„Przez lata nie mogłam się doczekać zaręczyn. Gdy wygrałam milion, mój chłopak od razu przybiegł z błyskotką w rękach”
„A ja? Czekam. Wciąż czekam. Na zaręczyny. Na mieszkanie razem. Na jakikolwiek znak, że to wszystko zmierza gdzieś dalej. I nawet jeśli czasem przelatuje mi przez głowę myśl, że może to nie jest ten człowiek... to zaraz ją wypieram. Bo przecież nie każdy jest idealny, prawda? Bo przecież kocha... prawda?”

- Redakcja
Czasami zastanawiam się, kiedy zaczęłam godzić się na bylejakość. Może wtedy, gdy po raz pierwszy usłyszałam, że „kobieta powinna się cieszyć, że w ogóle ma chłopa”. Może wcześniej, gdy mama mówiła, że „facet to facet – nie będzie ci kwiatków codziennie przynosił”.
Mam 28 lat. Pracuję w biurze rachunkowym, w sumie lubię swoją pracę, choć bywa monotonna. Właściwie to całe moje życie jest monotonne. Budzik o 6:45, herbata z cytryną, szybki makijaż, dojazd tramwajem numer 9, potem 8 godzin przed komputerem, a wieczorem Patryk. Czasem kolacja u mnie, czasem u niego, czasem seriale, czasem nic - nuda.
Patryk... Znamy się już cztery lata. Przystojny, ma tę pewność siebie, której mnie zawsze brakowało. Na początku mnie tym ujął – jego luz, charyzma, to, jak potrafił mnie rozśmieszyć. Ale od jakiegoś czasu coś się zmieniło. Zaczęły mnie irytować te same rzeczy, które kiedyś uwielbiałam: jego nonszalancja, te wieczne „zobaczymy”, „jeszcze nie teraz”, „co się tak spieszysz?”. On wiecznie zajęty, wiecznie coś „pilnego w pracy”, ale kiedy kumpel zadzwonił z zaproszeniem na piwo, jakoś zawsze miał czas.
A ja? Czekam. Wciąż czekam. Na zaręczyny. Na mieszkanie razem. Na jakikolwiek znak, że to wszystko zmierza gdzieś dalej. I nawet jeśli czasem przelatuje mi przez głowę myśl, że może to nie jest ten człowiek... to zaraz ją wypieram. Bo przecież nie każdy jest idealny, prawda? Bo przecież kocha... prawda? Chciałabym stabilizacji. Chciałabym się obudzić rano obok kogoś, kto nie pyta, „czy dziś wpadam”, tylko po prostu jest. Ale coraz częściej mam wrażenie, że moje marzenia są zbyt duże jak na nas dwoje. A może to ja jestem zbyt mała, by je zrealizować.
Zmiana sytuacji
– Anita, nie uwierzysz. Milion. Milion złotych! – wrzasnęłam do telefonu, niemal rozlewając kawę na klawiaturę.
– Co?! Co ty gadasz? – przyjaciółka aż się zachłysnęła po drugiej stronie. – Jak milion? Gdzie?
– Loteria! Ten konkurs paragonowy w supermarkecie! Zarejestrowałam paragon tydzień temu i dziś dostałam maila, że wygrałam główną nagrodę!
– Czekaj, czekaj... Iwona, ty żartujesz?! – jej głos przeszedł z niedowierzania w śmiech. – Milion złotych?! Ty wygrałaś milion?!
– Tak! – krzyczałam, skacząc po kuchni. – Aż usiadłam, bo kolana mi się ugięły.
– Kobieto, ja cię kocham! – Anita zarechotała. – Ty to masz fart! No i co teraz?
– Nie wiem... – zaczęłam oddychać szybciej. – Zadzwonię do Patryka, muszę mu powiedzieć!
Wieczorem, kiedy tylko przekroczył próg, rzucił mi się w ramiona.
– Kochanie, jesteś niesamowita – wyszeptał, całując mnie w czoło. – Słyszałem już od Anity, nie mogłem się doczekać, aż cię zobaczę.
– Wiem, szok, co? – powiedziałam z uśmiechem, ale zanim zdążyłam cokolwiek dodać, Patryk uklęknął.
– Iwona... jesteś dla mnie wszystkim. Wiem, że może czasem nie dawałem ci tyle, ile zasługiwałaś, ale teraz wiem. Chcę z tobą spędzić życie. Wyjdziesz za mnie?
Zamarłam.
Nie z powodu samego pytania – od lat na nie czekałam – ale z powodu tej nagłej... pewności. Tego błysku w jego oczach. Po tylu miesiącach wymówek, nagle... teraz?
– Tak – wyszeptałam. – Tak, oczywiście, że tak.
Pocałował mnie z takim zaangażowaniem, jakiego nie pamiętałam od dawna. A ja poczułam, że to mój moment. Że to wszystko – to szczęście, ten pierścionek, ta wygrana – to znak. Wreszcie los się do mnie uśmiechnął. Wieczorem siedziałam na kanapie, wpatrując się w dłoń z pierścionkiem. Marzenia się spełniają, mówiłam sobie. Może po prostu trzeba na nie cierpliwie czekać. A może... trzeba je sobie wylosować.
Kryzys
– Dzień dobry, tu przedstawicielka firmy organizującej loterię. Dzwonię z Biura Obsługi Zwycięzców – powiedział kobiecy głos przez telefon. – Czy rozmawiam z panią Iwoną?
– Tak, przy telefonie – odpowiedziałam, choć serce nagle zabiło mi szybciej.
– Dzwonię w sprawie niedawno przesłanej informacji o wygranej. Muszę panią poinformować, że doszło do błędu systemowego. Pani paragon został przez pomyłkę zakwalifikowany jako zwycięski. Niestety, nie przysługuje pani nagroda główna.
– Co...? – jęknęłam, ściskając mocniej telefon. – Jak to...?
– Bardzo przepraszamy za zamieszanie. Sprawa została już zgłoszona do naszego działu prawnego. Mogę jedynie zapewnić, że przysługuje pani rekompensata w formie bonu zakupowego o wartości tysiąca złotych.
Tysiąc złotych?! Po tym wszystkim? Po tym pierścionku, po tym, jak przez trzy dni chodziłam po mieście jak królowa życia?
– To jakiś żart – wydukałam. – Ja... już mówiłam wszystkim... zaręczyłam się...
– Przykro mi, pani Iwono. To był błąd techniczny. Mail z potwierdzeniem wygranej został wysłany omyłkowo. Jeszcze raz przepraszam.
Zakończyłam rozmowę, wpatrując się w telefon jak w obce urządzenie. Przez chwilę nie mogłam się ruszyć. A potem – zadzwoniłam do Patryka.
– Kochanie... – zaczął, ale jego ton był inny niż wcześniej. Chłodny. Spokojny. – Właśnie miałem do ciebie dzwonić.
– Dostałam telefon – powiedziałam bez wstępów. – To była pomyłka. Nie wygrałam niczego.
– Tak myślałem. Zbyt piękne, by było prawdziwe – westchnął. – Iwona... wiesz... musimy pogadać.
– Teraz?
– Nie teraz teraz. Ale w ogóle. O nas.
– O czym?
– O ślubie. Może się z tym wszystkim pospieszyliśmy, wiesz? Emocje, ekscytacja... Wszystko się nagle wydarzyło. Może powinniśmy trochę zwolnić, pomyśleć.
Zamarłam.
– To ty mi się oświadczyłeś – szepnęłam. – Powiedziałeś, że jestem dla ciebie wszystkim...
– I jesteś – próbował ratować. – Ale wszystko działo się szybko. Może lepiej trochę przystopować, nie sądzisz?
Poczułam, jak pęka we mnie coś cicho, prawie niezauważalnie. Jeszcze się trzymałam, jeszcze nie dopuszczałam do siebie myśli, że może... może on nie był szczery. Jeszcze.
Oświadczyny dla pieniędzy
– Patryk, możemy pogadać? – zapytałam, kiedy w końcu zgodził się wpaść do mnie „na chwilę”. Wszedł jak gość, nie jak narzeczony. Ręce w kieszeniach, spojrzenie uciekające gdzieś obok.
– Jasne. Tylko... nie mam za dużo czasu – rzucił.
– To powiedzmy sobie wszystko od razu – wzięłam głęboki oddech. – Nie chcesz już ślubu, prawda?
– Iwona... nie o to chodzi. Po prostu... dużo się wydarzyło, dużo emocji. Wiesz, ja... nie jestem pewien, czy to był dobry moment. Może się zapędziliśmy.
– My? – prychnęłam. – Ty się zapędziłeś. Ja się zakochałam.
Milczał. W jego oczach nie było już żadnego ciepła. Tylko zmieszanie i wycofanie.
– Powiedz prawdę. Oświadczyłeś się, bo myślałeś, że mam milion.
– Nie! – zaprotestował, ale zbyt szybko. – Znaczy... Nie tylko o to chodziło.
– A o co? – spojrzałam mu prosto w oczy.
– Wiesz... pomyślałem, że skoro trafia ci się taka okazja... mogliśmy razem coś zbudować. Tyle lat jesteśmy razem, może to był sygnał, żeby coś zmienić. Ale teraz... to wszystko się sypie. A ja nie chcę budować czegoś na... rozczarowaniu.
– Czyli nie chcesz budować. W ogóle. Ze mną.
Nie odpowiedział. Podszedł do drzwi.
– Przepraszam – powiedział tylko i wyszedł, nawet się nie obejrzał.
Wieczorem zadzwoniła Anita. Ledwo się odezwałam, a już czuła, że coś jest nie tak.
– Co się stało?
– Patryk mnie rzucił.
– Co za...! – zawrzała. – Wiedziałam. Mówiłam ci, że coś tu śmierdzi!
– Nie chcę tego słuchać... nie dzisiaj...
– Wiem. Ale przyjdę. Będziemy razem płakać.
Wtedy, po raz pierwszy, pozwoliłam sobie myśleć, że może... to wszystko naprawdę było tylko o pieniądze.
Czy rozmawiam z panią Iwoną?
Telefon zadzwonił w środę rano, kiedy w pracy próbowałam skupić się na fakturach. Numer był nieznany.
– Dzień dobry, dzwonię ponownie w sprawie loterii z Biura Obsługi Zwycięzców. Czy rozmawiam z panią Iwoną?
Zamarłam.
– Tak…?
– Chciałam przekazać informację dotyczącą pani zgłoszenia. Poprzedni kontakt był wynikiem błędu proceduralnego. Po weryfikacji okazało się, że pani paragon jednak spełniał wszystkie warunki regulaminowe. Pani wygrana – milion złotych – jest aktualna.
– Co...? – wyszeptałam, nie wierząc.
– Pieniądze zostaną przelane w ciągu dziesięciu dni roboczych. Gratuluję jeszcze raz.
Rozłączyłam się, trzymając telefon jak relikwię. Chciałam krzyczeć, płakać, śmiać się, ale przede wszystkim... poczułam złość. Bo to nie miało już znaczenia. To, co miało być piękne, stało się gorzkie. Patryk pojawił się dwa dni później. Nie dzwonił, po prostu przyszedł. Z bukietem róż.
– Iwona... – zaczął od progu. – Wiem, że byłem idiotą. Po prostu spanikowałem. Przestraszyłem się... wszystkiego. Ale cię kocham. Zawsze kochałem.
– Od kiedy znowu mnie kochasz? Od wtorku czy od środy?
– Co...? – udał zdziwienie, ale ja widziałam, jak drgnęła mu powieka.
– Wiesz. Wiesz, że pieniądze jednak są. I znowu tu jesteś. Niesamowite, prawda?
– Nie, Iwona, to nie tak...
– Nie mów mi, że to nie tak – przerwałam mu spokojnie. – Już nie musisz się trudzić. Naprawdę.
Odwróciłam się i wróciłam do kuchni. Za plecami usłyszałam, jak zamyka za sobą drzwi. Tamtego wieczoru usiadłam z kieliszkiem wina i spojrzałam na siebie w lustrze. Nie czułam się zwyciężczynią. Ale czułam się wolna.
Może wreszcie zaczniesz żyć dla siebie
– I co teraz zamierzasz? – Anita sączyła herbatę, siedząc na mojej kanapie w legginsach i za dużym swetrze. – Kupić mieszkanie? Samochód? Zniknąć z Polski?
– Chyba... nic z tego. Jeszcze nie. – Wzruszyłam ramionami. – Nie czuję się jak osoba, która właśnie wygrała milion. Czuję się... jak ktoś, kto właśnie się obudził.
– I dobrze. Może wreszcie zaczniesz żyć dla siebie.
– Właśnie o tym myślę. Wiesz, przez tyle lat myślałam, że moim szczęściem będzie bycie z kimś. Z Patrykiem. Z kimkolwiek, kto we mnie „zainwestuje”. Że to da mi bezpieczeństwo.
– A teraz masz pieniądze. Bezpieczeństwo. I brak Patryka – Anita zaśmiała się. – I co, lepiej?
– Lepiej. Bo pierwszy raz czuję, że mogę sobie zaufać. I że nie potrzebuję nikogo, żeby poczuć się wartościową.
– A nie boisz się zostać sama? – spojrzała na mnie poważnie.
– Nie. Nie teraz. Bo wiem, że najgorsza samotność to ta, kiedy jesteś z kimś i czujesz się... nieważna.
Tej nocy siedziałam długo przy oknie, patrząc, jak śnieg miękko spada na chodniki. W głowie układałam plan – nie na wielkie zmiany, ale na małe kroki. Może kurs grafiki. Może podróż do Lizbony, o której zawsze marzyłam. Może w końcu powiem „nie” bez poczucia winy. Nie muszę już niczego udowadniać. Ani Patrykowi, ani rodzicom, ani światu. Już wiem, że jestem wystarczająca. Sama dla siebie.
Jestem już kimś innym
Czasem budzę się w nocy i przez chwilę mam wrażenie, że nic się nie wydarzyło. Że to tylko sen – wygrana, zdrada, rozczarowanie i cała ta cicha wojna między tym, czego pragnęłam, a tym, co dostałam. Ale wtedy patrzę na siebie w lustrze i wiem – jestem już kimś innym.
Pieniądze? Są. Przelewy, cyfry na koncie, możliwości. Ale nie one mnie zmieniły. Zmieniła mnie cisza po odejściu Patryka. Zmieniło to, że po raz pierwszy zostałam sama. Że nie biegłam, nie błagałam, nie tłumaczyłam się nikomu. Że przestałam czekać na coś, co nigdy nie było naprawdę moje. Kochałam go. Tak myślę. A może tylko bardzo chciałam być kochana. Ale dziś już wiem, że bycie z kimś, kto nie widzi we mnie wartości, to nie miłość. To samotność w duecie. I nie chcę już żyć w taki sposób.
Mam milion złotych i zero złudzeń. I to jest dobra kombinacja. Nauczyłam się nie przepraszać za swoje potrzeby. Nie tłumaczyć, dlaczego nie chcę drugiej szansy z kimś, kto odszedł, gdy zniknęły korzyści. Przestałam być dziewczyną, która szukała w oczach innych potwierdzenia, że zasługuje na coś więcej. Bo zasługuję. I wiem to sama. Czasem trzeba stracić wszystko – by zobaczyć, że miałaś siebie przez cały czas.
Iwona, 29 lat
Czytaj także:
- „8 lat czekałam na pierścionek zaręczynowy, a on oświadczył się dopiero, gdy musiał. To nie tak miało wyglądać”
- „Narzeczony zerwał zaręczyny na polecenie swojej mamy. Nie wierzę, że zadawałam się z takim pantoflem”
- „Zakochałam się dopiero, gdy miałam pierścionek zaręczynowy na palcu. Ale moim wybrankiem wcale nie był narzeczony”