wykształconą młodą damę – dokładnie w ten sposób to określała.

Reklama

Matka planowała mi każdą chwilę

Sama pochodziła z przeciętnej rodziny, nigdy się u nich nie przelewało i nie za bardzo mogła liczyć na wsparcie własnych rodziców.

– Nie pozwolę, żeby Sabinka miała tak trudny start jak ja. Pamiętasz, że pierwszy raz nad polskie morze pojechałam dopiero po maturze, gdy sama w pizzerii zarobiłam na dwutygodniowy wypad? Że w dzieciństwie niczego nie widziałam i na studiach czułam się jak ta nieobyta gąska pochodząca z zapadłej prowincji? – kiedyś podsłuchałam, jak wspominała razem z ciocią Zosią, swoją przyjaciółką jeszcze z czasów licealnych.

– Tak, obydwie nie miałyśmy łatwej młodości. Człowiek mógł tylko pomarzyć o modnych ciuchach czy rozrywkach. Nawet nie miałyśmy pojęcia, jak zachować się w operze czy teatrze. Pamiętasz jak zaczepiłyśmy się do pracy jako hostessy na ważnym evencie i bałyśmy się sięgnąć po homara, bo nie wiedziałyśmy, jak się go je?

Ja nie miałam takich problemów. Mama zadbała, żebym już od dzieciństwa poznawała świat, uczyła mnie zasad i tak zwanego obycia w świecie. Lekcje angielskiego, francuskiego i hiszpańskiego, gra na pianinie, jazda konna. Chodziłyśmy razem do teatru, opery, jeździłyśmy na koncerty symfoniczne. Gdy byłam już nastolatką, weekendy spędzałam nie na zakupach w galerii handlowej, ale w muzeach i kinach studyjnych, ucząc się rozróżniać reżyserów i style malarskie.

Wszystko było idealnie – według nich. Na rodziców zawsze mogłam liczyć, a rówieśnicy chcieli się ze mną przyjaźnić. W końcu stać mnie było na najmodniejsze ubrania i buty, markowe kosmetyki, a moje zdjęcia z drogich wakacji zdobywały mnóstwo polubień kolegów i koleżanek ze szkoły. Świat stał przede mną otworem. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.

Nagle mój świat się zawalił

Maturę zdałam z wyróżnieniem. Marzyłam o studiach na prestiżowej uczelni, najlepiej na filologii angielskiej albo historii sztuki. Oczami wyobraźni widziałam już siebie na wykładach w ogromnych aulach, wyjeżdżającą do Paryża, do muzeów, a później prowadzącą rubrykę o kulturze w telewizji lub radiu.

Tak naprawdę byłam jednak naiwną dziewczynką z dobrego domu. Z głową pełną ideałów, planów i marzeń, ale zupełnie nie znającą twardej rzeczywistości. Wiedzącą, którzy reżyserzy są teraz modni, jakie książki warto czytać i jak się elegancko ubierać. Ale nie mającą pojęcia o problemach przeciętych Polaków borykających się z nadgodzinami w pracy, kredytami za mieszkanie, wychowaniem dzieci i życiem od pierwszego do pierwszego z przysłowiowym ołówkiem w ręku.

Zaraz po rozdaniu świadectw maturalnych wszystko zaczęło się sypać. Najpierw w domu zapanowała dziwna, ciężka atmosfera. Rodzice zaczęli prowadzić ciche rozmowy za zamkniętymi drzwiami. Potem przyszły nocne kłótnie, których starałam się nie słyszeć, choć ściany w naszym wielkim domu były zbyt cienkie, żeby ukryły rozpacz i złość.

W końcu usiedli ze mną przy kuchennym stole. Ojciec miał twarz zmęczoną. Zawsze był zapracowany i nieobecny, ale jeszcze nigdy nie wyglądał tak, jak podczas tej rozmowy. Widziałam, że starał się zapanować nad łzami napływającymi mu do oczu. Mój ojciec? Ten twardy rekin biznesu, który zawsze dawał sobie radę? A teraz zbiera mu się na płacz? Zwyczajnie nie mieściło mi się to w głowie.

Mama ściskała chusteczkę w dłoni, jakby trzymała się jej kurczowo, żeby nie rozpaść się na kawałki. Zauważyłam, że nie miała pomalowanych paznokci i nawet śladu pudru, szminki czy tuszu do rzęs. Była jakaś taka zmęczona i wyblakła. Niemal jak nie ona. Dotychczas bardzo dbała o wygląd. Nigdy nie pozwoliła sobie na brak manicure. Dla niej zadbane dłonie i perfekcyjny makijaż były wizytówką kobiety – często to powtarzała i zawsze o to dbała.

– Sabinko... – ojciec zaczął głosem, który nie wróżył niczego dobrego. – Musimy porozmawiać.

Wtedy usłyszałam słowa, które wszystko zmieniły i nigdy już miało nie być tak, jak dotychczas. Że nasza rodzinna firma upadła, a my mamy ogromne długi, których nie da się spłacić. Nawet, gdyby rodzice oboje znaleźli pracę na etacie. Brak perspektyw na nowe zlecenia, wierzyciele pukający do drzwi, groźba licytacji domu.

Dla mnie to był jakiś kosmos. Nigdy nie zastanawiałam się, co byłoby, gdybyśmy nie mieli pieniędzy. Przecież odkąd pamiętam one zawsze były w naszej rodzinie. Nikt nie mówił o wydatkach. Jasne było, że rodziców jest na wszystko stać, a ja mam się tylko dobrze uczyć.

Poczułam, że grunt usuwa mi się spod nóg. Cały świat, który znałam, w jednej chwili, miał lgnąć w gruzach. Tak po prostu. Jakby ktoś pchnął pierwszą cegiełkę, a ta niczym domino albo domek z kart zburzyła kolejne elementy, niszcząc misternie ułożoną budowlę.

Pomysł ojca wprawił mnie w osłupienie

Przez kilka dni chodziłam jak struta. Rodzice milczeli, pozwalając mi przetrawić wiadomość. Po kilku dniach ojciec wyszedł jednak z pewną propozycją. Taką, która zmroziła mnie do szpiku kości.

– Bartek Ż. – powiedział pewnego wieczoru, jakby rzucał koło ratunkowe. – Syn właściciela rzeźni. Mają pieniądze, kontrakty, mnóstwo odbiorców. Teraz budują kolejny firmowy sklep. Interes im świetnie kwitnie. Chcą wejść ze mną w spółkę, ale... – zawiesił głos.

– Ale co? – nie miałam pojęcia po co w ogóle ojciec mi o tym opowiada.

Co mnie obchodziła w ogóle ta nowobogacka rodzina od rzeźni? Pamiętam, że zawsze starali się udawać elitę, ale wiecznie źle im to wychodziło. Początkowo całe miasteczko się z nich śmiało. Z ich prostactwa, braku ogłady i zachowania. Z czasem jednak jeszcze bardziej rozwinęli interesy. Gdy pojawiły się u nich naprawdę ogromne pieniądze, ludzie przestali się z nich jawnie naigrywać, bo oni potrafili być mściwi. A taką rodzinę z kasą zawsze lepiej mieć po swojej stronie, prawda?

Tymczasem ojciec kontynuował:

– Jest jeden warunek. Bartek. A jego rodzice chcieliby, żeby się ustatkował. Zależy im, żeby to była dziewczyna z dobrego domu, a nie jakaś panienka wyrwana na dyskotece, która szybko może wrobić go w dzieciaka, licząc na kasę teściów – tata jeszcze nigdy nie mówił do mnie tak szczerze, do tego na takie tematy.

Spojrzałam na niego, jakby mówił w obcym języku. I to takim, którego nie znam ni w ząb.

– Czy ty… chcesz mnie sprzedać?! – wykrztusiłam, gdy w końcu dotarło do mnie, co on tak naprawdę próbuje mi powiedzieć.

– Nie mów tak, Sabinko – wtrąciła mama, ocierając łzy. – To dla twojego dobra. I naszego. Bartek jest bogaty, zapewni ci dostatnie życie. Teraz my już nie możemy cię wspierać. Nie mamy nawet pieniędzy, żeby wysłać cię na dzienne studia. A z samą maturą nie dasz sobie rady.

Dostatnie życie? Przy człowieku, którego nie znosiłam?

Rodzice nie chcą mnie słuchać

Bartek był wszystkim tym, czego unikałam. Typowy lekkoduch, którego największą pasją było ściganie się na motorze i spędzanie nocy w barach albo dyskotekach. Widziałam go nieraz w centrum miasta – rozwrzeszczany, z papierosem w ustach, w obcisłych spodniach rurkach, obwieszony złotymi łańcuchami niczym bożonarodzeniowa choinka. Typowy synek bogatych rodziców.

Zero ogłady. Zero kultury. Nawet kiedyś, przypadkiem, zetknęliśmy się na imprezie u znajomych. Pamiętam jego żenujące żarty, nieprzyzwoite aluzje i ordynarny śmiech. Czułam się wtedy, jakbym musiała gadać z kimś pochodzącym z zupełnie innego świata. Sama tylko myśl, że miałabym z nim spędzić resztę życia, przyprawiała mnie o mdłości.

Próbowałam im tłumaczyć. Błagałam, żeby dali mi czas, pozwolili spróbować zdobyć stypendium na studia, znaleźć pracę, poradzić sobie w jakiś inny sposób. Bez skutku.

To dla twojego dobra – powtarzał ojciec jak mantrę.

– Nie rozumiesz, że nie możemy teraz żyć w nędzy? – krzyczała mama. – Chcesz, żeby nas wyrzucili z domu? Żebyśmy skończyli w jakiejś klitce w bloku? Żebyś ty pracowała w sklepie na kasie, a ja jako sprzątaczka? Nie po to całe życie walczyłam o lepszą przyszłość, żeby teraz skończyć na dnie przez twoje głupie skrupuły. Sama na twoim miejscu nie zastanawiałabym się nawet sekundy.

Naprawdę? I wtedy zrozumiałam. W ich oczach byłam tylko rozwiązaniem problemu finansowego. Nie człowiekiem z własnymi uczuciami i marzeniami. Do tego mnie przygotowywali całe życie?

Ślub był jak wyrok

Termin spotkania z Bartkiem i jego rodzicami został ustalony, zanim w ogóle zdążyłam się otrząsnąć z szoku. Bartek przyjechał swoim wypasionym BMW, muzyka dudniła tak, że aż szyby drżały. Wysiadł w dżinsach z dziurami na kolanach i w koszulce z obscenicznym napisem. Wyszczerzył się w stronę moich rodziców, jakby rozdawał darmowe uściski.

A oni? Oni byli zachwyceni. Nawet moja matka. Gdzie się podziała ta kobieta, która niegdyś prowadzała mnie do opery i twierdziła, że dziewczyna w sportowych trampkach wygląda niczym lump spod monopolowego?

– No, Sabinka. Spójrz, jaki przystojny kawaler, na pewno będziecie świetnie do siebie pasować – mruczała pod nosem, jakby z ulgą, a moje oczy zmieniały się w wielkie spodki.

Czy tej kobiecie pieniądze już całkowicie przysłoniły obraz rzeczywistości? Nie poznawałam własnej matki.

Patrzyłam na Bartka, czując tylko obrzydzenie i strach. Rozmowa z tym chłopakiem była dla mnie jakąś torturą. Mówił o swoich motorach, chwalił się nowymi głośnikami w beemce i opowiadał o liczbie drinków wypitych na ostatniej imprezie. Przechwalał się wyścigami ulicznymi i liczbą mandatów, które musiał zapłacić. Ani słowa o książkach, muzyce, filmach. Dla niego nie istniało nic z tego, co ja kochałam.

Wieczorem zamknęłam się w swoim pokoju i płakałam, szlochając w poduszkę. Jak mała dziewczynka. Matka zapukała raz, drugi, trzeci, ale nie otworzyłam. Czułam się zdradzona, sprzedana jak towar. Wychowali mnie jak księżniczkę, a teraz kazali wyjść za kogoś, kto nie umiałby odróżnić Bacha od disco polo. Jeszcze ojca może bym zrozumiała. Dla niego zawsze najważniejsze były interesy. Ale matka? Jak ona mogła mi to zrobić?

Jak niby miałam patrzeć w przyszłość, skoro ten gość zwyczajnie budził we mnie tylko obrzydzenie?

To moje życie i moja decyzja

Długo myślałam tej nocy. I w końcu coś we mnie pękło. Postanowiłam, że nie pozwolę im zdecydować za mnie. Nawet jeśli oznacza to, że muszę uciec, zerwać kontakty i zaczynać od zera.

Muszę być silna. Moje życie należy tylko do mnie i muszę zrobić wszystko, żeby go nie zmarnować tylko, dlatego że rodziców opętała żądza finansowego zysku.

Wiedziałam, że będzie ciężko. Że czeka mnie walka o każdy dzień, o każdą złotówkę. Ale nawet najgorsza bieda była dla mnie lepsza niż życie u boku kogoś takiego jak Bartek. Muszę być odważna. Muszę być sobą. Gdybym nie spróbowała, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła.

Sabina, 19 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama