„Przez matkę uwierzyłam, że faceci to kłamcy. Manipulowała moim sercem, bym była tylko jej”
„Bałam się bardziej wpuścić Norberta do mojego życia i sama nie paliłam się, by wkraczać z moimi rzeczami do jego szaf i szafek. Wyczuwał moje opory i nie naciskał na więcej, niż chciałam dać”.

- Danuta, 38 lat
Kiedy poznałam Damiana, byłam bardzo ostrożna. Dostałam już porządną nauczkę, wiedziałam, że nikomu nie wolno ufać ani wierzyć w słodkie słówka. Bernard, z którym byłam kilka lat, oszukiwał mnie niemal w każdym aspekcie życia. Od tego, że mnie kocha i jestem tą jedyną, aż po pieniądze znikające ze wspólnego konta.
Byłam dorosłą kobietą, a manipulował mną jak dzieckiem! On drań, ja idiotka. Ale drugi raz nie pozwolę się podejść – postanowiłam. – Nikomu, bez względu na płeć. Po doświadczeniach z Bernardem długo trwało, zanim wpuściłam kogoś w moją strefę bezpieczeństwa i komfortu. Nieważne, koleżanka z pracy czy potencjalny partner, nie odkrywałam kart za szybko. Tylko jednej osobie ufałam bezgranicznie: mojej mamie.
Kiedy tata zmarł, zostałyśmy same na świecie
Dziadkowie nie żyli już od dawna; jednych nigdy nie poznałam, drugich straciłam w dzieciństwie. Nie miałam rodzeństwa, bo gdy mama była w ciąży ze mną, pojawiły się jakieś komplikacje, i kolejną ciążę mogłaby przypłacić życiem. Rodzice zadowolili się więc mną. Byliśmy szczęśliwi we trójkę, a teraz… Wdowieństwo jej nie służyło. Niby udawała dziarską, ale się postarzała. Każdy kolejny rok znaczył jej twarz, włosy, sylwetkę. Stawała się jakby coraz mniejsza, słabsza, coraz bardziej przygarbiona… Na szczęście miała mnie. Lubiłam się nią opiekować, wzruszało mnie to. Nie traktowałem tej opieki w kategoriach rachunku do spłacenia, myślałam o niej raczej jak o odwróconym macierzyństwie – kiedyś to ja potrzebowałam jej pomocy, teraz mama korzystała z mojej. Choć na trudnym etapie życia „po Bernardzie” to krucha, drobna mama znowu była dla mnie oparciem.
Norberta poznałam przez znajomego, który poprosił mnie, żebym pomogła jego kuzynowi. Potrzebował CV po francusku. Dawno nie używał tego języka, a ja byłam lektorką w szkole językowej. Zgodziłam się. Łukasz zawsze był dla mnie miły. Miał wpaść do mnie, ten kuzyn, nie spodziewałam się tylko…
Gdy pojawił się w drzwiach mojej szkolnej pracowni, na moment mnie zamurowało. Wysoki, dobrze zbudowany facet. Lekko falujące, ciemne włosy, kilkudniowy zarost. Przystojny. A kiedy się na dokładkę się odezwał… Miał głos jak aktor dubbingowy. Jednak chwila oczarowania minęła, otrząsnęłam się i pomyślałam, że skoro nie ma ideałów, ten okaz też musi mieć jakieś wady.
Nie dotyczyły francuskiego.
Mama jakby czytała mi w myślach
– Niewiele jest do poprawienia, doskonale znasz ten język – powiedziałam, przejrzawszy dokument. – Twoje doświadczenie zawodowe też robi wrażenie. Mam nadzieję, że dostaniesz tę pracę, powodzenia! – życzyłam mu.
– Dziękuję. Dasz się zaprosić w zamian na kawę? Albo kolację?
– Nie trzeba, naprawdę. To nie było nic wielkiego.
– A dasz się zaprosić dlatego, że… chcę cię zaprosić? – uśmiechnął się. – Chyba że w domu czeka na ciebie mąż z gromadką dzieci. Wtedy się grzecznie poddam – uniósł ręce, jakby rzeczywiście się poddawał.
Zawahałam się i chyba to zauważył, bo uśmiech mu się poszerzył. Ni mniej, nie więcej, proponował randkę, a ja nie byłam pewna, czy powinnam się zgodzić. Owszem, zrobił na mnie pozytywne pierwsze wrażenie, ale Bernard też wydawał się świetnym facetem, póki nie złamał mi serca, nie upokorzył, nie odebrał wiary w siebie i moją kobiecość, nawet w mój zdrowy rozum… A jednak moja szyja sama pokręciła głowa, a usta powiedziały:
– Nie, żaden mąż ani dzieci na mnie w domu nie czekają.
– Świetnie! – ucieszył się. – Zatem gdzie i o której mam po ciebie przyjechać?
Nie spodziewałam się wiele po tej kolacji, nie szłam tam z nastawieniem, że pierwsza randka po zerwaniu z wieloletnim partnerem będzie strzałem w dziesiątkę. To statystycznie niemożliwe. Ale bóg miłości miał gdzieś statystyki. Norbert wybrał świetną restaurację i wspaniale spędziłam z nim czas. Oboje mieliśmy ochotę spotkać się ponownie. I kolejny raz także. Zresztą od razy przyznał się, że prośba o pomoc z CV to był wybieg, żeby wreszcie poznać mnie osobiście.
– Wiesz, Łukasz tyle mi o tobie opowiadał, że zaciekawiło mnie, kim się tak zachwyca. I powiem ci: nie rozczarowałem się.
Pochlebiało mi to, te zabiegi, te komplementy, ale nie zrezygnowałam z ostrożności. Spotykaliśmy się na mieście, nigdy u mnie, nigdy u niego. Bałam się bardziej wpuścić Norberta do mojego życia i sama nie paliłam się, by wkraczać z moimi rzeczami do jego szaf i szafek. Wyczuwał moje opory i nie naciskał na więcej, niż chciałam dać. Taka taktyka skutkowała i stopniowo nabierałam do niego zaufania, choć wstrzymywałam się z decyzją o rewolucji, jaką by było wspólne zamieszkanie. Spotykaliśmy się, sypialiśmy ze sobą, bywaliśmy u siebie, ale nadal nie mogłam się zdecydować na ten ważny krok.
Ale przynajmniej poznałam go z mamą i cieszyłam się, że przypadli sobie do gustu. Norbert potrafił być ujmujący, w stylu dżentelmenów sprzed lat, co nie mogło jej się nie spodobać. Przyniósł kwiaty i nie zachowywał się jak udzielny gość, tylko pomagał w noszeniu herbaty, a potem w zmywaniu.
Naprawdę się chłopak starał…
Mury obronne, które wzniosłam wokół siebie po zdradach mojego byłego, zaczęły pękać. Rozmawiałam też z mamą, żeby przygotować ją do tej zmiany, do tego, że zamieszkam z Norbertem. Nie byliśmy parą dzieciaków, poważnie myśleliśmy o życiu. Kochaliśmy się, chcieliśmy budować coś razem, więc na co czekać? Młodsi się nie robiliśmy. Mama też, niestety. Coś więcej narzekała ostatnio na zdrowie. Tu ją bolało, tam coś strzykało.
– Znowu się źle czujesz? – spytałam przez telefon. – Może zrób jakieś kompleksowe badania, co? Zapłacę w razie…
– Kochanie – przerwała mi cicho – musimy porozmawiać.
Zabrzmiało poważnie. Nie używa się takich słów ani takiego tonu, gdy chodzi o jakieś głupstwo. Zebrałam się i w pół godziny byłam u niej. Mama zaczęła wyciągać dokumenty: polisę ubezpieczenia na życie, akt własności mieszkania, testament… Zdenerwowałam się.
– Co ty robisz?
– Weź to do siebie, kochanie, żebyś miała w razie czego…
– Niby w razie czego? – spytałam ostro.
– Córeczko, nie chciałam ci nic mówić na początku, ale teraz już wiem na sto procent… Mam raka trzustki. Zostało mi nie więcej niż kilka miesięcy życia…
Norberta odstawiłam na boczny tor, musiałam
Nieważne, jak długo jest się dorosłym – takie słowa to zawsze szok. Mama była moją jedyną rodziną. Moją opoką, przyjaciółką, doradczynią. I nagle dowiaduję, że za kilka miesięcy może jej nie być?! Czułam, jak na zmianę blednę i czerwienieję, pocę się i dygocę. Przytuliłam ją mocno.
– Będę przy tobie – obiecałam. – Cokolwiek by się działo, będę. Nigdzie się nie wybieram. Wrócę do domu i zamieszkam z tobą.
Nic więcej się nie liczyło. Moje życie mogło zaczekać, musiało zaczekać, teraz najważniejsza była mama. Popłakała się, zresztą obie się popłakałyśmy. Po powrocie do swojego mieszkania zadzwoniłam do Norberta i powiedziałam mu, jak wygląda sytuacja.
– Przepraszam cię, ale nasze sprawy muszą zaczekać, nasz…
– Nie rób nam tego, Dana – przerwał mi. – Przecież ludzie muszą się mierzyć z bardzo różnymi sytuacjami, gdy są w związkach, gdy mają rodziny. Gdybyś była w ciąży, a twoja mama by zachorowała, to co? Co byś zrobiła? Dziecku też kazałabyś poczekać?
– Na szczęście nie jestem w ciąży! – warknęłam ostrzej, niż zamierzałam, ale uznałam takie porównanie za mocno niestosowne.
– A szkoda – westchnął. – Może wtedy przestałabyś mnie odpychać. Chcę być przy tobie, chcę cię w tym wspierać, pomagać, na ile będę mógł. Nie chcę z ciebie rezygnować. Proszę, przemyśl to i zadzwoń.
Mama miała swoje zdanie na ten temat.
– Boże, dziewczyno, przecież jemu zależy na tym, żeby położyć łapę na moim mieszkaniu… – załamała wiotkie ręce. – Uciekaj od niego, i to jak najprędzej! Ciekawe, czemu tak mu zależało na spotkaniach z tobą?
– Dlatego, że jestem fajna? – uśmiechnęłam się smętnie.
Pogłaskała mnie po policzku.
– Oczywiście. Śliczna, fajna i mądra, tylko fatalnie mężczyzn wybierasz. Masz dobrą pracę, mieszkanie, samochód… Nic dziwnego, że kręcą się koło ciebie dranie. Jeden cię zdradzał i okradał. Drugi…
– Ale on też ma pracę, mieszkanie i samochód, mamo… – mówiłam, lecz zasiała we mnie ziarno wątpliwości.
Bo faktycznie, czemu taki świetny facet, taki, że szczęka opada na jego widok, zainteresował się akurat mną? Przeciętną kobietą, którą wyróżniało tylko to, że poza matką nie miała nikogo innego?
– Zobaczysz, najpierw nas rozdzieli, odseparuje od siebie, przez niego będę umierać w samotności, a potem zabierze ci, co się da, i zniknie – powiedziała znękanym głosem. – Tylko płacz ci zostanie, bo mnie już wtedy nie będzie do ocierania twoich łez…
Może mama miała rację? No bo naprawdę, czym niby mogłam go tak zauroczyć? I czemu jego kuzyn miałby mu mnie zachwalać? Może obaj to ukartowali? Miły Łukasz też nagle wydał mi się czarnym charakterem. Nie byliśmy na tyle blisko, by bawił się w swata. Więc czemu ja? No czemu? Byłam zwykłą kobietą, tyle że mocno zranioną i samotną, a Norbert… Przystojny, ze świetną pracą w międzynarodowym koncernie, podróżujący po świecie…
Mama podsycała moje wątpliwości i podejrzliwość, przypominając, jak się czułam, gdy lizałam rany po ostatnim związku. Tak, miała rację. Musiała mieć, była moją mamą i chciała dla mnie jak najlepiej. Poza tym patrzyła z boku, więc widziała więcej, lepiej. Byłam przybita, gdy pierwszy raz dzwoniłam do Norberta, ale po kilku dniach, kiedy to milczał, jakby w ten sposób chciał mnie skłonić do zmiany zdania, pokazać, jak samotne będzie moje życie bez niego, mój smutek zmienił się w gniew. Gdyby mu na mnie zależało, to nie starałby się rozdzielić mnie z mamą. Nie próbowałby zagarnąć mnie i wszystkiego, co mam, dla siebie.
Niech idzie do diabła!
Opiekowałam się mamą, poświęcając na to cały wolny czas. Brałam zwolnienia lekarskie, by przy niej być, i wybrałam cały zaległy urlop. Przesuwałam lekcje, byle spędzić z nią o tę jedną godzinę dłużej. I były efekty, mimo choroby mama wyglądała coraz lepiej… Akurat ucinała sobie drzemkę, gdy zadzwonił telefon. Od naszej lekarki rodzinnej.
– Wolałbym jej nie budzić. Zresztą mama upoważniła mnie do uzyskiwania informacji i stanie jej zdrowia, więc…
– W porządku. Proszę jej przekazać, by powtórzyła badanie moczu. Wyszły jakieś bakterie, niby niedużo, ale po co ma się za chwilę męczyć z infekcją.
– Przecież ona ma raka trzustki – westchnęłam. – Bakterie to najmniejszy…
– Jaki rak trzustki?! Co też pani opowiada? Miesiąc temu analizowałam osobiście wszystkie wyniki jej badań. Krew, mocz, echo serca, wszystko wyglądało w porządku. USG jamy brzusznej też robiła i żadnych problemów z trzustką nie wykryto. O co tu chodzi?
– Też chciałabym wiedzieć, pani doktor. Przepraszam. Do widzenia.
Odłożyłam słuchawkę. Mama była zdrowa? Najwyraźniej. Ton lekarki nie pozostawiał złudzeń. Znałam ją dobrze. Pracowała w naszej przychodni od lat, byłam pod jej opieką, odkąd wyszłam spod skrzydeł pediatry. Mamą zajmowała się jeszcze dłużej. Wykluczone, by mnie okłamywała. W jakim celu?
Poczekałam cierpliwie, aż się obudzi. W głowie miałam chaos myśli. Jak ona mogła mi coś takiego zrobić? Nie, nie mogłaby… To musi być jakieś nieporozumienie, ona nie mogłaby… Zażądam odpowiedzi i wyjaśnienia! Zażądam? A jeśli naprawdę sądziła, że umiera, że czeka ją śmierć w męczarniach? Ale nie umiera. A nawet gdyby, czy miała prawo wymagać ode mnie takiego poświęcenia?
Zrezygnowałam dla niej z miłości, ze stabilizacji u boku dobrego człowieka, przeciw któremu mnie judziła. Ryzykowałam pracą, a ona… Boże, przecież nie widziałam żadnych wyników badań, i nie zdziwiło mnie, że nie chodzi do onkologa, nie dostaje żadnych leków, chemii, niczego… Jak mogłam być tak głupia i naiwna? Mówiła, że podobno już za późno, że i tak nic to nie da, że woli się nie otumaniać lekami, by świadomie spędzić ze mną te ostatnie chwile…
Tyle że kwitła, miast marnieć, a ja kretynka nadal wierzyłam jej na słowo. Czemu? Bo była moją mamą, bo w głowie mi się nie mieściło, że mogłaby mnie podle oszukać w tak ważnej sprawie. Co gorsza, że celowo nastawiała mnie przeciw Norbertowi. Znała moje słabe punkty, wiedziała, gdzie uderzyć, jaką strunę poruszyć, by podkopać mój osąd, wiarę w siebie. Moja matka! W najgorszych snach bym nie pomyślała, że okaże się moim wrogiem, że wbije mi nóż w plecy.
Czemu? Na Boga, dlaczego?!
Mama pojawiła się kuchni, ziewając jak małe dziecko. Była lekko zarumieniona od snu, i naprawdę nie wyglądała na chorą, zwłaszcza śmiertelnie. Poczułam złość.
– Możesz mi wytłumaczyć, jak to możliwe, że masz raka, choć nasza internistka twierdzi, że jesteś zdrowa jak rydz? – spytałam, wolno cedząc słowa, choć tak naprawdę miałam ochotę się na nią wydrzeć. – No, masz jakieś bakterie w moczu, musisz powtórzyć posiew.
Mama otwierała i zamykała usta jak ryba wyjęta z wody. Była w szoku, nagle nie wiedziała, co powiedzieć. A wcześniej była taka elokwentna…
– Rozumiem. Czyli nie muszę odwoływać dzisiejszej lekcji. Poradzisz sobie sama, skoro nie umierasz.
Wstałam od stołu, ubrałam się i wyszłam, nie zważając na to, że wołała za mną. Nadal nie mogłam uwierzyć w to, co się działo. Pewnie było jakieś wytłumaczenie tej sytuacji, ale… nic nie usprawiedliwia takiego podstępu! Dobrze, że nie miała raka. Ale ciężka choroba i lęk związany ze śmiercią coś by jednak tłumaczyły. Ludzie przestają być logiczni, stają się samolubni, zachłanni, zgorzkniali, nawet nieznośni, ale ona…
Boże, odsunęłam od siebie człowieka, którego szczerze pokochałam, bo zmusiła mnie do wyboru, bo nie chciała się mną dzielić. A mnie się wydawało, że muszę jej poświęcić każdą wolną chwilę, każdą myśl, każde marzenie. Dawałam sobą manipulować, pozwalałam jej oczerniać Norberta, choć w głębi serca wiedziałam, że to nieprawda, że on taki nie jest, że to moje kompleksy i rany się odzywają, umiejętnie drażnione przez mamę. Bo nikt nie zna cię lepiej niż matka. Nikt lepiej niż ona nie wie, co cię najmocniej zaboli… Dlatego w walce z dorosłym dzieckiem matki są tak straszne, takie skuteczne.
Przede wszystkim wróciłam do siebie i poszłam do pracy. Nie chciałam więcej zawodzić moich uczniów, byłam za nich odpowiedzialna. A powinnam być jeszcze bardziej. Poprowadziłam więc lekcje najlepiej, jak potrafiłam, choć sercem byłam daleko. Po pracy odsłuchałam jedną z licznych wiadomości głosowych od mamy. Błagała mnie o przebaczenie. Bała się, że zmarnuję sobie życie u boku mężczyzny, który nie jest mnie wart. Bała się, że mnie straci, a przecież jestem jej jedyną rodziną i nie chciała na starość zostać sama. I dlatego chciała mnie zamknąć w klatce? Odciąć od ukochanego mężczyzny? Od szans na założenie rodziny i szczęście?
Czy tak postępuje matka? Co się z nią porobiło? Może to z głową miała problemy, nie z trzustką? A ja? Jak mogłam być tak ślepa?
Szukałam na siłę problemów w moim związku, dmuchałam na zimne, bałam się zaufać mężczyźnie, który pojawił się nie tak dawno, tymczasem cios otrzymałam od osoby, którą darzyłam bezgranicznym zaufaniem.
Czekał. Tęsknił. Miał nadzieję
Nie odpowiedziałam matce, za to pojechałam do Norberta. Powinnam go przeprosić za swoje podejrzenia, za uznanie go winnym z góry, bez prawa do obrony. Za to, że nie on mnie, ale ja jego zawiodłam. Chociaż tyle. Nie wiedziałam, czy w ogóle otworzy mi drzwi, czy będzie chciał ze mną rozmawiać, minęło w końcu prawie pięć miesięcy. Może już mnie nie chce? Może nie czekał, aż zmądrzeję?
Wpuścił mnie, gdy tylko usłyszał mój głos w domofonie.
– Przepraszam cię. Tak mi wstyd. Ona… ona wcale nie jest chora, postanowiła nas rozdzielić, bo bała się, że zostanie sama. Nie wierzę, że dałam się tak podejść… – zakryłam oczy dłońmi. – Czuję się jak idiotka, że… że nie sprawdziłam, że ci nie zaufałam… że… że… tak za tobą tęskniłam, przepraszam… jeśli masz już kogoś, nie będę….
Przyciągnął mnie do siebie i mocno objął. Zaraz potem poczułam jego usta na swoich. Czekał. Tęsknił. Miał nadzieję. Co za ulga… Z mamą mam kontakt, choć o wiele rzadszy niż wcześniej. Czy jej wybaczyłam? Trudno powiedzieć. Żeby nie zwariować, nie stracić matki, myślę o niej jak o kobiecie z rozdwojeniem jaźni. To tamta druga mnie zraniła, skrzywdziła, oszukała, to tamta druga chciała zawłaszczyć mnie i moją przyszłość dla siebie. Ta pierwsza to moja ukochana mama, z którą łączy mnie tyle dobrych wspomnień, która mnie wychowała i którą uwielbiam. Pytanie, czy pozwolę jej zbliżać się do mojej rodziny i mojego dziecka, które we mnie rośnie? Przecież wciąż czai się w niej ta druga. Teraz, gdy sama mam zostać matką, tym bardziej nie rozumiem, jak mogła być tak samolubna, tak podstępna i okrutna wobec mnie.