„Przez nieuwagę zgubiłam portfel z całą wypłatą i dokumentami. Myślałam, że to koniec, a to był dopiero początek”
„Nie czułam ulgi. Czułam… gulę w gardle. Bo ktoś, kto miał zaledwie dziesięć lat, okazał się uczciwszy niż połowa moich dorosłych znajomych”.

- Redakcja
To miał być zwyczajny piątek. Wypłata, rachunki, zakupy, szybkie latte na wynos – standard. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że za kilka godzin będę szlochać na ławce jak bohaterka brazylijskiej telenoweli, trzymając się za głowę i powtarzając: „No to po mnie…”, popukałabym się w czoło. A jednak. Zgubiłam portfel. Z całą wypłatą. Z dowodem, kartami i nawet paragonem z drogerii, który miał być moją jedyną nadzieją na zwrot za ten przeklęty, źle dobrany podkład.
Jednak czasem życie lubi zagrać z nami w kotka i myszkę. Kiedy jesteś na dnie, nagle coś się zmienia.
Zamarłam
– Znowu chcesz wypłacić całą pensję? Mamy XXI wiek! – mruknęła Monika, moja koleżanka z biura, zerkając na mnie spod rzęs, kiedy zapinałam płaszcz.
– Bo wtedy czuję, że zarobiłam – odpowiedziałam, z dumą poprawiając apaszkę.
– No, jak tam chcesz. Tylko uważaj, księżniczko – dodała z przekąsem.
Wyszczerzyłam się do niej teatralnie.
– Taaa, pewnie, w końcu jestem znana z tego, że wszystko gubię. Portfele, godność, cierpliwość…
Monika parsknęła śmiechem, a ja ruszyłam w stronę bankomatu z tą dziwną, niczym nieuzasadnioną ekscytacją. Chociaż przez chwilę mogłam poczuć się jak milionerka. Po godzinie miałam już zrobione zakupy. Kiedy dotarłam do przystanku, usiadłam na ławce i… zamarłam.
– Gdzie jest mój portfel? – zapytałam samą siebie na głos, rozchylając torbę jak maniaczka.
Kawa wypadła mi z ręki. Przerzuciłam wszystko – bez skutku.
– Nie... Nie wierzę… – wyszeptałam, czując, jak serce podchodzi mi do gardła. – Przecież miałam go jeszcze w sklepie. Na pewno…
Wyjęłam telefon. Drżącymi palcami próbowałam zastrzec kartę i dowód osobisty.
– No to pięknie – jęknęłam. – Jednak jestem geniuszem… od katastrof.
Stałam jak wryta
Przemierzałam ulicę w te i we wte, w poszukiwaniu portfela. Spojrzenia przechodniów mówiły jedno: „O, kolejna wariatka”. I może faktycznie tak wyglądałam.
– Dzień dobry… Przepraszam, nie widziała pani może tu… portfela? Czarny, skórzany… trochę obdrapany? – zapytałam starszą panią wychodzącą ze sklepu.
– Nie, kochanieńka, ale jak znajdziesz, to go sobie zawieś na łańcuszku. Ja tak ze swoimi kluczami mam – odparła z uśmiechem, poklepując mnie po ramieniu.
Urocze. Pomocne jak dziura w dachu. Kolejny sklep, kolejne „Nie, nie znalazła pani, ale może zapyta pani kierownika, on wszystko wie”. Weszłam do ostatniego sklepu. I stało się.
– Proszę pani! – krzyknął młody chłopak zza lady. – Czy to nie pani zgubiła portfel?
Zamarłam.
– Możliwe, a co… Czarny, lekko przetarty, z pękniętym zamkiem? – zapytałam ostrożnie.
Chłopak sięgnął pod ladę i wyjął. Mój. Na sto procent. Poznałam po tym, że miałam w nim małą, zatłuszczoną naklejkę z flamingiem.
– Bo wie pani… przyszła taka dziewczynka, może dziesięć lat, i mówi, że znalazła na chodniku. I oddała.
– Co? – wydukałam.
– Tak. W krótkim czerwonym płaszczyku. Z warkoczami. Powiedziała, że pani musi być bardzo smutna, skoro zgubiła coś takiego.
Stałam jak wryta. Nie wiedziałam, czy się rozpłakać, czy rzucić chłopakowi na szyję. Anioł w czerwonym płaszczyku? Serio?
– I co, zostawiła jakiś kontakt? – zapytałam z nadzieją.
Chłopak pokręcił głową.
– Nic. Tylko się uśmiechnęła i poszła. Jak duch.
Dostałam od życia lekcję
Z portfelem w dłoni czułam się tak, jakbym właśnie wygrała los na loterii. Jednak wbrew pozorom nie czułam ulgi. Czułam… gulę w gardle. Bo ktoś, kto miał zaledwie dziesięć lat, okazał się uczciwszy niż połowa moich dorosłych znajomych. Zadzwoniłam do Moniki.
– Znalazł się? – zapytała, zanim zdążyłam się odezwać.
– Znalazła go dziewczynka i oddała do sklepu. A ja tu przez godzinę wyobrażałam sobie, że będę spać pod mostem i jeść zupki chińskie z kubka po jogurcie.
– Wiesz, że masz talent do melodramatów? – parsknęła śmiechem. – Ale serio, to cud. Co za dzieciak!
– No właśnie. Dziesięć lat. W czerwonym płaszczyku. Jak postać z bajki. I teraz co? Mam się modlić, żeby mnie jeszcze raz znalazła i powiedziała, jak się nazywa?
– A może daj ogłoszenie w internecie? Napisz, że chcesz ją znaleźć i podziękować. Pewnie jej rodzice pękną z dumy.
– I zaproszę ją na czekoladę z bitą śmietaną, kupię najdroższe lody w mieście i dorzucę książkę o superbohaterach. Bo to był heroizm – mówiłam coraz szybciej, niemal drżąc z emocji.
Monika milczała przez chwilę.
– Wiesz, może ten dzień miał ci coś pokazać? Że świat nie jest do końca taki zły, jak myślimy. Może czasem warto zaufać… nawet jeśli wydaje się, że już po wszystkim.
Przytaknęłam, mimo że nie mogła mnie widzieć.
– A może warto zaufać… – wyszeptałam.
Serce zabiło mi mocniej
Wróciłam do domu, ale zamiast usiąść z herbatą i obejrzeć głupi serial, zaczęłam pisać ogłoszenie. Bez zbędnych ozdobników, choć kusiło mnie, żeby użyć słów w stylu: „anioł w czerwonym płaszczyku” i „mała bohaterka dnia codziennego”.
„Dzisiaj, około godziny 17, zgubiłam portfel. Znalazła go dziewczynka w czerwonym płaszczyku i oddała do sklepu spożywczego przy przystanku. Jeśli to czytasz – albo Twoi rodzice to czytają – odezwij się. Chcę Ci podziękować osobiście. Wioletta” – przeczytałam głośno i kliknęłam: „Opublikuj”.
Nie sądziłam, że coś z tego wyjdzie. Ale przynajmniej próbowałam. Następnego dnia, po pracy, czekałam przy sklepie. Tak po prostu. Chłopak z kasy mnie rozpoznał.
– Szuka pani swojej małej superbohaterki?
– Aż tak widać? – uśmiechnęłam się krzywo.
– Trochę tak. Ale wie pani… ona wróciła.
– Co?! – wykrzyknęłam.
– Przyszła dzisiaj po szkole. Powiedziała, że zobaczyła ogłoszenie w internecie.
– I gdzie ona jest?!
– Wyszła dosłownie minutę temu. Na pewno jeszcze jest w okolicy.
Wybiegłam na ulicę jak opętana. I wtedy ją zobaczyłam – czerwony płaszczyk, dwa warkocze, plecak w gwiazdki. Serce zabiło mi mocniej.
– Hej! Zaczekaj! – zawołałam.
Dziewczynka się odwróciła. Uśmiechnęła się, jakby mnie znała.
– Pani od portfela?
– Tak. I chciałam ci powiedzieć, że… jesteś niesamowita.
Byłam wzruszona
Stanęłyśmy naprzeciw siebie. Ja – w płaszczu wygniecionym po całym dniu w pracy, z włosami rozwianymi jak po przejażdżce na motorze. Ona – z rumieńcami na policzkach, butami z błotem na czubkach i oczami, które patrzyły na mnie z jakąś zupełnie nieprzystającą do wieku mądrością.
– Mam na imię Lena – powiedziała cicho. – Mama mówi, że jeśli coś znajdę, co nie jest moje, to muszę to oddać. Bo jakby mnie coś zginęło, to też bym chciała, żeby ktoś mi oddał.
– Twoja mama to mądra kobieta. I wychowała jeszcze mądrzejszą córkę – odpowiedziałam, a głos mi się lekko załamał. – Uratowałaś mi nie tylko wypłatę, ale i wiarę w ludzi.
Dziewczynka wzruszyła ramionami.
– To tylko portfel.
– To nie był tylko portfel. Tam było wszystko. Pieniądze, dokumenty…
– Aaa, czyli jednak ważne rzeczy – zachichotała.
Wyciągnęłam z torby małe pudełeczko.
– Mam dla ciebie coś. To drobiazg, ale pomyślałam, że może ci się spodoba.
Otworzyła – w środku była bransoletka z literkami układającymi się w napis: „DOBRO WRACA”.
– Serio dla mnie?
– Serio. I jeszcze jedno. Idziemy na lody. Duże, z bitą śmietaną i posypką. Nie przyjmuję odmowy.
Lena uśmiechnęła się tak szeroko, że aż poczułam ukłucie w sercu.
– Mam tylko pół godziny. Mama zaraz wróci z pracy.
– To zdążymy. Dziś ja stawiam. Za dobro. I za czerwone płaszczyki.
Czułam się niesamowicie
Siedziałyśmy razem przy stoliku. Lena jadła lody z takim zaangażowaniem, jakby właśnie walczyła o złoty medal olimpijski. Patrzyłam i chłonęłam ten moment.
– Myśli pani, że jak zrobię coś dobrego, to zawsze ktoś się o tym dowie? – zapytała nagle.
– Nie zawsze – odparłam. – Ale to nie ma znaczenia. Bo dobro nie działa wtedy, gdy ktoś patrzy. Działa… bo jest.
– Trochę to brzmi jak z bajki – stwierdziła, oblizując łyżeczkę.
– A może właśnie powinniśmy wszyscy częściej żyć jak w bajce? Nie gonić, nie podejrzewać, nie zakładać najgorszego…
Spojrzała na mnie poważnie.
– To może jak pani kiedyś znajdzie czyjś portfel… to też go pani odda, co?
Roześmiałam się
– Na pewno! Bo teraz wiem, co czuje osoba, która zgubiła coś ważnego.
Dziewczynka odstawiła pucharek, wytarła buzię i spojrzała w bok.
– Tam stoi moja mama.
Chwile później podeszła do nas kobieta. Z tym samym rodzajem spojrzenia co jej córka. Uściskałam ją i powiedziałam, że wychowała cudowną dziewczynkę. Wieczorem siedziałam na kanapie i patrzyłam w ekran telefonu. Napisałam tylko jedno zdanie: Są jeszcze dobrzy ludzie. I mają po dziesięć lat.
I wysłałam to do Moniki.
Wioletta, 27 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy dostałam mieszkanie w spadku, od razu uciekłam od matki. Ciotka zostawiła mi też koperty z dziwną zawartością”
- „Wredna teściowa traktuje mnie jak śmiecia. Nie dam się poniżać i znalazłam sposób, jak zamknąć tej jędzy usta”
- „Dostałam od kochanka kartę do konta i obietnicę luksusu. Myślałam, że to jest właśnie miłość, ale uczuć nie kupisz”