Reklama

Wywodzę się z rodziny z tradycjami sportowymi

Tata jako utalentowany piłkarz cieszył się w naszym miasteczku sporą popularnością, a mama miała zadatki na świetną gimnastyczkę. Niestety, poważny uraz kolana sprawił, że musiała pożegnać się z marzeniami o karierze sportowej, ale gimnastyka artystyczna wciąż pozostawała jej wielką pasją. Wpadła na pomysł, by zostać trenerką w tej dziedzinie. Marzyła, że jedną z jej podopiecznych, która osiągnie sukces, będzie nie kto inny jak... Milena, moja starsza siostra. Los chciał jednak inaczej i Milena nie zrobiła oszałamiającej kariery. Dość szybko wyszło na jaw, że nie posiada talentu do gimnastyki. Zupełnie jak ja, choć moi rodzice chyba wcześniej pogodzili się z moim nastawieniem do sportu.

Reklama

Od małego sport mnie jakoś specjalnie nie kręcił. Gimnastyka zupełnie do mnie nie przemawiała, a kibicowanie tacie na trybunach było dla mnie jak przymusowe tortury... Nie chodziło o to, żeby specjalnie denerwować rodzinę. Teraz myślę, że do aktywności fizycznej po prostu zraziła mnie nasza codzienność, a raczej jej niedostatek... Mama co prawda, gdy doznała kontuzji, miała więcej luzu i nie spędzała już całych dni na ćwiczeniach gimnastycznych, ale z kolei świat tatusia kręcił się wyłącznie wokół piłki nożnej i jego kariery zawodowej. Sporo nas to wszystko kosztowało. Nie można powiedzieć, żeby grał na poziomie kadry narodowej, ale był naprawdę niezłym piłkarzem.

Tata wielokrotnie przechodził do innych drużyn piłkarskich, przez co nasza rodzina była zmuszona wciąż zmieniać miejsce zamieszkania. Pożegnania z przyjaciółkami za każdym razem sprawiały mi dużą przykrość. Ciągle mam w pamięci zdarzenie z początku drugiej klasy podstawówki, kiedy ojciec tuż po swoich trzydziestych urodzinach wrócił do mieszkania i zakomunikował:

– Lada moment podpiszę nową umową. Niezła kasa. Zmieniamy mieszkanie.

Mama tylko westchnęła z rezygnacją, jednak nie skomentowała tego w żaden inny sposób. Zdążyła już przeżyć sporo przeprowadzek, które były podyktowane rozwojem kariery taty.

Ta wiadomość była dla mnie kolejnym ciosem

Ledwie zdążyłam poznać dziewczyny ze szkoły i zakolegować się z paroma z nich, a tu nagle muszę się z nimi żegnać.

– Rozumiem, że jest ci trudno. Ale wiesz, będąc w związku małżeńskim trzeba się nawzajem wspierać. Kiedyś sama się przekonasz, że podejmowanie takich decyzji nie należy do najłatwiejszych – próbowała mi to wytłumaczyć mama.

Doskonale rozumiałam jej ból, ponieważ zdawałam sobie sprawę, że zmiana miejsca zamieszkania mocno ją dotknęła, a jednym ze skutków przeprowadzki było porzucenie szkolenia młodych utalentowanych gimnastyczek. Chyba właśnie wtedy, po raz pierwszy poczułam tak silną niechęć do sportu. Ojciec rzadko bywał z nami w weekendy. Pół biedy, gdy jego drużyna rozgrywała spotkanie na własnym boisku, bo wtedy zajęty był tylko przez jeden dzień – sobotę albo niedzielę. Mimo to, kolejnego dnia często zabierał nas na wycieczkę, a dokładniej rzecz ujmując... na stadion. „Po to, by przyjrzeć się grze przeciwników” – wyjaśniał.

Najtrudniejsze do zniesienia okazywały się ciągłe wyjazdy taty. I to nie tylko na zawody sportowe. Kiedy my cieszyliśmy się letnim odpoczynkiem – tata ćwiczył na obozach przygotowawczych. W czasie naszej przerwy zimowej – ojciec doskonalił formę na treningach kondycyjnych. Podczas świąt – rozgrywał mecze albo przebywał na kolejnych zgrupowaniach. Nienawidziłam tego wszystkiego. Moja siostra Milena radziła sobie z tym nieco lepiej, mamie udawało się ją przekonać, jak bardzo „to wszystko jest istotne dla taty”. Mnie natomiast nieustanna nieobecność ojca w naszych czterech ścianach sprawiała ogromny ból.

W końcu dałam się jej przekonać

Będąc w piątej klasie podstawówki złożyłam sobie obietnicę: „W mojej przyszłej rodzinie sprawy będą wyglądać zupełnie inaczej”. Gdy zdałam egzamin dojrzałości, moje życie nabrało tempa – przeprowadziłam się do innego miasta, by rozpocząć naukę na wydziale pedagogiki. Studia to bez wątpienia pasmo niespodziewanych zdarzeń, szalonych imprez i fascynujących ludzi, których się poznaje. Któregoś popołudnia moja współlokatorka z akademika, Kasia, wyskoczyła z pomysłem:

– Hej, a może dzisiaj wieczorem wyskoczymy na jakiś mecz? Co ty na to?

Chyba nie muszę opisywać mojej reakcji. Zaczęłam jej tłumaczyć, że mam już serdecznie dosyć sportu i aktywności fizycznej, że mogę ewentualnie wybrać się do kina, teatru, a nawet do knajpy, ale na pewno nie na żaden mecz. Kasia tylko parsknęła śmiechem.

– Daj spokój, narzekasz, jakbym cię zmuszała do gry. Studenci z Akademii Wychowania Fizycznego zaprosili nas na ponoć ciekawy mecz koszykówki. Pójdziemy, zobaczymy, a jeśli nam nie podpasuje, to po prostu wcześniej wyjdziemy – namawiała.

Spotkanie było całkiem wciągające, nasza drużyna przegrała niewielką liczbą punktów, a ja, ku własnemu zaskoczeniu, dotrwałam do ostatniego gwizdka sędziego. Gdy było już po wszystkim, pogadaliśmy z kumplami chwilę pod stadionem. W pewnym momencie jeden ze studentów AWF–u zamarł w bezruchu.

– Patrzcie tylko, kto nadchodzi – zawołał podekscytowany.

Chłopaki energicznie podbiegli do gościa, żeby się z nim przywitać. Jak się okazało, był to jeden z czołowych graczy naszego zespołu koszykówki.

– Cześć, mam na imię Andrzej – powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy, kiedy wyciągnął do mnie dłoń.

Przystojny, wysoki mężczyzna o ciemnych włosach. Natychmiast zwrócił moją uwagę. Znajomi ze studiów wychowania fizycznego namówili go na wspólne wypicie kawy w niewielkiej kawiarence znajdującej się w pobliżu sali gimnastycznej. Andrzej przystał na propozycję. Ruszyliśmy w kilka osób. Chłopaki patrzyli na swojego bohatera jak na świętość.

Z tego, co opowiadali, wynikało, że picie kawy z Andrzejem to prawie jak trafienie głównej wygranej na loterii. Nie skupiałam się na ich rozmowach. Moje spojrzenie było utkwione w jego pięknych, brązowych oczach. On chyba to dostrzegł, ponieważ zaczął coraz bardziej odchodzić od sportowych tematów. Dopytywał nas o wrażenia ze studiów i opinie na temat miasta, ponieważ sam niedawno się tu przeprowadził. Co chwilę rzucał w moim kierunku ukradkowe spojrzenia. Po ciele przebiegały mi przyjemne dreszcze. Godziny uciekały w mgnieniu oka...

– Pora się zbierać. Jutro rano czeka mnie sesja treningowa, a jeszcze wcześniej muszę przeanalizować nagrania z dzisiejszego spotkania. Mimo że zaprezentowaliśmy się z dobrej strony, to wynik był przegrany. Trener zapewne wytknie nam wszystkie błędy – oznajmił.

Straciłam dla niego głowę

Wyszło na to, że Andrzej ma wynajęte mieszkanie niedaleko naszych domów studenckich. Powiedział, że może podrzucić mnie i moją kumpelę na miejsce. Kasia odmówiła, tłumacząc się, że idzie jeszcze z ekipą z uczelni wychowania fizycznego na piwo. Żegnając się, porozumiewawczo do mnie mrugnęła. Wskoczyliśmy do auta sportowego Andrzeja i po kwadransie byliśmy pod akademikami.

– Od dawna z nikim mi się tak super nie gadało. Może się jeszcze zobaczymy? – zagadnął Andrzej.

Zupełnie straciłam dla niego głowę i nie miało dla mnie znaczenia, że Andrzej to sportowiec i w ogóle zapomniałam o całym świecie dookoła. Jedyne o czym marzyłam, to żeby zaproponował mi kolejne spotkanie.

– Jasne, odezwę się do ciebie jutro – odparłam.

Gdy się żegnaliśmy, cmoknął mnie delikatnie w policzek. Zaczęliśmy widywać się regularnie. Chodziliśmy razem do knajpki, do kina, teatru, jadaliśmy romantyczne obiady u niego, aż w końcu nadeszła ta wyjątkowa noc... i kolejna. A nawet wybrałam się z nim na... piłkę nożną! Tak, dobrze czytacie – mecz! Kompletnie nie pamiętam momentu, w którym przystałam na propozycję obejrzenia następnego spotkania drużyny, w której grał Andrzej.

Straciłam dla niego głowę i całkiem wyleciało mi z niej przyrzeczenie, jakie złożyłam sobie jeszcze w szkole średniej. Dopiero parę tygodni później, przy okazji imprezy urodzinowej mojej mamy, znów o nim pomyślałam. Do rodzinnego domu przyjechałam z samego rana, w dniu planowanego przyjęcia. Kiedy dotarłam na miejsce, chciałam się do czegoś przydać i pomóc w przy gotowaniu. Nie mogłam się doczekać, aż znów zobaczę bliskich, bo dawno się nie widzieliśmy. Jednak po przekroczeniu progu okazało się, że kolacja już czeka na stole.

– Słuchaj, musimy zabrać się do kolacji wcześniej niż zwykle. Twój ojciec wyjeżdża jeszcze dziś, po zmroku – oznajmiła mi mama.

– Co? Dokąd tym razem? – zaskoczenie malowało się na mojej twarzy.

– Jedzie na obóz treningowy. Czyżbym nie wspominała ci o tym wcześniej? Tatuś dostał posadę trenera – dodała mama wyjaśniająco.

To była przysłowiowa kropla, która przelała czarę goryczy.

Przeszłość dała o sobie znać

Znowu nie będzie nam dane miło spędzić czasu w gronie najbliższych. Powód? Jak zawsze związany ze sportem – mecz, zgrupowanie albo zajęcia z drużyną... Miałam nadzieję, że gdy tata zawiesi buty na kołku, to wreszcie da sobie spokój z piłką nożną. Nic bardziej mylnego – został trenerem i w naszym życiu nic się nie zmieniło.

– Kochanie, zdajesz sobie sprawę, jak to dużo znaczy dla twojego taty – zupełnie jakbym cofnęła się w czasie i znów usłyszała to, co mówiła mi mama, gdy byłam mała.

Byłam tego świadoma, ale ten fakt zrujnował mi całe spotkanie z rodziną. Następnego poranka spakowałam walizki i pojechałam z powrotem do mojego pokoju w akademiku. Jedyne o czym myślałam, to żeby zobaczyć się z Andrzejem. Będąc jeszcze w drodze, wykręciłam jego numer.

– W ciągu dwóch godzin będę u ciebie – chciałam, żeby moja wizyta była dla niego niespodzianką.

– Ale ja w tym momencie pakuję się do autokaru. Cała drużyna jedzie na jutrzejszy mecz – usłyszałam od Andrzeja.

Kiedy po chwili dodał, że przez najbliższe parę dni go nie zobaczę, bo zaraz wyjeżdżają na kolejny mecz ligowy, poczułam się zdruzgotana. Sport po raz kolejny stanął na drodze mojego szczęścia! Od razu przyszły mi na myśl wspomnienia z dzieciństwa, gdy tak często tęskniłam za rodzinnymi chwilami, ponieważ priorytetem zawsze był sport. Przypomniała mi się też moja osobista przysięga, że nigdy nie pozwolę, by sport wpłynął negatywnie na moje życie rodzinne. Zdecydowałam, że przeprowadzę poważną rozmowę z Andrzejem, jak tylko wróci do domu.

– Słuchaj, kotku, sprawa wygląda tak: albo będziemy parą, albo to koniec – powiedziałam prosto z mostu. Od razu mu wyjaśniłam, skąd wzięło się moje niezłomne postanowienie. Andrzej przysłuchiwał się uważnie, dał mi się wygadać.

– Skarbie, koszykówka to moje drugie życie. Bardzo istotna część mojej codzienności. Ty też stajesz się dla mnie kimś niezwykle ważnym. Nie powinnaś jednak oczekiwać, że podejmę tak radykalną decyzję. To nie tylko moja wielka miłość, ale również sposób na życie. Całą swoją młodość poświęciłem dla koszykówki i dzisiaj, dzięki temu, wiodę dostatnie życie. Dopóki zdrówko dopisuje, chciałbym dalej rozwijać swoje umiejętności na boisku. Ale pragnę też stworzyć z tobą związek, założyć własną rodzinę… – odparł.

Uświadomiłam sobie, że za dużo wymagam od Andrzeja, każąc mu wybierać między naszym związkiem a jego ukochanym sportem. Jednak z drugiej strony, marzyłam o stworzeniu rodziny, w której wszystko będzie dopięte na ostatni guzik. Takiej, w której nic nie zakłóci idealnej atmosfery. Zdecydowałam, że dam naszemu związkowi szansę, bo Andrzej jest dla mnie bardzo ważny. Wciąż się spotykamy. Tylko czy uda mi się przekonać do takiego stylu życia, jaki znałam w dzieciństwie? A może istnieje sposób na pogodzenie życia rodzinnego z ogromną pasją do sportu?

Reklama

Michalina, 24 lata

Reklama
Reklama
Reklama