Reklama

Domków nie wynajmujemy, nie ma w nich ogrzewania. Może być pokój w części hotelowej – w głosie panienki brzmiała wyraźna obraza. Pewnie przeszkodziłam jej w malowaniu paznokci.

Reklama

Zależało mi na odosobnieniu, ale może faktycznie przesadziłam, nie biorąc pod uwagę pory roku. Byłam wściekła jak rzadko. Wzięłam urlop, żeby uspokoić się i przemyśleć sytuację w pracy. Złożyć wymówienie czy jeszcze poczekać? Po tym, jak Dorota z Zuźką zrobiły ze mnie wariatkę, chyba nie miałam tam czego szukać. Myślałam, że jesteśmy przyjaciółkami, pochopnie obdarzyłam je zaufaniem i opowiedziałam, jak to ze mną jest. Zrobiłam z mojej przypadłości anegdotę rodzinną, ale dziewczyny zręcznie wyłowiły z opowiadania sedno rzeczy, i rozniosły po całej firmie.

– Gośka pamięta to, co się nigdy nie wydarzyło – grzmiało po korytarzach.

Rozzłościłam się, nikt nie lubi, jak robią z niego osobę chorą na umyśle. Urządziłam dziewczynom potężną awanturę i uciekłam, biorąc urlop na żądanie. Chciałam się ukryć, pobyć trochę sama i zastanowić się, czy przypadkiem Dorota i Zuza nie miały racji. Zachowały się wrednie, ale spojrzały świeżym okiem na to, co mnie już nie dziwiło, bo byłam przyzwyczajona.

Fałszywe wspomnienia – podobno to nic wielkiego, pamięć ludzka jest zawodna, każdy je ma. Z tym, że moje były bardzo silne i dokładne. Wystarczyło, że spojrzałam na stare zdjęcia, zobaczyłam siebie w wieku trzech lat, i już przypominał mi się pobyt w szpitalu. Pamiętałam wszystko, każdy szczegół, pokój, widok z okna, korytarze wyłożone linoleum i twarz miłej pielęgniarki, która nazywała mnie biednym, małym kwiatuszkiem. Problem w tym, że nigdy nie byłam w szpitalu, a już na pewno nie w Polsce. Wróciłam z rodzicami do kraju, dopiero kiedy miałam osiem lat, ale przysięgłabym, że wcześniej spędziłam na oddziale sporo czasu i to w ojczyźnie.

Zobacz także

Wynajęłam pokój w hoteliku i poszłam na spacer

Nic takiego nie mogło mieć miejsca, sprawdziłam to dokładnie. Nie zostałam adoptowana, w mojej przeszłości nie było tajemnic, oprócz tych które powstały w mojej głowie. A jednak… Dlaczego tak dokładnie wszystko pamiętałam? Nawet fasadę starego szpitalnego budynku.

To wspomnienie pozwoliło mi przeprowadzić prywatne śledztwo. Założyłam, że chodzi o warszawski szpital, obejrzałam wszystkie w internecie i znalazłam. Serce biło mi mocno, kiedy wchodziłam do środka, wnętrze było odremontowane, po linoleum nie został nawet ślad, oddziału dziecięcego też nie było, przeniesiono go wiele lat temu, ale widok z okna…

Był ciągle taki sam! Park, kawałek ulicy i charakterystyczny budynek naprzeciwko. Stałam na korytarzu, próbując się uspokoić, o pomyłce nie mogło być mowy, za dobrze wszystko pamiętałam. Dlaczego to wszystko siedziało w mojej głowie, skąd się wzięło? Pobyt w szpitalu nie był jedynym fałszywym wspomnieniem, które mnie prześladowało, drugie było znacznie bardziej niepokojące.

Dokładnie pamiętałam las, w którym się zgubiłam… Widziałam siebie wśród drzew, jak biegnę na oślep. Kiedy o tym myślałam, pociły mi się ręce, a serce przyspieszało. Musiałam się wtedy bardzo bać, dlatego uznałam, że chodziło o zagubienie. Ale gdzie i kiedy? Tego nie mogłam sobie przypomnieć.
Wypytałam rodziców, przysięgli, że nic takiego nie miało miejsca. Wiedzieliby, gdybym zgubiła się w lesie jako dziecko, późniejszy okres sama bym pamiętała. Wychodziło na to, że ponosiła mnie wyobraźnia.

Fałszywe wspomnienia zalęgają się w głowie przypadkiem, pochodzą od zasłyszanych opowieści, zdarzeń dotyczących kogoś innego. Musiałam usłyszeć, że ktoś zgubił się w lesie i przysposobiłam sobie to wydarzenie, ubarwiając je emocjami zaczerpniętymi np. z filmów. To podobno wcale nierzadki przypadek, wielu ludzi to robi, przechowując w pamięci nieprawdziwe wspomnienia. Mogłabym się z tym twierdzeniem zgodzić, gdyby nie widok ze szpitalnego okna. Tego nie mogłam sobie wymyślić, to istniało naprawdę.

– Halo! Bierze pani ten pokój czy nie? – przerwała mi rozmyślania recepcjonistka, bez skrępowania okazując zniecierpliwienie.

– Biorę, przyjadę jutro – burknęłam mało grzecznie i przerwałam połączenie. Laska nie zasługiwała na więcej.

Jeziora są piękne o każdej porze roku, powtarzałam sobie, patrząc na zrudziałe trzciny i kawałki lodu pływające po powierzchni wody o kolorze starej blachy. Jedynie sosny porastające brzeg trzymały fason, szumiąc na porywistym wietrze zielonymi koronami. Musisz się ruszyć, iść na spacer, po to tu przyjechałaś – perswadowałam sobie, wygrzebując się niechętnie z ciepłego łóżka. Z pokoju, który przydzieliła mi inna, sympatyczna recepcjonistka, wygnał mnie dopiero głód i mocne pragnienie wypicia kawy.

– Bardzo tu cicho, jestem jedynym gościem? – zagadnęłam w recepcji.

– Nie jest pani sama – uśmiechnęła się dziewczyna. – Przyjechał jeszcze jeden pan, nie będziecie się widywać, bo uparł się zamieszkać w domku. Mówi, że nie boi się zimna i lubi swobodę. Wraca o różnych porach dnia i nocy, a my zamykamy drzwi wejściowe o 22.

– Dostanę klucz? – spytałam błyskawicznie. – Ja też lubię swobodę.

– Będzie pani spacerować nocą? – spytała dziewczyna. – Radzę uważać, niedawno zaginęła tu kobieta. Z sąsiedniej wsi, moja koleżanka.

– O, to współczuję – spojrzałam na nią, zdziwiona jej spokojem.

Recepcjonistka roześmiała się.

– Odnalazła się! Pokłóciła się z rodzicami i wyjechała z chłopakiem, ale co było zamieszania, to było. Policja zajrzała i do nas, wszystkich wypytywali.

– Wyobrażam sobie – mruknęłam rozśmieszona nieporozumieniem.

Recepcjonistka spoważniała.

– Teraz też kogoś szukają. Julka mieszkała po drugiej stronie jeziora, nie wróciła wczoraj do domu.

– Pewnie też uciekła z chłopakiem.

– Jest na to zbyt młoda, prędzej podejrzewałabym jej ojczyma. To bardzo porywczy człowiek – zakryła dłonią usta, jakby powiedziała zbyt wiele. – Nie, nie powinnam tak mówić. Winien może być ktoś obcy, przyjedzie taki na chwilę, wynajmie pokój, a potem zniknie i szukaj wiatru w polu.

Poczułam dreszcz pełznący po plecach. Tu rozgrywał się dramat, którego nie byłabym w stanie wymyślić.

„Wynajmie pokój – powiedziała recepcjonistka. – Pokój albo domek”.

– Jednak wezmę ten klucz, lubię spacery, ale będę miała oczy szeroko otwarte – obiecałam.

Wyszłam z hoteliku i po krótkim wahaniu postanowiłam obejrzeć domki, przekonując samą siebie, że dobrze jest przed latem zrobić rekonesans. A nuż zechcę tu przyjechać?

Wyglądał zwyczajnie, ale coś mnie w nim niepokoiło

Interesujący mnie człowiek mieszkał w drugim z kolei, w bardzo dla mnie dogodnej lokalizacji. Oceniłam, że domek powinien być widoczny z okna w moim pokoju, i pojechałam do miasteczka kupić lornetkę. Ja też mogę podglądać, niekoniecznie ptaki. Poczułam się lepiej, tajemnicze zniknięcie dziewczyny powiązane z przybyciem podejrzanego faceta lubiącego swobodę, zapewne okaże się niewypałem, ale pomagało oderwać myśli od lęgnącego się we mnie niepokoju. Plotki rozsiane przez przyjaciółki nie były bezpodstawne, sama już nie wiedziałam, czy to, co pamiętałam, wydarzyło się naprawdę. Ogarnęło mnie męczące uczucie, jakbym balansowała na linie nad przepaścią. Nawet las, do którego weszłam, wydał mi się jakiś znajomy. I ten stary, rozpadający się rybacki pomost…

Przeszłam kawałek brzegiem jeziora, atakowana przez kolejne znajome widoki. Przechylona sosna, ścieżka koło drzewa o charakterystycznie powykręcanym pniu. Za każdym zakrętem czekała na mnie niespodzianka, działo się coś, czego nie rozumiałam. Oparłam się o pień i przymknęłam oczy. Wyobraźnia szalała, domagała się pożywki, kolejnych obrazów, chciała potwierdzić, że je zna. Bałam się unieść powieki, by za dużo nie zobaczyć, kręciło mi się w głowie, ręce się pociły, serce galopowało. Znałam te objawy, pojawiały się, gdy myślałam o drugim fałszywym wspomnieniu, tym związanym z zagubieniem w lesie. Wystarczyło wejść między sosny i stary lęk ożył, rósł z każdą minutą.

– Nieszczególnie pani wygląda, niedługo zrobi się ciemno, bezpieczniej będzie wrócić do hotelu.

Człowiek, przez którego kupiłam dziś lornetkę, stał na ścieżce, lustrując mnie zimnym wzrokiem. Na jego widok wróciły mi siły, oderwałam plecy od pnia sosny.

– Nie boję się – burknęłam. – Podobnie jak pan lubię nocne spacery.

– To nie przeszkadzam – skinął głową i zszedł ze ścieżki prowadzącej dookoła jeziora; wszedł między drzewa.

Wróciłam do hotelu i usadowiłam się z lornetką w oknie. Facet nie siedział długo w lesie, wrócił zaraz po mnie, prawdopodobnie poczekał za krzakami, aż sobie pójdę, żeby nie musieć mi towarzyszyć. Ot i cała tajemnica jego niezwyczajnego postępowania.

Najpierw zobaczyłam buty, potem całą postać

Obudziło mnie stukanie do drzwi; było jeszcze ciemno, zegarek wskazywał szóstą. Otworzyłam i zobaczyłam recepcjonistkę, tę, z którą rozmawiałam przez telefon. Jaśnie panienkę.

– Kasia z popołudniowej zmiany kazała panią obudzić – rzekło dziewczę, zamierzając odejść i zostawić mnie na pastwę domysłów.

– Niby po co? – wciągnęłam ją bezceremonialnie do pokoju.

Panna wzruszyła ramionami.

– Będą szukać Julki, Kasia mówiła, że pani się interesowała jej zaginięciem. Można się przyłączyć…

Złapałam dżinsy i bluzę. Po chwili byłam gotowa. Na dworze wpadłam na człowieka z domku, on też się gdzieś wybierał

– Chce pani dołączyć do poszukiwań tej dziewczyny? To nie jest zabawa, może potrwać wiele godzin, trzeba przetrząsnąć las, zajrzeć pod każdy krzak – obrzucił lekceważącym wzrokiem moje buty i lekką kurtkę.

– Źle mnie pan ocenia i niepotrzebnie się mną zajmuje – warknęłam na niego, na co on uśmiechnął się lodowato.

– Na pani miejscu wróciłbym po czapkę – doradził.

Pomachałam mu przed nosem wyjętym z kieszeni kurtki nakryciem głowy. Poszedł jak zmyty, a ja za nim. W końcu udawaliśmy się w tym samym kierunku. Pomaszerowaliśmy przez las tyralierą, jak tylko się rozwidniło. Rozglądałam się po ziemi zgodnie z otrzymanymi instrukcjami, poszukujący mieli zwracać uwagę na wszystko, nawet na papierki po cukierkach zostawione przez turystów.

– Jak tam? Daje pani radę? – zawołał do mnie, niemal zaraz jak ruszyliśmy.

– Odczep się – zaproponowałam, podnosząc głowę.

W ten niewyszukany sposób przeszliśmy na ty, ale stało się jeszcze coś. Oderwałam wzrok od poszycia i rozejrzałam się. Obrazy zaatakowały jeszcze silniej niż poprzedniego dnia na ścieżce. Jęknęłam, zaciskając powieki, chciałam się odgrodzić od niezrozumiałych emocji.

– Co z tobą? Wiedziałem, że tylko kłopotu narobisz – tym razem go nie odpędziłam, bałam się zostać sama.

– Siadaj tu, oddychaj głęboko – zaordynował. – Lepiej ci?

Nie otworzyłam oczu, bałam się, jak wpłynie na mnie to, co zobaczę.

– Jak masz na imię? – spytałam, by oderwać myśli i zyskać na czasie.

– Miłosz. Co z tobą, jak pragnę zdrowia, bolą cię oczy? Ja to mam szczęście, poszedłem szukać zaginionej, a zostałem niańczyć wariatkę.

Wyprostowałam się z godnością i otworzyłam oczy.

– Tylko nie wariatkę, wypraszam sobie. Poza tym nie musisz przy mnie tkwić, jesteś wolny.

Ucieszył się i pobiegł za resztą. Zwlekłam się z pnia i poszłam za nim, z początku wolno, potem coraz szybciej. Nic się nie wydarzyło, dopóki nie stanęłam na skrzyżowaniu leśnych duktów. Głosy poszukujących słyszałam z przodu, ale mnie ciągnęło w prawo. Wiedziałam, że się nie oprę, zew był zbyt silny.

– Miłosz! – krzyknęłam, nie mając nadziei, że mnie usłyszy.

Ostatkiem sił, chcąc zostawić po sobie ślad, narysowałam w piachu drogi strzałkę i pobiegłam tam gdzie musiałam. To było przedziwne uczucie, wszystko się powtarzało, już kiedyś to robiłam. Uciekałam. Teraz już wiedziałam, że nie zgubiłam się, ja ratowałam życie. Coś mi groziło, a raczej ktoś. Znałam las jak własną kieszeń, nieomylnie wybierałam drogę na przełaj. Kiedy to było? Teraz czy w innym życiu? Nieważne, musiałam biec, szybko, jeszcze szybciej… Prowadziło mnie wspomnienie, które bynajmniej nie było moją własnością.

Zatrzymałam się, ciężko dysząc, przy starym paśniku dla saren, wewnętrzny kompas, który do tej pory bezbłędnie wybierał drogę, zamilkł, byłam na miejscu. Po biegu ledwo zipałam, ale w głowie mi się przejaśniło, znowu byłam sobą. Rozejrzałam się bezradnie dookoła, nie miałam pojęcia, w jakiej części lasu jestem, ani jak wrócić do hotelu. Bez większej nadziei zaczęłam nawoływać i po chwili usłyszałam głosy ludzi.

– Same kłopoty z tobą – krzyknął Miłosz, szykując się do dłuższej przemowy, ale ktoś odwrócił jego uwagę, pokazując coś w sianie paśnika. Spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam but, a dalej nogę w dżinsach. To była Julka. Sprawdziłam puls, żyła. Ocaliłam ją.

– To niesamowite, że ją znalazłaś, zupełnie, jakbyś to miała być właśnie ty – Miłosz wetknął mi w ręce zbyt gorący kubek z herbatą. – Biegłaś jak po sznurku, skąd wiedziałaś, dokąd?

Reklama

Kiedyś może ci opowiem, pomyślałam, patrząc na niego spod oka. Zastanawiałam się, co by powiedział, gdyby znał prawdę.

Reklama
Reklama
Reklama