„Przez faceta na ulicy ze wstydu zapłonęłam jak świąteczna choinka. Ten pech okazał się przepustką do lepszego życia”
„Mieszkaliśmy w całkiem sporym domu. Największym zmartwieniem był tata, który ciągle sięgał po butelkę”.
Byłam kompletnie wyczerpana – zarówno na ciele, jak i na duchu. Moje oszczędności stopniały do zera, zarabiałam najniższą możliwą pensję, a chociaż dostawałam jeszcze pieniądze z funduszu alimentacyjnego, ledwo wystarczało na wynajęcie niewielkiego mieszkanka i podstawowe wyżywienie dla mnie i moich dwojga dzieci.
Ledwo dawałam radę
Chciałam, by moje dzieci – Zosia i Jaś – nie odstawały za bardzo od kolegów z klasy pod względem materialnym. Ciągle szukałam sposobów, by znaleźć dodatkowe pieniądze na ich potrzeby. Starałam się fundować im różne rzeczy – od książek i gier, przez rowery, aż po szkolne wycieczki. Żeby móc to wszystko opłacić, brałam też fuchy u ogrodnika.
W miarę upływu kolejnych miesięcy czułam się coraz gorzej, mój organizm dawał wyraźne sygnały, że coś jest nie tak. Dokuczały mi skoki ciśnienia i dolegliwości gastryczne. Na domiar złego właściciel poinformował mnie, że nie przedłuży ze mną umowy na wynajem mieszkania. Myśl o powrocie do domu rodzinnego na Mazurach pojawiała się w mojej głowie coraz częściej, chociaż sama perspektywa przeprowadzki przyprawiała mnie o stres.
Mieszkaliśmy w całkiem sporym domu, ale nie mieliśmy w nim nawet najprostszych wygód. To jednak nie było najgorsze w naszej sytuacji. Największym zmartwieniem był tata, który ciągle sięgał po kieliszek. Poślubił naszą mamę i wprowadził się do jej gospodarstwa, ale od tego czasu palcem nie kiwnął przy żadnych pracach. Nawet nie pomyślał o tym, żeby zainstalować wodociąg. Jedyne, co robił, to wszczynał głośne burdy – sąsiedzi do dziś wspominają te pijackie krzyki i opowiadają o nich różne historie.
Czułam się bezradna
Moje rodzeństwo dawno temu opuściło ten koszmar. Próbowaliśmy wiele razy przekonać mamę, by rzuciła ojca i przeniosła się do któregoś z nas, ale ona ciągle się nie zgadzała.
– Złożyłam przed Bogiem przysięgę, że zostanę z nim w zdrowiu i chorobie, aż do śmierci – powtarzała, gdy próbowaliśmy ją namówić.
Cóż, perspektywa dzielenia mieszkania z osobą, która po pijanemu robi się agresywna, plus konieczność dowożenia dzieci do szkoły kilkanaście kilometrów dalej i kombinowania z nielegalną pracą – to wszystko było dla mnie opcją awaryjną. Jednak ta „ostateczna opcja” stawała się powoli rzeczywistością…
Do tej pory nie rozgłaszałam zbytnio swoich planów. Gdzieś w głębi mojej duszy tliła się nadzieja na jakiś szczęśliwy zwrot akcji. Może wreszcie tata dzieciaków przypomni sobie o swoich obowiązkach i zacznie regulować zaległe alimenty? Albo szczęście się do mnie uśmiechnie i znajdę lepiej płatną posadę, dzięki której stać mnie będzie na wynajem mieszkania w rozsądnej cenie?
Czasami pozwalałam sobie na takie przyjemne marzenia, ale rzeczywistość szybko sprowadzała mnie na ziemię. Doskonale zdawałam sobie sprawę, jak wygląda prawdziwe życie i że raczej nie ma co oczekiwać na takie niesamowite zmiany. Nawet mimo tego że moje pragnienia były naprawdę niewygórowane.
Byłam zaniedbana
Najbardziej zależało mi na tym, by starczało na czynsz i wszystkie wydatki szkolne dzieci. No i oczywiście żeby dociągnąć do kolejnej wypłaty. Nawet przestałam myśleć o swoich potrzebach – liczyło się tylko to, żeby moje dzieci miały wszystko, czego potrzebują.
Kiedyś marzyłam o studiowaniu zaocznym fizjoterapii, bo chciałam pracować z niepełnosprawnymi dziećmi i pomagać im. Te plany jednak całkowicie się rozwiały.
Kiedy patrzyłam na swoje odbicie w lustrze, widziałam kogoś, kto wygląda na znacznie więcej lat niż trzydzieści siedem lat. Moja twarz była blada i zmęczona, pod oczami ciemne worki, ręce miałam zniszczone od pracy w ogrodnictwie i nosiłam tylko używane ciuchy…
„Jak można dopuścić się do takiego stanu, będąc młodą osobą, która od zawsze sumiennie przykładała się do wszystkich obowiązków?” – nie przestawało mnie nurtować to pytanie.
Na jakiekolwiek wsparcie ze strony rodziców eksmęża nie było co nawet liczyć. W ich mniemaniu to ja byłam odpowiedzialna za całą tę sytuację. Twierdzili, że gdybym nie zdecydowała się zakończyć małżeństwa, moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej.
– Przecież teraz normalne jest, że ludzie radzą sobie ze stresem w pracy przy pomocy alkoholu – w ten sposób teściowie bagatelizowali nieodpowiedzialne zachowanie swojego syna.
Miałam pecha
Pewnego razu, gdy odbierałam resztę przy okienku z biletami, zerkałam jednocześnie na nadjeżdżające autobusy. W momencie, gdy zauważyłam nadjeżdżającą trzynastkę, pobiegłam w jej kierunku i nagle znalazłam się na ulicy bez spódnicy! Wszystko przez gościa, który stojąc za mną w kolejce postawił swoją walizkę między nami. Manipulując przy niej, przypadkiem przytrzasnął kawałek mojej długiej spódnicy przy zamykaniu. W efekcie, gdy szybkim krokiem odeszłam od kiosku, delikatny materiał się poddał, a wszystkie zapięcia puściły.
Cała czerwona ze wstydu, nie miałam wyjścia i musiałam wrócić po cokolwiek do ubrania. Na szczęście przypadkiem przechodząca obok staruszka rzuciła się mi na pomoc, próbując zasłonić mnie swoimi siatkami i własną osobą. Facet, który doprowadził do tej żenującej sytuacji, zaczął mnie bez końca przepraszać za to, że przez jego roztargnienie znalazłam się w tak krępującym położeniu.
W ramach zadośćuczynienia zaproponował, że sfinansuje mi zakup kilku ubrań w sąsiednim butiku. Sprzedawczyni, która wiedziała o całej sytuacji, przyniosła mi do przymierzalni trzy komplety ciuchów. Widząc mój styl, zdecydowała się pokazać rzeczy bardziej młodzieżowe, rezygnując z formalnych marynarek. Do tego poleciła mi jeszcze buty.
To był nowy początek
Facet, który płacił za zakupy, poprosił też o dobranie odpowiedniej torebki i dołączenie jej do całości zamówienia. Ze sklepu wyszliśmy znacznie bardziej zadowoleni. Mój nowy znajomy – pan Kazimierz – zasugerował, żebyśmy razem poszli coś zjeść do sprawdzonej restauracji w okolicy, którą znał.
Przystałam na jego propozycję, bo świetnie nam się rozmawiało. Podczas jedzenia podzieliłam się z panem Kazimierzem swoimi troskami dotyczącymi znalezienia pracy i własnego kąta. On natomiast opowiedział mi, że regularnie bywa w Warszawie w celach służbowych.
Jak się okazało, mieszka ze swoją rodziną w Lublinie, gdzie jest właścicielem firmy produkującej wyroby ze szkła. Pod koniec naszego spotkania zaproponował wymianę numerów telefonu i obiecał, że spróbuje pomóc mi w rozwiązaniu moich problemów.
Pewnego dnia odezwał się z propozycją pracy – miałam zostać pomocą w kuchni restauracji, którą znałam jako klientka. Wspomniał o swojej znajomości z właścicielem lokalu. Zgodziłam się rozpocząć tam pracę.
Moja pensja stopniowo poszła w górę, a właściciel restauracji wydaje się być ze mnie zadowolony. Ta praca pozwoliła mi poznać fajnych ludzi, przy czym jedna z dziewczyn pracujących jako kelnerka pomogła mi znaleźć tanie mieszkanie z dwoma pokojami – jego właściciel akurat przeprowadził się do Wielkiej Brytanii. No i proszę, czasem niemożliwe staje się możliwe.
Dorota, 37 lat