Reklama

Tomek szturchnął mnie łokciem w bok, spojrzałem na niego, ale zdołał tylko unieść brwi do góry, zaciskając usta, by nie parsknąć śmiechem. Staliśmy na górce, patrząc jak stary M., zwany w okolicy „Tekturką”, szybko zbiegał w dół, tracąc co chwilę równowagę i przytrzymując się pędów jeżyn, porastających pobocze.

Reklama

Na chwilę zniknął nam w brzozowym zagajniku, potem zobaczyliśmy go, sadowiącego się na schodach rozpadającej się przyczepy kempingowej.

– Idziemy za nim – stwierdził Tomek.

Miałem nadzieję, że tak, w końcu to nawet nie było wino, tylko jakiś sfermentowany kompot. „Tekturka” napatoczył się sam i lazł za nami całą drogę nad jezioro, zagadując. W końcu się rozpłakał, że ma urodziny i jeszcze nie dostał żadnego prezentu. Nikt, łkał, nikt o nim nie pamięta: żona odeszła, dzieciaki się wypięły, a koledzy wolą bardziej ustawionych.

Tomek udał, że się wzrusza i, kiedy byliśmy już na górce, a zasapany M. wypluwał płuca pół metra za nami, zaintonował „sto lat”. A teraz schodziliśmy po cichutku, by ostatecznie ulokować się w krzakach kilka metrów od M, który właśnie walczył z korkiem, wkładając butelkę do zdjętego buta i waląc nim o bok przyczepy. Chichotaliśmy jak wariaci, zatykając usta rękami.

Nie mogłem się już doczekać, kiedy „Tekturka” łyknie… ten niealkoholowy jabol. Ależ będzie ubaw! Nagle jednak butelka strzeliła i czerwony płyn trysnął na M, przyczepę i trawę wokół. Kropelka musiała także i mnie wpaść do oka, bo obraz zaczął się zacierać, falować…

I obudziłem się

Leżałem w pokoju na sofie, z kuchni dochodziło tykanie zegara. Twarz miałem mokrą od łez. Minęło pięćdziesiąt lat, a pamiętałem wszystko jak dziś: szkło nie pękło, a M. przyssał się do butelki, dopóki całej nie opróżnił. Potem, gdy już zawiedzeni, mieliśmy się oddalić, nagle zwinął się z bólu, a jego wychudłe ciało zaczęło drżeć jak w febrze.

– Musimy wezwać pogotowie – zerwałem się do biegu, ale ręka Tomka osadziła mnie w miejscu.

– Nic mu nie będzie!

Miałem wtedy dwanaście lat, ale to jednak było za dużo, by zasłaniać się niewiedzą – widziałem, że M. umiera. Nie wiedzieliśmy, czy to jego wątroba nie dała rady? Bałem się, że to nasza wina. Jednocześnie czułem też stalowy uścisk Tomka i jakaś część mnie była zafascynowana rozwojem wypadków.

Starałem się nie myśleć o przyjacielu

Alarm piekarnika rozdarł ciszę, mało nie spadłem z sofy. Pasztet!

– Uspokój się, Darek – powiedziałem i mój głos zabrzmiał jakoś cienko, niczym przed mutacją. – Dość tego, człowieku.

Wyłączyłem piecyk, otworzyłem okno i wystawiłem głowę na zewnątrz. Wieczór był chłodny, pomyślałem, że jutrzejszy piknik firmowy może okazać się sporym wyzwaniem. Tak czy siak, jeżeli pasztet będzie smakował tak, jak pachnie, zrobi furorę.

Zastanawiałem się, czy powinienem przygotować do niego jakiś dressing, gdy usłyszałem sygnał nadchodzącego esemesa.

„Pogadamy, tato? Za dziesięć minut?” – brzmiała informacja od Krzysia. „Jasne, będę” – odpisałem, włączając komputer.

Pomyślałem, że sosy miała przygotować Adelka. Co ja się będę dziewczynie wtryniał w kompetencje? Już i tak trochę jestem w ekipie jak koń, który mówi… Reszta facetów przynosi tylko napitki!

Inna rzecz, że mnie już nie wypada – jestem najstarszy. Co będę młodzież rozpijał? Pasztet mogę zrobić, czasem ciasto upiec, i tyle.

– Już mi, tata, nie opowiadaj o tych swoich smakołykach, dobrze? – Krzyś chwycił się za głowę, gdy kilka minut później rozmawialiśmy przez internet. – Rzucasz takie perły przed wieprze, a twoje osobiste wnuki jedzą szajs z marketów!

– Nie przesadzaj, chłopie – ostrzegłem.– Kasia usłyszy i zmyje ci głowę, że jej nie doceniasz.

– Ależ doceniam, doceniam – oburzył się. – Ale Kaśka nie ma czasu gotować. Teraz na ostatnim roku ma taki galop, że cud, iż jeszcze pamięta, jak się nazywamy.

Trzeba przyznać, że synowa mnie zaskoczyła, wracając na studia po urodzeniu bliźniaków. I idzie jak burza – z tą dziewczyną Krzyś nie zginie. Sama jest ambitna i jego potrafi zarazić. Teraz całkiem poważnie chłopak rozważa założenie knajpki z polskim jedzeniem, tylko, jak powiada, potrzebuje do tego mnie. Że niby warsztat mam idealny, a poza tym, swojski jestem, można mi zaufać…

Twierdzi, że emigracja zmienia ludzi, a zanim człowiek się przekona kogo i jak bardzo, można się naprawdę nieźle przejechać.

– Akurat pod nami za trzy miesiące zwalnia się kawalerka – nie omieszkał oznajmić. – Tatuś… Byłoby genialnie, czujesz to?

– Myślę o tym, synek – roześmiałem się. – Ale wiesz, coś jest w powiedzeniu, że starych drzew się nie przesadza.

Czasem sobie wyobrażam, jakby to było, ostatnią część życia przeżyć zupełnie inaczej: w obcym kraju, posługując się innym językiem, a nawet wykonując inny zawód, bo przecież kucharzenie to tylko pasja.

Od czterdziestu lat pracuję w wydawnictwie technicznym… Kiedy jednak próbowałem jakoś to sobie przedstawić, nagle stawało się nierealne jak sen: może już byłem za stary na taki przeskok? Jeszcze by mi jakieś korki wywaliło w mózgu.

Ostatecznie, powiedziałem synowi, że przyjadę w początkach jesieni na dwa tygodnie, jak co roku. Pogadamy spokojnie, nikomu się nigdzie nie pali. A tymczasem, niech się rozejrzy za kimś zaufanym, na Boga!

– Nie ma mowy! – zaśmiał się. – Idź już na tę emeryturę, zanim cię siłą na nią wywalą, i przyjeżdżaj.

Dobrze, że Krzyś zadzwonił, jakoś rozgonił te osady po śnie. Naprawdę, nie warto zawracać sobie głowy sprawami, na które człowiek nie ma wpływu. Nikt już nie pamięta starego M. na miejscu, gdzie umarł, podobno stoi teraz ośrodek wypoczynkowy, a Tomek przepadł w mrokach historii. Ostatni raz go spotkałem, gdy już kończyłem studia: znienacka wpadliśmy na siebie na koncercie. Złapał mnie za klapy kurtki i przyciągnął do siebie, aż poczułem odór piwa z jego ust:

– Nawet pies z kulawą nogą nigdy nie zapytał o niego – powiedział.

Mijały lata, nie myślałem o nim za często. Miałem swoje problemy: śmierć żony i samodzielne wychowywanie syna wystarczająco mnie absorbowały.
Majowy piknik to tradycja naszego działu, ale tym razem, może dlatego, że pogoda nie dopisała i ostatecznie skończyliśmy w zamkniętym pomieszczeniu, zdałem sobie sprawę, że ze starej ekipy zostałem właściwie tylko ja.

Niby Wanda jeszcze, ale wszyscy wiedzą, że ona już przestępuje z nogi na nogę, by dać dyla na emeryturę. Ma tam jakąś swoją działkę, nikt jej nie ściga w kwestii nowych technologii, całymi dniami siedzi w kanciapie na końcu korytarza i młodsi pracownicy chyba nawet nie bardzo wiedzą, kto to.

– Nie mogę się nadziwić, że tobie się chce, choć nie musisz – wzdycha czasem i dziś też tak było.

Dziewczyny już miały trochę w czubie, zaraz ją zakrzyczały, a Natalia nawet zaproponowała mi małżeństwo w zamian za usługi kulinarne. Wracałem później do domu i myślałem, że to najlepszy dowód na to, jakim miśkiem, firmową maskotką jestem. Nic to, powiedziałem sobie w końcu, lubią cię, Darek, chyba szanują, o radę też ktoś czasem zapyta – czego chcesz więcej?

Poczucie winy wpędziło mnie w chorobę

Chciałbym mieć przyjaciół, może, gdybym kogoś takiego miał, nie bałbym się tej cholernej emerytury jak diabeł święconej wody? Na ryby bym czasem wyskoczył z kolegą albo wymienił się znaczkami? Trochę się rozczuliłem nad sobą, jak to po wiśniówce, powinienem trzymać się z dala od alkoholu.

A potem pomyślałem, nagle zupełnie trzeźwy, że kolegę już miałem. Byliśmy z Tomkiem nierozłączni odkąd posadzono nas razem w jednej ławce na początku podstawówki, nasze matki się śmiały, że mają bliźniaki. Dopiero zdarzenie z M. pokazało, jak się różniliśmy…

Ja milczenie o tym, co zobaczyliśmy przypłaciłem długotrwałą chorobą i stratą roku. W zasadzie doszedłem do siebie dopiero wtedy, gdy rodzice przeprowadzili się na wieś, dziedzicząc dom po babci.

Nie ma sensu już o tym myśleć, sen-mara, Bóg-wiara! Życie toczy się dalej i nie jest wcale złe: może nie przeżywam ekscytujących przygód, ale jestem zdrowy i mam wspaniałą rodzinę. A że daleko? Nie ja jeden.

Włączyłem telewizor, żeby sprawdzić, co się dzieje na świecie. Nagle wstrzymałem oddech, jakbym w jednej chwili stracił zdolność oddychania… Ekran wypełniała znajoma twarz. Starsza, bardziej zniszczona, ale o pomyłce nie mogło być mowy. Kamera odjechała dalej, ukazując zwalistą postać w garniturze, która właśnie dokonywała ceremonii przecięcia wstęgi podczas otwarcia ogromnego obiektu.

Przyglądałem się ręce trzymającej nożyce: czy nad nadgarstkiem ma bliznę, jaka jest również na mojej? Czy patrząc na nią, przypomina sobie tamten wieczór, gdy zawarliśmy braterstwo krwi?

Nie zostawiliśmy M. tam na dole, nie uciekliśmy przerażeni swoim postępkiem.. Podciągnąłem rękaw i spojrzałem na moją rękę – mimo upływu lat ślad był jeszcze widoczny, w końcu niełatwo zrobić precyzyjne cięcie szkłem…

Na ekranie tymczasem Tomek opowiadał o wspaniałych perspektywach dla regionu. Nie miałem pojęcia, kiedy stał się kimś ważnym – ostatnio wszystko działo się tak szybko, kariery wznosiły się i upadały z dynamiką niemożliwą do uchwycenia.

Wyłączyłem telewizor i siedziałem długo w zapadającej ciemności, czując, że mrok gromadzący się wokół spowija mnie całego, z zewnątrz i od wewnątrz. A kiedy dotarł już tak blisko serca, że znów poczułem ten sam zwierzęcy strach, co przed laty, wstałem i sięgnąłem po telefon.

Reklama

Nie chciałem przeszkadzać, więc tylko wystukałem esemesa do syna, że zgadzam się na jego propozycję i przeprowadzę się do Edynburga tak szybko, jak to możliwe.

Reklama
Reklama
Reklama