„Przez całe życie matka traktowała mnie jak dziecko 2 sortu. Po jej śmierci odkryłam, że miała w tym swój powód”
„Gdy tylko nadarzyła się okazja, wyjechałam do Berlina. Chciałam odetchnąć. Nie od Polski – od matki, od wszystkiego, co mi ciążyło. Żyłam po swojemu, bez emocjonalnego plecaka. Przynajmniej tak sobie wmawiałam”.

Są wspomnienia, które gryzą jak drzazgi – małe, ale tak boleśnie wbijające się pod skórę. Moje dzieciństwo? Wypełnione obowiązkami, stawaniem na palcach, żeby być wystarczającą. Dorastałam w cieniu mojego brata Damiana – złotego chłopca, ukochanego syneczka mamy – ucząc się, że muszę zasłużyć na wszystko. Na uwagę, na pochwałę, na odrobinę ciepła. Damian nic nie musiał. Wystarczyło, że był.
Byłam gorsza
– Lidka, popraw te zasłony, jakoś krzywo wiszą – mówiła mama, mijając mnie w przedpokoju.
Damian w tym czasie leżał na kanapie, z nogami na stoliku i chipsami w dłoni. I nikomu to nie przeszkadzało.
– Damian, może byś pomógł siostrze? – rzucał czasem ojciec, ale to było jak echo.
A potem ojciec zmarł, zostaliśmy we trójkę i wszystko stało się jeszcze wyraźniejsze. Ja byłam od roboty, Damian – od kochania. Matka była surowa. Wymagająca. Ale tylko wobec mnie. Jemu wybaczała wagary, nawet zaciągnięty dług
Gdy tylko nadarzyła się okazja, wyjechałam do Berlina. Chciałam odetchnąć. Nie od Polski – od matki, od wszystkiego, co mi ciążyło. Żyłam po swojemu, bez emocjonalnego plecaka. Przynajmniej tak sobie wmawiałam. Aż zadzwonił Damian z wiadomością, że mama nie żyje i że powinnam wrócić.
Brat czekał pod dworcem. Opierał się o swoją wysłużoną skodę. Niezmienny. Uśmiechnął się, jakbyśmy widzieli się wczoraj.
– Cześć, Lidka – jego głos był spokojny, może odrobinę zmęczony.
Nie odpowiedziałam. Otworzył bagażnik, a ja wrzuciłam walizkę. Po drodze milczeliśmy. Minęliśmy znajome bloki, przystanek autobusowy, sklep z szyldem, który nie zmienił się od lat. Miałam wrażenie, że czas tu stanął w miejscu – jakby tylko ja się ruszyłam, tylko ja odważyłam się żyć inaczej.
Nie chciałam wracać
W domu panowała cisza. Nie była to jednak cisza żałoby, raczej zawieszenie, jakby ściany czekały, aż coś się wydarzy. Mieszkanie było czyste. Przeszliśmy korytarzem, mijając znajome meble. W salonie stał stół nakryty serwetą, a na niej misa z mandarynkami.
– Pokój mamy… – zaczął Damian, wskazując drzwi.
Weszłam tam pierwsza. Było chłodno, mimo że kaloryfer był ciepły. Pokój wyglądał niemal tak samo jak dziesięć lat temu, kiedy wyjeżdżałam. Łóżko starannie pościelone, na szafce krem do rąk. A na biurku pudełko po czekoladkach – puste. Obok leżał jej zegarek. Ten sam, który nosiła codziennie.
– Chcesz, żebyśmy go posprzątali razem? – zapytał Damian, stając w drzwiach.
– Nie wiem, czy chcę cokolwiek robić razem – odparłam ostro, ale bez uniesienia. Jakby te słowa wypowiedziały się same.
Zaczął zbierać ubrania z fotela. Pomagałam, choć czułam, że to nie moja rola. W rękach miałam jej swetry, jedwabną chustkę, nawet stare kapcie, w których chodziła po domu. Nagle poczułam, jak coś mnie dusi. Jakby te rzeczy miały więcej emocji niż ona sama, kiedy jeszcze żyła.
Miałam żal
– Ty zawsze byłeś jej ulubieńcem. Tobie wolno było wszystko – powiedziałam w końcu, nie patrząc mu w oczy.
Zamarł na chwilę.
– Bo ty zawsze byłaś spięta. Chciałaś być idealna. Nie dało się z tobą oddychać.
Parsknęłam śmiechem. Nie głośno, ale z goryczą.
– Chciałam być zauważona. To wszystko. Ale wiesz co? Nie będziemy teraz o tym rozmawiać. To nie ma już sensu.
– Może nigdy nie miało – mruknął Damian i wrócił do segregowania książek.
Siedziałam potem sama w jej pokoju jeszcze przez długą chwilę. Próbowałam sięgnąć do wspomnień, do czegokolwiek ciepłego. Ale nawet teraz, kiedy jej nie było, potrafiłam przywołać tylko zimno. I milczenie. Wieczne, chłodne milczenie, którym mnie karmiła całe życie.
Zostałam sama
Damian pojechał załatwić coś w urzędzie, chociaż podejrzewałam, że po prostu nie chciał być w tym mieszkaniu ze mną. Nie winiłam go. Sama też nie wiedziałam, co mnie tu trzymało. Może tylko ta ostatnia, dziwna potrzeba: przejrzeć rzeczy mamy.
Podeszłam do komody. Otwierałam szuflady po kolei, bez pośpiechu. Każda zawierała drobne elementy życia, które znałam z zewnątrz, ale nigdy nie miałam do niego wglądu. Rachunki, stare paragony, jakieś notatki zrobione pospiesznie na marginesie gazet. Pośród nich kilka zdjęć – Damian w czapce Mikołaja, Damian z jakimś dyplomem, Damian w objęciach mamy. Mnie nie było.
W drugiej szufladzie – kosmetyki. Perfumy, które znałam, bo zawsze mnie drażnił ich duszący zapach. Róż w kamieniu, którego nie potrafiła nakładać i zawsze wyglądała, jakby ktoś ją spoliczkował. Zeszyt z przepisami, zapisany starannie. Przerzucałam kartki mechanicznie, aż natrafiłam na coś innego.
Koperta. Zaadresowana do mnie. Moje imię. Pismo mamy – pewne, równe, takie jak jej ton. Nie otworzyłam jej od razu. Przez chwilę tylko patrzyłam, trzymając ją w dłoni jak coś, co parzy.
Chciałam znać prawdę
Zadzwonił telefon. Marek.
– Cześć – powiedziałam, nie czekając na jego powitanie.
– Hej. Jesteś już u niej? – jego głos brzmiał jak zwykle miękko. – Jak się trzymasz?
– Znalazłam list. Do mnie. Od niej. Ale nie wiem, czy chcę go czytać.
Przez chwilę był cicho.
– Może w końcu coś zrozumiesz. Albo przynajmniej zamkniesz ten rozdział.
– A jeśli nie chcę zamykać? Jeśli chciałam odpowiedzieć, ale już nie mogę?
– Lidka… to nie twoja wina, że ona nie umiała mówić. Ty próbowałaś przez całe życie.
Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na kopertę i czułam, że drżą mi dłonie. To było jak otwarcie drzwi do pokoju, z którego ktoś krzyczał latami, ale nigdy nie dał się zobaczyć.
Po rozłączeniu schowałam list z powrotem do szuflady. Potrzebowałam jeszcze chwili. Czułam, że nie jestem gotowa. Albo właśnie byłam, ale bałam się tego, co mogłam tam znaleźć. Bo co, jeśli to będzie tylko kolejny chłodny komunikat? Albo jeszcze gorzej – miłość, która przyszła za późno?
Zamknęłam komodę, usiadłam na łóżku i przez dłuższą chwilę nie robiłam nic. Nie płakałam. Nie byłam zła. Byłam tylko zawieszona – jakbym czekała, aż coś się wydarzy.
Było za późno
Wieczorem wróciłam do tej koperty. Usiadłam na podłodze, oparłam się o łóżko. Ręce znów mi drżały. Rozerwałam papier zbyt szybko, kartka zadrżała, ale litery były znajome. Jej pismo. Jej słowa.
„Lidka, wiem, że nie jestem matką, jakiej chciałaś. Byłam surowa. Wymagałam. Zawsze więcej od ciebie niż od Damiana. Bałam się cię rozleniwić. Bałam się, że przestaniesz się starać. A ty tak pięknie się starałaś… Byłam z ciebie dumna. Przez całe życie. Tylko nie umiałam ci tego powiedzieć”.
Czytałam te zdania kilka razy. Każde kolejne wbijało się głębiej. Na końcu było tylko jedno zdanie. Najgorsze. „Byłaś najlepszym, co mnie w życiu spotkało”. Zacisnęłam zęby, ale łzy i tak popłynęły. Złość, żal, ulga, rozpacz – wszystko naraz. Chciałam ją teraz zapytać: dlaczego dopiero teraz? Dlaczego nie wtedy, kiedy mogłam usłyszeć, przytulić, odpowiedzieć?
Zadzwoniłam do wujka Heńka. Przyszedł bez słowa, usiadł przy stole, jakby wiedział, po co go wezwałam.
– Twoja matka była twarda. Ale po śmierci ojca była też strasznie samotna. I bała się.
Zrozumiałam ją
Nie odpowiedziałam. Tylko skinęłam głową. Może po raz pierwszy ją zrozumiałam. A może tylko chciałam ją zrozumieć.
Zastałam Damiana w kuchni. Robił herbatę, jakby nic się nie zmieniło. Podałam mu list bez słowa. Przeczytał szybko, potem jeszcze raz, wolniej. Na końcu spojrzał na mnie, zdziwiony.
– Nie wiedziałem, że potrafiła tak pisać.
– Widzisz? Pisała, że byłam dla niej najważniejsza. Ale nie potrafiła mi tego powiedzieć – powiedziałam cicho, ale w głosie i tak dźwięczała złość.
Damian odłożył kartkę na stół.
– Może nie umiała. Może inaczej okazywała, niż ty potrzebowałaś. Szukałaś czegoś, czego ona nie potrafiła dać.
– A ty dostałeś wszystko bez pytania – rzuciłam, nie hamując się już.
– Może dlatego nigdy nie dorosłem – odpowiedział niespodziewanie. – Tobie dawała obowiązki, mi – wymówki.
Zamilkliśmy. Może oboje pierwszy raz naprawdę mówiliśmy o niej, o sobie, bez udawania. Było w tym coś uwalniającego. I bardzo, bardzo smutnego.
Lidia, 37 lat