Reklama

Dorastałem w domu, gdzie uczucia były czymś niepożądanym, a może nawet czymś wstydliwym. Matka mówiła, że prawdziwy mężczyzna nie płacze, nie wzdycha, nie rozczula się nad sobą. Patrzyła na mnie twardym wzrokiem zawsze wtedy, gdy próbowałem zapytać o coś więcej, niż tylko o to, czy mogę wyjść na dwór.

Reklama

Była surowa

W salonie stała kanapa obita szarą tkaniną, stół z odrapanym blatem, na którym nigdy nie rozkładało się gazet, albumów, ani – broń Boże – rysunków czy kartek z wierszami. Wszystko musiało być praktyczne. Funkcjonalne. Bez miejsca na bzdury.

Ojciec był tam gdzieś, w tle. Obecny ciałem, ale duchem jakby nieobecny. Czasem tylko chrząkał znacząco, kiedy matka zbyt długo mnie strofowała, ale nigdy nie stanął po mojej stronie. Nigdy nie powiedział: „Daj mu spokój. To jeszcze dziecko”.

A ja pisałem wiersze w zeszycie schowanym na dnie szuflady biurka. Moje słowa były miękkie, nieostrożne, drżące – zupełnie inne od wszystkiego, czego mnie uczono. Pisałem o deszczu stukającym w szybę, o ptakach przysiadających na kablach, o śnie, w którym nikt mnie nie oceniał. I marzyłem o świecie, w którym nie musiałbym ukrywać tego wszystkiego, co naprawdę czułem.

Ostatnio coś się zmieniło. Może to przez Olę – dziewczynę z sąsiedztwa, którą spotykam na ławce przed blokiem, kiedy wracam z pracy w sklepie. Albo przez to, że jestem już niemal dorosły i ciężar udawania stał się zbyt wielki. W każdym razie czuję, że ten dom już mnie nie mieści. Że nie dam rady żyć według zasad matki i jednocześnie nie zdradzić siebie.

Chciałem żyć inaczej

Tamtego dnia, kiedy wróciłem do domu, matka na mnie czekała w kuchni, oparta o blat, z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Wiedziałem, że coś się święci, choć nie zdążyłem jeszcze zdjąć butów. Spojrzała na mnie uważnie, jakby próbowała zajrzeć prosto do mojego środka.

– Co ty znowu wypisujesz w tym zeszycie? – zapytała.

Zamarłem na chwilę, but trzymany w ręku wypadł mi na podłogę z głuchym stukiem. Odruchowo schyliłem się, by go podnieść, zyskując kilka sekund, żeby coś wymyślić. Nie mogłem jej powiedzieć prawdy. Przecież dla niej pisanie wierszy było tym samym co marnowanie czasu albo, co gorsza, oznaką słabości.

– Notatki ze szkoły – odpowiedziałem cicho, zerkając na nią ukradkiem.

Matka wykrzywiła usta w kpiącym uśmiechu.

– Nie bądź dziecinny. Widziałam twoje bazgroły. Piszesz jakieś bzdury. W tym wieku powinieneś myśleć o czymś poważnym, a nie o głupotach.

Złość wezbrała we mnie szybciej, niż się spodziewałem. Przez chwilę chciałem wszystko wyrzucić – powiedzieć jej o Oli, o tym, że czuję coś, czego nie potrafię stłumić. Że nie chcę być taki, jakim ona chce mnie widzieć. Ale bałem się.

– Może wcale nie chcę być taki jak ty – wyrwało mi się nagle.

Nie spodziewała się

Słowa zabrzmiały głośniej, ostrzej, niż zamierzałem. Matka zamarła. Widziałem, jak jej twarz stężała. W oczach błysnęło coś, co na ułamek sekundy przypominało zawstydzenie. Jakby ktoś w końcu przedarł się przez jej perfekcyjnie zbudowaną skorupę.

– Co ty sobie wyobrażasz? – syknęła. – Że świat się do ciebie dostosuje? Że ktoś będzie cię głaskał po głowie za twoje wierszyki?

Poczułem, jak robi mi się gorąco. Moje dłonie drżały. Patrzyłem na nią i nagle zobaczyłem w niej kobietę, która całą swoją siłę zbudowała na strachu. Która nigdy nie pozwoliła sobie na słabość, bo może sama kiedyś została nauczona, że to śmiertelny grzech. Milczałem. Ona też zamilkła, a powietrze między nami gęstniało.

Wieczorem, leżąc w swoim pokoju, próbowałem ułożyć to wszystko w głowie. Czy naprawdę mogłem być sobą i nie stracić jej miłości? Czy to w ogóle było możliwe? A może kochała mnie tylko wtedy, kiedy byłem taki, jakiego chciała? Twardy, nieczuły, obojętny.

Wstałem i otworzyłem szufladę. Zeszyt leżał tam, cicho, jak coś zakazanego. Dotknąłem go palcami, jakby był czymś świętym.

Miała rację

Ola siedziała na ławce pod blokiem, wciągając przez słomkę sok z małego kartonika. Kiedy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się lekko i machnęła ręką. Usiadłem obok, czując, jak serce wali mi w piersi szybciej niż powinno.

– Dawid, co ty taki zamyślony? – zapytała, marszcząc brwi.

Wzruszyłem ramionami, nie wiedząc, jak zacząć. Milczałem chwilę, patrząc na dzieciaki biegające po placu zabaw.

– Piszę wiersze – powiedziałem w końcu. – W tajemnicy przed matką. Przed całym światem.

Nie zaśmiała się, nie spojrzała na mnie z politowaniem. Przeciwnie – pochyliła się w moją stronę.

– Chciałabym je kiedyś przeczytać – powiedziała cicho.

Spuściłem wzrok, czując, jak policzki mi płoną. Tyle lat udawałem kogoś, kim nie byłem. A wystarczyło jedno zdanie, bym uwierzył, że może nie muszę.

– Boję się – szepnąłem. – Że jak pokażę, kim jestem, to nikt mnie nie będzie chciał.

Ola położyła rękę na mojej dłoni.

– Prawdziwy Dawid jest sto razy lepszy od tego, którego ktoś próbował ulepić – powiedziała.

Postawiłem się

Poczułem, jak moje serce uspokaja się trochę, jak oddech wraca do normalnego rytmu. Wiedziałem, że to początek czegoś nowego. Ale też wiedziałem, że jeśli chcę być szczęśliwy, muszę w końcu coś zmienić. Postanowiłem o wszystkim im powiedzieć przy niedzielnym obiedzie.

Siedzieliśmy przy stole w milczeniu. Matka kroiła mięso, ojciec machinalnie mieszał ziemniaki na talerzu. Serce biło mi jak oszalałe, a w ustach miałem suchość nie do opisania. Wstałem nagle, odsuwając krzesło z głośnym zgrzytem. Obie pary oczu spojrzały na mnie zdziwione.

– Mamo, tato… – zacząłem, głos miałem ochrypły. – Kocham Olę. I zamierzam dalej pisać wiersze. Niezależnie od tego, co o tym myślicie.

Przez chwilę panowała cisza tak ciężka, że słyszałem tylko własne tętno. Matka spojrzała na mnie, potem po prostu spuściła głowę. Jakby ktoś uciął jej siłę jednym cięciem. Poczułem, jak ogromny ciężar spada mi z ramion. Strach, który przez tyle lat rósł we mnie, nagle zniknął. Byłem sobą. Po raz pierwszy naprawdę.

Chciałem coś zmienić

Po obiedzie matka poprosiła mnie do kuchni. Stała przy zlewie, dłubiąc bezmyślnie w mokrej ściereczce.

– Nie chciałam, żebyś był słaby – powiedziała w końcu. – Mój ojciec był i wszyscy nim gardzili.

Milczałem chwilę, zanim odpowiedziałem.

– Siła to nie udawanie, że nic nie czuję – powiedziałem spokojnie. – Siła to odwaga, żeby być sobą.

Matka odwróciła się do mnie plecami. Nie odpowiedziała. Może nie potrafiła. A może potrzebowała czasu, by to zrozumieć.

Ja już wiedziałem, że nie zamierzam więcej walczyć ze sobą tylko po to, by komuś się przypodobać.

Dawid, 24 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama