Reklama

Mam siedemdziesiąt lat, dwójkę dorosłych dzieci, czwórkę wnuków i męża, z którym przeżyłam ponad pół wieku. Dla wielu brzmi to jak stabilne, udane życie. Ale ja… od lat czuję się tak, jakby moje serce zasnęło i już nigdy się nie obudziło. Jan zawsze był człowiekiem cichym, zamkniętym, konkretnym. Pracował, zapewniał byt, nigdy nie podniósł głosu ani ręki. Ale nie pamiętam, kiedy ostatni raz przytulił mnie bez powodu. Albo powiedział, że mnie kocha. Przez lata się oszukiwałam, że to wystarczy. Że przecież są ważniejsze rzeczy niż czułe słowa. A potem dzieci wyprowadziły się z domu. Jan przeszedł na emeryturę i wpadł w swój świat – gazet, telewizora i krzyżówek. A ja czułam się coraz bardziej jak duch.

Reklama

– Sanatorium? A po co ci to? – zapytał zdawkowo, gdy powiedziałam, że zapisałam się na turnus.

– Chciałabym… odpocząć trochę – odpowiedziałam nieśmiało.

Wzruszył ramionami. Bez pytania, bez zainteresowania. I wtedy pierwszy raz od dawna poczułam, że coś we mnie pęka. Że jeśli teraz nie zrobię czegoś dla siebie, to zniknę. Po cichu, w tej ciszy, która od lat między nami narastała. „Czy to jeszcze małżeństwo? Czy jesteśmy tylko współlokatorami?” – zapytałam siebie w myślach, zamykając walizkę.

Moje policzki zapłonęły czerwienią

Przyjechałam do sanatorium późnym popołudniem. Hol pachniał lekami, starymi meblami i zupą. Podobno takie miejsca odmładzają duszę – ja na razie czułam się tylko zmęczona podróżą i nieco zagubiona. Po zameldowaniu i szybkim rzuceniu walizki na łóżko, poszłam na kolację. Usiadłam przy jednym ze stolików, nie zwracając uwagi na otoczenie. Wtedy usłyszałam głos:

– Czy to miejsce wolne, królowo życia?

Podniosłam wzrok i zobaczyłam starszego mężczyznę z siwą brodą i zawadiackim uśmiechem. Miał ciepłe oczy i jakiś rodzaj lekkości, który od razu wzbudził moją czujność.

– Można usiąść, jeśliś bez królewny – odparłam, nieco zaskoczona własnym żartem.

Uśmiechnął się szeroko i przysunął krzesło.

– Władysław jestem, ale dla przyjaciół Władek. Od razu powiem – żadnych kuracji mi nie potrzeba, ja tu przyjechałem po ludzi. A pani?

– Regina – odpowiedziałam. – Ja chyba… po spokój.

Zaczęliśmy rozmawiać – najpierw o jedzeniu (narzekał na ryż), potem o pogodzie, a potem jakoś zeszło na książki. Zaskoczył mnie – mówił z pasją, słuchał uważnie, śmiał się z moich sucharów. To było… przyjemne. Zbyt przyjemne. Po kolacji złapała mnie Maria – kobieta z pokoju obok, rozmowna i uważna.

– Ten Władek to ci się chyba spodobał, co? – szturchnęła mnie w ramię.

– Przestań… dopiero go poznałam – bąknęłam, choć czułam, że moje policzki robią się czerwone.

– No właśnie – mrugnęła. – Czasami jedno spojrzenie starczy, żeby człowiek się obudził z długiego snu.

Zaśmiałam się nerwowo. Jeszcze nie wiedziałam, że te słowa zostaną ze mną na dłużej.

Pod skórą drżałam z niepokoju

Od tamtego wieczoru zaczęliśmy spędzać z Władkiem coraz więcej czasu. Nie planowaliśmy tego. Po prostu się zdarzało. A to na śniadaniu trafiło się wolne miejsce obok niego. A to razem zapisaliśmy się na nordic walking. A to on przyniósł mi gorącą herbatę, kiedy zmarzłam po zabiegach. Rozmawialiśmy. O wszystkim. O dzieciach, o samotnych świętach, o młodości. Opowiadał o swojej żonie, która odeszła na raka pięć lat temu. Słuchałam i ściskało mnie w środku – tak pięknie o niej mówił, z czułością, jakiej nigdy nie usłyszałam od Jana.

– A pani mąż? – zapytał kiedyś nieśmiało.

– Jest. W domu. Taki... stateczny. Dobry człowiek. Ale... – urwałam.

– Ale?

– Ale nigdy nie powiedział, że mnie kocha. Ani razu. Nawet na ślubie.

Władek spojrzał na mnie z takim współczuciem, że musiałam odwrócić wzrok. Bałam się, że się rozkleję.

– Ludzie myślą, że miłość to gesty z filmów. Ale czasem największym gestem jest po prostu... zauważyć drugiego człowieka – powiedział cicho.

Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Już nie czułam się jak emerytka na turnusie. Czułam się... kobietą. Żywą. Zauważoną. Szłyśmy z Marią alejką i opowiadałam jej o jednym z naszych spacerów. Śmiała się i zerkała na mnie podejrzliwie.

Ty się zakochujesz, Regina.

– Przestań, to tylko przyjaźń – broniłam się.

Ale kiedy kładłam się wieczorem do łóżka, serce biło mi szybciej. I czułam, że właśnie zaczynam się okłamywać. „Nie robię nic złego. Przecież Jan nigdy się mną tak nie interesował” – powtarzałam sobie. Ale pod skórą drżał niepokój.

Położył swoją dłoń na mojej

To był cichy wieczór. Sanatoryjny rytm zwalniał po kolacji – ludzie rozchodzili się do pokoi, niektórzy szli jeszcze na potańcówkę. Ja wybrałam spacer. Władek czekał już przy ławce obok fontanny.

– Myślałem, że nie przyjdziesz – uśmiechnął się.

Sama się sobie dziwię, że przyszłam – odpowiedziałam i usiadłam obok.

Szum drzew, zapach jesieni, a między nami napięcie, które rosło od tygodni. Milczeliśmy dłuższą chwilę. Potem Władek wyjął z kieszeni zdjęcie – stara, wyblakła fotografia jego żony z jakiegoś wyjazdu w góry.

– Tęsknię za nią. Ale już inaczej. Już bez żalu. Tylko z wdzięcznością, że była. – Spojrzał mi w oczy. – A ty?

– Ja tęsknię za czymś, czego nigdy nie miałam.

Zamilkł. I wtedy położył swoją dłoń na mojej. Nie cofnęłam ręki.

– Władek... ja mam męża…

– Wiem. I nie chcę nic zabierać. Ale czuję, że cię znajduję – szepnął.

Nachylił się. Z początku lekko, delikatnie. Dotyk jego ust był ciepły, nieśmiały. A potem... potem już nie myślałam. O Janie, o dzieciach, o wszystkim, co „nie wypada”. Ten pocałunek trwał tylko chwilę, ale miał w sobie więcej życia niż całe ostatnie dziesięciolecia mojego małżeństwa. Gdy wróciłam do pokoju, długo siedziałam na łóżku. Patrzyłam w lustro. Kobieta, którą widziałam, miała zarumienione policzki i błyszczące oczy. „Zdradziłam” – przemknęło mi przez głowę. Ale zaraz potem inna myśl: „Tak właśnie chciałam się kiedyś czuć”. I wtedy poczułam się winna. I... szczęśliwa. Jednocześnie.

Zakochałam się jak nastolatka

Po powrocie z sanatorium wszystko wydawało się obce. Mieszkanie, które znałam na pamięć, nagle pachniało inaczej. Może to ja pachniałam inaczej? Inaczej patrzyłam, czułam, oddychałam. Jan był w kuchni. Robił sobie herbatę, jak zawsze, w tej samej filiżance, od trzydziestu lat.

– I jak było? – zapytał, nawet się nie odwracając.

– W porządku – odpowiedziałam, choć w środku aż się we mnie gotowało. A co, jeśli powiem mu prawdę? Że zakochałam się jak nastolatka, że całowałam obcego mężczyznę pod gwiazdami?

Ale Jan już wyszedł z kuchni, zanim dokończyłam myśl. Wieczorem siedziałam przy stole i próbowałam napisać list do Władka. „Tęsknię” – napisałam na kartce. I zaraz potem ją podarłam. Bo co miałabym mu napisać? Że moje serce zostało w tamtym sanatorium, ale moje ciało siedzi teraz obok mężczyzny, który nawet nie zauważył, że mnie nie ma? Telefon zamilkł. Żadnej wiadomości od Władka. Może był mądrzejszy. Może wiedział, że sanatoryjne miłości kończą się razem z pakowaniem walizki. Zadzwoniła Maria.

– I co, tęsknisz? – zapytała bez ceregieli.

– Nie wiem, co mam robić – wyszeptałam. – Czuję, że nie pasuję już do tego życia.

– Może nigdy nie pasowałaś, tylko dopiero teraz to poczułaś.

Odstawiłam słuchawkę. Jan przyszedł i spojrzał na mnie obojętnie.

– Herbata?

– Nie. Nie chcę. – Patrzyłam na niego, próbując coś z niego wyczytać. Ale tam była tylko pustka.

Zostałam sama w kuchni. Po raz pierwszy zadałam sobie pytanie, że może mam prawo do czegoś więcej niż poprawność? Może mam prawo do szczęścia?

W końcu nie wytrzymałam

Zbieranie się do rozmowy z Janem zajęło mi kilka dni. Przechodziłam obok niego jak cień, analizując każde zdanie, które mogłabym wypowiedzieć. Serce waliło mi jak młotem – jakbym miała wyznać największą zbrodnię. W końcu nie wytrzymałam. Siedział w fotelu z gazetą, jak zawsze. Podeszłam cicho i stanęłam naprzeciwko.

– Musimy porozmawiać – powiedziałam cicho.

Uniósł wzrok. Bez emocji.

– Coś się stało?

– Tak. I nie. To się działo od lat. Ale teraz… teraz tego już nie uniosę sama.

Położyłam dłonie na stole, żeby ukryć ich drżenie.

– Zakochałam się.

Nie odpowiedział od razu. Spojrzał na mnie, potem odłożył gazetę, powoli, jakby nie dowierzał, że to naprawdę się dzieje.

– W kim? – zapytał tylko.

– W kimś, kogo poznałam w sanatorium. Ale nie o niego chodzi. Chodzi o to, że… przez całe nasze małżeństwo czułam się niewidzialna. Samotna. Jak mebel.

Jan spuścił wzrok. Usta mu drgnęły. Cisza między nami ciążyła bardziej niż słowa.

To wszystko moja wina – powiedział w końcu. – Ale nie wiem, jak to naprawić.

Zamarłam. Bo po raz pierwszy usłyszałam coś, co brzmiało jak... emocja. Skrucha. Prawdziwa.

– Może już nie da się naprawić – wyszeptałam.

Jan sięgnął po swoją filiżankę, ale odstawił ją z powrotem. Długo milczeliśmy.

W końcu powiedział cicho:

– Może i ja przez te lata byłem samotny. Ale nie umiałem tego nazwać. Ani wyrazić.

Poczułam gulę w gardle. Tyle lat. Tyle zmarnowanego czasu, ciszy, niedopowiedzeń. Czy można wrócić, jeśli się już serce oddało gdzie indziej?

Nie chcę już wracać do letargu

Siedzę na ławce w parku. Liście wirują na wietrze, ludzie mijają mnie bez pośpiechu. W dłoniach trzymam zdjęcie z sanatorium – my dwoje z Władkiem, uśmiechnięci, rozmarzeni. Ostatni raz widzieliśmy się trzy miesiące temu. Potem przestał pisać. Może zrozumiał, że nie odejdę. A może nie chciał czekać. Jan milczy. Robi obiady, przynosi herbatę, od czasu do czasu pyta, czy czegoś potrzebuję. Jest inny. Bardziej obecny. Ale ja... ja jestem już gdzie indziej.

Codziennie pytam siebie, czy mam jeszcze prawo do szczęścia? Czy mogę odejść, mając za sobą pół wieku wspólnego życia? A może to, co przeżyłam, to tylko sen – piękny, ale nierealny? Nie znam odpowiedzi. Wiem tylko jedno, że pierwszy raz od dawna naprawdę coś poczułam. I nie chcę już wracać do letargu. Może kiedyś jeszcze go zobaczę. Może nie. Ale pierwszy raz w życiu poczułam, że naprawdę żyję.

Regina, 70 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama