Reklama

Całe moje życie podporządkowywałam się innym – najpierw rodzicom, potem mężowi, a w końcu córce i jej rodzinie. Długo wydawało mi się, że tak właśnie powinno być. Tak mnie wychowano – żeby dawać, pomagać, poświęcać się. Przez czterdzieści lat żyłam w wielkim mieście, wśród huku tramwajów, wiecznego pośpiechu i tłumów ludzi, którzy i tak na siebie nie patrzyli.

Reklama

Zostałam sama

Po śmierci męża mój świat skurczył się do dwóch pokoi i kilku znajomych twarzy w osiedlowym sklepie. Czasami miałam wrażenie, że przestałam być człowiekiem – stałam się cieniem, który wstaje rano, zjada samotne śniadanie i wieczorem kładzie się spać w pustym łóżku.

Wszystko zmieniło się pewnego jesiennego wieczoru, gdy wracając ze spaceru, kupiłam kupon totolotka. Kiedy później zobaczyłam, że liczby z kuponu zgadzają się z tymi podanymi w gazecie, oniemiałam. Siedziałam na kanapie z kuponem w ręku, patrząc na ściany mojego szarego mieszkania, i myślałam: „Co teraz?”.

Rodzina oczywiście szybko miała na to odpowiedź. Ewa, moja córka, od razu podsunęła pomysł, bym pomogła im w zakupie większego mieszkania. Paweł, zięć, niby nie mówił tego wprost, ale jego miny i półsłówka były aż nadto czytelne. Kasia i Michał, moje wnuki, niewiele mówiły, ale w ich oczach też widziałam oczekiwanie. Wszyscy mieli już dla mojej nagrody gotowy plan. Tylko nikt nie spytał, czego ja bym chciała.

A ja zapragnęłam czegoś innego. Chciałam ciszy. Własnego nieba nad głową. Kawałka ziemi pod stopami, który naprawdę byłby mój. Po raz pierwszy w życiu zapragnęłam żyć po swojemu. Zamiast złota wybrałam kawałek ziemi. I w głębi duszy wiedziałam, że choć rodzina mnie za to znienawidzi – tym razem się nie cofnę.

Czułam strach

Wieczór zapowiadał się zwyczajnie. Ewa jak zwykle miała listę tematów do omówienia, Paweł zerkał ukradkiem w telefon, a Kasia i Michał siedzieli przy stole, przerzucając się cichymi komentarzami i ukradkowymi spojrzeniami.

Właśnie nałożyłam ostatnią porcję zapiekanki na talerz, kiedy odchrząknęłam i powiedziałam:

– Muszę wam coś powiedzieć.

Od razu ucichli. Ewa podniosła wzrok, Paweł odłożył telefon.

– Co się stało, mamo? – spytała córka tonem pełnym niepokoju.

Zebrałam oddech.

– Kupiłam domek na wsi – oznajmiłam, starając się mówić spokojnie. – Malutki, ale z ogrodem. Planuję tam zamieszkać. Na stałe.

Przez chwilę cisza była wręcz namacalna.

– Na wsi? – powtórzyła Ewa, jakby nie dosłyszała.

– Mamo, żartujesz, prawda? – Paweł zaśmiał się nerwowo. – Przecież rozmawialiśmy… o pomocy. O mieszkaniu dla nas…

– Wiem – przerwałam mu. – Ale to moje pieniądze. I moja decyzja.

– Mamo, ale… – Ewa próbowała się uśmiechnąć, choć jej głos drżał. – To nierozsądne. Sama na wsi? Bez lekarza pod ręką, bez rodziny obok? Przecież tam nawet porządnego sklepu nie ma!

Byli przeciwni

– Może właśnie o to chodzi, żeby nie mieć wszystkiego pod nosem – odparłam spokojnie, choć czułam, jak krew zaczyna mi szybciej krążyć.

Paweł, który dotąd tylko patrzył na mnie jak na niespełna rozumu, w końcu wybuchł:

– To jakiś absurd! Przecież mogliśmy razem zainwestować. Mogliśmy mieć coś trwałego. A ty wydajesz wygraną na jakąś chałupę na końcu świata?! Widzisz dzieci? – machnął ręką w stronę Kasi i Michała. – One też mogły mieć lepsze życie!

Michał i Kasia spuścili wzrok. Widziałam, że jest im głupio, ale też że niewiele ich to tak naprawdę obchodzi. Nie rozumieli mnie. I może nigdy nie zrozumieją.

– Nie jestem skarbonką do rozbicia – powiedziałam, czując, jak łzy zaczynają szczypać mnie w oczy. – Przez całe życie byłam dla wszystkich. Teraz chcę być dla siebie.

– Egoistka… – wymknęło się Pawłowi przez zaciśnięte zęby.

Ewa westchnęła ciężko i pokręciła głową, jakby chciała powiedzieć: „Co my z tobą zrobimy?”. Kasia i Michał, znudzeni, wrócili do przewijania czegoś na telefonach.

Nie rozumieli mnie

Wiedziałam, że ta decyzja nie będzie łatwa. Ale gdyby była łatwa, nie byłaby prawdziwa. Zamknęłam drzwi mojego nowego domu i oparłam się plecami o chłodne drewno. Przede mną był ogromny ogród, za oknem rozciągały się pola. Cisza była wręcz ogłuszająca.

Pierwsze dni były trudne. Rano budziłam się w nieznanym miejscu i przez chwilę nie wiedziałam, gdzie jestem. Ogród, który na zdjęciach wyglądał tak uroczo, w rzeczywistości był zaniedbany, a każda próba kopania ziemi kończyła się bólem w krzyżu.

– Po co ci to było, Wando… – mruknęłam sama do siebie, podpierając się na łopacie.

Któregoś popołudnia sąsiadka zza płotu – starsza kobieta z chustką na głowie – podeszła do mnie.

– Pięknie się pani wzięła za ten ogród. – Uśmiechnęła się serdecznie. – Tylko niech pani się nie spieszy. Ziemia nie lubi pośpiechu.

Przez chwilę patrzyłam na nią zaskoczona. Od lat nikt nie chwalił mnie za nic. Poczułam coś dziwnego… dumę. Może w tym szalonym pomyśle było jednak coś więcej niż tylko ucieczka.

Byłam szczęśliwa

Telefon zadzwonił późnym wieczorem. Zerknęłam na wyświetlacz: Ewa. Odebrałam szybko.

– Mamo… wszystko u ciebie w porządku? – zaczęła chłodno.

– Tak, kochanie. W ogrodzie masa pracy, ale daję radę – odpowiedziałam, starając się brzmieć wesoło.

Po drugiej stronie zapadła cisza. W końcu Paweł wtrącił się z głębi pokoju:

– Bo wiesz… my się tak zastanawiamy, kiedy ci się ta zabawa znudzi.

– To nie zabawa – odpowiedziałam sztywno. – To moje życie.

Ewa westchnęła.

– Mamo, my naprawdę myśleliśmy, że razem coś zbudujemy… A teraz wszystko roztrwoniłaś. Myślisz tylko o sobie.

Poczułam ukłucie w sercu, ale tym razem już nie próbowałam ich przekonywać.

– Tak – powiedziałam cicho. – Teraz myślę o sobie.

Rozłączyłam się, zanim zdążyli powiedzieć coś więcej. Przez chwilę siedziałam w ciszy, patrząc na ciemne pole za oknem.

Było jej głupio

W sobotę rano pod mój dom podjechało stare auto Pawła. Kasia i Michał wysiedli z minami jak na zesłanie.

– Babciu, długo to potrwa? – Michał rzucił, jeszcze zanim zdążyli wejść do środka.

– Zobaczymy – uśmiechnęłam się, udając, że nie słyszę ich znużenia.

Pierwsze godziny były ciężkie. Kasia zerkała w telefon, Michał snuł się po obejściu. Ale kiedy zaproponowałam, żeby pomogli mi obrobić grządki, coś się zmieniło.

– Ej, to nawet nie jest takie głupie – mruknął Michał, kiedy udało mu się wbić pierwszą łopatę.

Pod wieczór Kasia zaczęła mnie wypytywać o stary album ze zdjęciami.

– Babciu, a to kto? – śmiała się, pokazując palcem zdjęcie młodego mężczyzny w krótkich spodenkach.

– Twój dziadek, jak ukradł rower od sąsiada... – parsknęłam śmiechem.

Z kuchni dobiegł zapach pieczonych jabłek. W powietrzu unosiło się coś więcej niż tylko zapach – pierwszy raz od dawna czułam między nami nić prawdziwego ciepła. Nie dlatego, że musieli. Ale dlatego, że chcieli.

Wanda, 64 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama