„Przez lata wspierałam syna finansowo. Gdy poprosiłem o zwrot 20 tysięcy, wypiął się na mnie i zniknął”
„Później przyszły jego kolejne prośby – chwilówka, którą chciał spłacić, żeby nie stracić samochodu, kaucja na wynajem mieszkania, a w końcu długi u znajomych. Za każdym razem dawałem mu to, co miałem, bo przecież był moim synem. Byłem pewien, że nie zostawi mnie, kiedy ja będę w potrzebie”.
- Redakcja
Siedziałem przy kuchennym stole, wpatrując się w pusty talerz. Obok stał kubek herbaty, który już dawno wystygł. Przed oczami miałem obraz Tomka jako małego chłopca, biegającego po podwórku, ciekawskiego i pełnego energii. Zastanawiałem się, gdzie podział się tamten Tomek, który patrzył na mnie z takim zaufaniem i który wierzył, że zawsze go wesprę, cokolwiek by się nie działo.
Od lat starałem się być dla niego oparciem. Cokolwiek się działo – jakiekolwiek miał kłopoty – zawsze przychodził do mnie. Może i za często, ale przecież byłem jego ojcem, więc pomagałem, tak jak tylko mogłem. Czasem musiałem zrezygnować z własnych planów, odkładać oszczędności na potem. "Jeszcze zdążę odłożyć na emeryturę", tłumaczyłem sobie, gdy po raz kolejny przekazywałem mu oszczędności. Wierzyłem, że nadejdzie dzień, kiedy Tomek stanie na nogi, kiedy wyjdzie z tych wszystkich problemów, które, zdawało się, nieustannie go dopadały.
Teraz, kiedy to ja znalazłem się w potrzebie, Tomek przestał odbierać telefony. Czułem, jak coś we mnie pękało. Zastanawiałem się, czy naprawdę poświęciłem się dla syna, który już dawno przestał to doceniać.
Udawał, że nie ma tematu
Tego wieczoru Tomek przyszedł do mnie do domu, co zdarzało się ostatnio rzadko. Stał w przedpokoju z rękami w kieszeniach, trochę nerwowy, jakby wiedział, o czym będziemy rozmawiać. Postawiłem na stole dwie filiżanki herbaty, starając się zachować spokój, chociaż w środku czułem ukłucie niepokoju.
– Tomek, musimy porozmawiać – zacząłem, próbując nadać rozmowie spokojny ton, ale syn od razu skrzyżował ręce na piersi, jakby bronił się przed czymś, co jeszcze nie padło. – Wiesz, że przez lata pomagałem ci jak tylko mogłem. Ale teraz… teraz sam mam problemy. Może mógłbyś oddać chociaż część tego, co ci pożyczyłem? 20 tysięcy na początek.
Tomek przetarł czoło i westchnął teatralnie, jakby to, co powiedziałem, było absurdalne.
– Tato, zrozum, że to nie jest takie proste! – odparł, wzdychając ciężko. – Sam wiesz, jak mi się układa. Ledwo wiążę koniec z końcem. Przecież nie mam teraz z czego ci oddać.
Patrzyłem na niego, szukając w jego spojrzeniu choćby cienia zrozumienia. Ale jego wzrok unikał mojego, a ja czułem, że ta rozmowa była z góry przegrana.
– Synu, rozumiem, że masz swoje problemy – powiedziałem cicho, chociaż w środku coś we mnie krzyczało. – Ale ja też mam swoje.
W odpowiedzi Tomek tylko wzruszył ramionami.
– Może porozmawiamy o tym innym razem? – rzucił, podnosząc się. Nim zdążyłem odpowiedzieć, zniknął za drzwiami.
Zaczął mnie unikać
Po wyjściu Tomka siedziałem w milczeniu, wpatrując się w zimną filiżankę herbaty. Jego słowa odbijały mi się w głowie jak echo: "Nie mam z czego ci oddać". Chociaż wiedziałem, że jest w trudnej sytuacji, jego ton, ten lekki wzruszenie ramionami, bolały mnie bardziej niż cokolwiek innego. Jakby to, że ja teraz jestem w potrzebie, nie miało dla niego większego znaczenia.
Przez kolejne dni dzwoniłem do niego, licząc, że przemyśli naszą rozmowę, ale za każdym razem spotykałem się z milczeniem albo krótkim SMS-em: "Zajęty". Czułem, że powoli tracę cierpliwość, ale w głębi duszy wciąż miałem nadzieję, że może jednak do niego dotarło, jak bardzo liczę na jego wsparcie. Że zrozumiał, jak bardzo potrzebuję, żeby tym razem to on mi pomógł.
Minęło kilka tygodni, kiedy postanowiłem pojechać do niego do mieszkania. Stałem przed jego drzwiami z duszą na ramieniu, czując, że coś jest nie tak. Zapukałem kilka razy, ale nikt nie otwierał. W końcu sąsiadka z naprzeciwka uchyliła swoje drzwi.
– Szuka pan Tomka? – zapytała, marszcząc brwi.
– Tak, próbuję się z nim skontaktować – odpowiedziałem, starając się, żeby mój głos brzmiał spokojnie.
– Ostatnio go nie widziałam. Chyba wyjechał… Mówił coś o dłuższym wyjeździe.
Nie wierzyłem, że uciekł
Słowa sąsiadki zbiły mnie z tropu. Wyjechał? Bez słowa? Czułem, jak narasta we mnie poczucie straty i rozczarowania. Czy naprawdę mój syn wyjechał, uciekając przed odpowiedzialnością?
Stałem przez chwilę pod jego drzwiami, jakbym nadal łudził się, że Tomek nagle się pojawi, wyjdzie zza rogu korytarza, uśmiechnie się i powie, że to jakieś nieporozumienie. Ale pustka mieszkania była wymowna, a sąsiadka, widząc moje zmieszanie, wycofała się, cicho zamykając swoje drzwi. Ruszyłem w stronę klatki schodowej, próbując poukładać myśli.
W drodze powrotnej w mojej głowie pojawiały się obrazy przeszłości, jeden za drugim, jak taśma filmowa. Pierwszy raz, kiedy Tomek poprosił mnie o pieniądze na studia, zarzekając się, że to inwestycja, że dzięki temu zacznie zarabiać na siebie i będzie niezależny. Później przyszły jego kolejne prośby – chwilówka, którą chciał spłacić, żeby nie stracić samochodu, kaucja na wynajem mieszkania, a w końcu długi u znajomych. Za każdym razem dawałem mu to, co miałem, bo przecież był moim synem. Byłem pewien, że nie zostawi mnie, kiedy ja będę w potrzebie.
Byłem rozczarowany synem
Tego wieczoru zadzwoniłem do jego przyjaciela z dawnych lat, Rafała, z nadzieją, że on coś wie. Odebrał po kilku sygnałach.
– Rafał, tu Mariusz, ojciec Tomka – zacząłem niepewnie. – Czy wiesz może, gdzie Tomek teraz jest? Próbuję się z nim skontaktować, a on… on zniknął.
Po drugiej stronie zapadła cisza, a potem usłyszałem ciche westchnienie.
– Panie Mariuszu… Tomek wyjechał za granicę – odpowiedział Rafał z ociąganiem. – Mówił, że chce zacząć od nowa. Nie sądzę, żeby miał zamiar wracać.
Rafał milczał, a ja próbowałem zrozumieć, co właśnie usłyszałem. Wyjechał. Uciekł. Nawet nie zostawił żadnej wiadomości, niczego, co mogłoby mi wyjaśnić jego decyzję.
Po tamtej rozmowie z Rafałem dni zaczęły zlewać mi się w jedną, ponurą całość. Z trudem przyjmowałem myśl, że Tomek, mój jedyny syn, po prostu zniknął z mojego życia, zostawiając mnie bez słowa wyjaśnienia, bez żadnego kontaktu. Każdego dnia zerkałem na telefon, sprawdzając, czy nie odezwał się choćby jednym SMS-em, nie napisał wiadomości. Każdy brak powiadomienia brzmiał jak kolejny, głośny znak jego obojętności.
Dałem mu kupę kasy
Nie wiem, jak długo to trwało, zanim odważyłem się zajrzeć do starych dokumentów, umów kredytowych, potwierdzeń przelewów, które na przestrzeni lat robiłem dla Tomka. Stosy papierów świadczyły o wszystkich jego problemach, które przez lata pomagałem mu rozwiązać. Odkładałem na bok faktury za opłacone przez niego czesne, raty za sprzęt, którego nigdy potem nie widziałem, pożyczki, które spłacałem, żeby uchronić go przed komornikiem.
W końcu natrafiłem na listę długów – chwilówki, których spłaty odbijały mi się czkawką jeszcze lata później. Wiedziałem, że przy ostatniej pożyczce wziąłem część pieniędzy z oszczędności na leczenie, tłumacząc sobie, że przecież damy radę, że zaraz wszystko się ułoży. I teraz te "zaraz" stało się pustką, pozostawiło mi tylko stos rachunków i pytanie, jak mogłem tak bezmyślnie ufać, że kiedyś będzie lepiej.
To było silniejsze ode mnie
Któregoś wieczoru, siedząc nad tymi papierami, usłyszałem pukanie do drzwi. Przed nimi stała moja sąsiadka z parteru, pani Basia. Kobieta o siwych włosach i ciepłym uśmiechu, zawsze zatroskana, jakby czuła, że mam coś do ukrycia.
– Panie Mariuszu, dobrze pan się czuje? Bo ostatnio tak pana mało widać – powiedziała cicho, zerkając na mnie badawczo.
Chciałem odpowiedzieć, że wszystko w porządku, ale głos ugrzązł mi w gardle. Pani Basia weszła do środka, usiadła naprzeciwko mnie i spojrzała na te dokumenty leżące na stole.
– Czasem człowiek za bardzo wierzy, że dobro wraca. A potem zostaje… z niczym – wyszeptała, jakby czytała w moich myślach.
I wtedy coś we mnie pękło. Rozpłakałem się i wszystko jej opowiedziałem.
Minęły miesiące, a ja powoli uczyłem się żyć z tą pustką, którą po sobie zostawił Tomek. Przestałem już zerkać na telefon, przestałem sprawdzać skrzynkę na listy z nadzieją, że może dostanę choćby krótką wiadomość od niego, kilka słów wyjaśnienia. W końcu pogodziłem się z tym, że to się nie wydarzy.
Mariusz, 61 lat