„Przez przypadek poznałam tajemnicę babci. Byłam w szoku, że miała taką przeszłość i całe życie kłamała”
„– To babcia miała adoptowane dziecko? – ta wiadomość mną wstrząsnęła. – Nigdy o tym nie słyszałam. I co się z nim stało? – spytałam. – Jak to co? – Adela zrobiła zdziwioną minę. – Nic. Żyło sobie. Co ty własnej matki nie znasz? – zapytała”.

- Helena, 37 lat
Adela była jakąś powinowatą, z którą kontakt przed wieloma laty utrzymywała moja babcia. Rodzina przypomniała sobie o niej w momencie straszliwej grozy, gdy nie dostałam się do niesłychanie prestiżowego gimnazjum w Warszawie.
Gardziły mną
– Wiesz, Pusiu – powiedziała babcia Hanna do swojej córki, a mojej matki Barbary. – Coś mnie tknęło i zbadałam dzisiaj dokładnie rejon, który nakazuje szkole przyjęcie ucznia. I dobrze myślałam. Na tym obszarze znajduje się mieszkanie Stefanostwa. Tam można zameldować małą i po kłopocie.
– Ależ mamusiu – zaprotestowała moja rodzicielka. – Oni już pewnie nie żyją. A poza tym, jak Helenka jest tak tępa, to i tak nie da sobie rady w tej szkole.
Zachowywały się, jakby mnie przy nich nie było i jakbym była tak głupia, że niczego nie rozumiałam. Bolało mnie to, ale zawsze tak było. Stanowiły zgrany duet przeciwko nam, dzieciom, i naszemu ojcu.
– Już do nich dzwoniłam i nikt nie odbierał, więc poszłam tam, odnalazłam bez problemów dom i piętro. Sąsiadka powiedziała mi, że starsi państwo nie żyją, a ich córka wynajęła mieszkanie, więc przypomniałam sobie Adelę i zostawiłam w drzwiach karteczkę do niej z moim telefonem. Może lokator jej przekaże – relacjonowała babcia.
– Bardzo wątpię, mamusiu. Na darmo zadałaś sobie tyle trudu – powiedziała mama.
– Wiem, jak martwisz się o to dziecko – słodziła jej babcia. – Dałam na mszę w intencji jej edukacji i zobowiązałam się do pielgrzymki w tej samej intencji.
– Mamusiu! Z twoim zdrowiem nie możesz ryzykować – zaprotestowała mama.
– Nie martw się, nie określiłam jeszcze kiedy. Może się wykuruję za jakiś czas.
Ojciec prychnął znad komputera. Wszyscy wiedzieli, że babcia jest zdrowa jak koń i mogłaby pobiec kłusem. Tylko mama trzęsła się nie wiadomo o co. Na mnie i na brata w ogóle nie zwracała uwagi. Czasem ojciec się buntował i mówił mamie, że powinna żyć tylko z babcią, dziwiąc się, że założyła rodzinę, wychodząc za niego. Mama odpowiadała, że ojciec jej nie rozumie, jest chamem, prostakiem i tak dalej.
Ja zawsze trzymałam z ojcem. Po cichu, bo bałam się babci i mamy. Jednak wiedziałam, że wolę być z prostakami jak ojciec, niż z dawną szlachtą, taką jak rodzina mojej matki. Nie nęciły mnie opowieści o wielkości naszego rodu, rodzinnym gnieździe na dalekich Kresach i kamienicy, która została podwójnie utracona. Najpierw zgruzowali ją w nalocie Niemcy, a jej resztki upaństwowiła po wojnie władza ludowa.
Mama zachorowała i zmarła
Ciotka Adela, która pojawiła się wtedy w naszym życiu, zameldowała mnie, dostałam się do gimnazjum, które nie było tak bardzo elitarne, jak sądziła moja rodzina. Skończyłam je bez trudno, poszłam do liceum, a potem na studia inżynierskie jak ojciec. Z Adelą utrzymywała kontakt moja babka, a po jej śmierci matka. Dzwoniły do niej na święta, czasem umawiały się na cmentarzu i szły razem na rodzinne groby. Lata mijały, aż mama umarła przedwcześnie, dwa lata po babci, która zmarła nagle na serce.
Mama była w takim szoku po śmierci najbliższej sobie osoby, że zbagatelizowała objawy choroby. A może sama przed sobą bała się przyznać, że wyczuła guz w piersi? Faktem jest, że kiedy wyznała nam i lekarzowi pogotowia, co jej dolega, gdy nagle zasłabła, było już za późno na leczenie. Nawet jej nie chcieli zatrzymać w szpitalu. W hospicjum domowym opiekowaliśmy się nią, jak umieliśmy, choć dużo od nas nie chciała. Ciągle płakała. Jak dziecko. Wzywała swoją mamę.
– Czemu nic nie powiedziałaś? – pytałam.
– Chciałam być twarda, niezłomna jak moja mama, która nigdy nie szła na żadne kompromisy – załkała. – Jestem do niczego. Nieudane dziecko wielkiej rodziny.
– Mamo, nikt nie wie o naszej rodzinie. Nie jesteśmy żadnymi Radziwiłłami. Babcia przesadzała – tłumaczyłam jej.
– Babcia nie kłamała! Mamy herb, a boczna linia tytuł hrabiowski nadany w Wiedniu przez cesarza. Ale nie o to chodzi, tylko o wartości duchowe, o szlachectwo duszy.
Nie lubiłam tego typu rozmów. Za wiele ich słyszałam w dzieciństwie, ale nie przerywałam mamie, jeśli te słowa sprawią, że na moment zapomni o swojej chorobie, warto były zacisnąć zęby. Mama zmarła po miesiącu. Choć nie byłam z nią tak blisko, jak ona z babcią, to szczerze ją kochałam i mocno przeżywałam żałobę. Miałam poczucie winy, że wcześniej nie zauważyłam, że jest chora.
Czułam się źle z tym, że nie lubiłam zgranego duetu mamy i babci. Czy to była zazdrość? A może czułam, że nie dorastam do pięt ani mamie, bo nie umiałam być tak dobrą córką jak ona, ani uczciwej do bólu, poukładanej, rozumnej i potrafiącej samodzielnie zmagać się z życiem babci? Trafiłam na terapię do psychologa, podczas której próbowałam rozsupłać zapętlone supełki dawnych i nowych emocji. A potem zadzwoniła do mnie Adela.
Ciotka chciała się spotkać
– Właśnie się dowiedziałam… – usłyszałam w słuchawce. – Przyjmij wyrazy współczucia – powiedziała.
– Dziękuję, ciociu – chlipnęłam.
– Musisz być dzielna.
– Oczywiście, próbuję. Nigdy jednak nie będę tak twarda jak babcia.
Adela zaśmiała się.
– Nawet się do niej nie porównuj – rzekła.
Obiecałyśmy sobie, że się spotkamy. Czułam się w obowiązku, żeby podtrzymać kontakt z leciwą krewną, która przecież w swoim czasie mi pomogła. Chciałam też godnie zastąpić babcię i mamę. Do spotkania z Adelą doszło po paru miesiącach. Już była brzydka późnojesienna pogoda. Adela wprost powiedziała, że na cmentarz ze mną nie pójdzie.
– Nie dość, że można się przeziębić, to na dodatek złapać zły nastrój – skwitowała. – Nie ma nic bardziej smętnego niż widok krzyży i nagrobków tonących w strugach lodowatego deszczu ze śniegiem. Przyjedź do mnie – zaprosiła mnie.
Opowiedziała mi o babci
Przyjęła mnie w swoim niewielkim mieszkaniu. Już na mnie czekała herbata i szarlotka na kryształowej paterze. Bałam się, czy będzie o czym rozmawiać, ale krewna sama podjęła rozmowę. Wspominała ludzi i sprawy, o których nie miałam pojęcia, nic mi one nie mówiły i po dłuższej chwili moja uwaga się przytępiła. Szczerze mówiąc, całkiem odpłynęłam. Z zamyślenia wyrwało mnie pytanie.
– Słyszałaś o tym, chyba?
– Nie bardzo kojarzę… – odparłam wymijająco, ponieważ nie miałam pojęcia o czym ciotka mówi.
– Nic ci nie powiedzieli?
– Nie wiem… Być może coś bąknęli, ale zapomniałam – udawałam, że doskonale wiem, o czym mówi.
–… no i właśnie wtedy Hanka zdecydowała się zaadoptować to dziecko.
– To babcia miała adoptowane dziecko? – ta wiadomość mną wstrząsnęła. – Nigdy o tym nie słyszałam. I co się z nim stało? – spytałam.
– Jak to co? – Adela zrobiła zdziwioną minę. – Nic. Żyło sobie. Co ty własnej matki nie znasz? – zapytała.
– To moja mama była adoptowana? – o mało nie zakrztusiłam się herbatą.
– No tak. Przecież opowiadam ci o tym od pół godziny – westchnęła. – Nie słuchałaś mnie, a to błąd. To powinno być dla ciebie ważne. Powtórzę, a ty słuchaj!
– Oczywiście, ciociu – zgodziłam się bez szemrania. Byłam wstrząśnięta.
– Hanka, twoja babcia, wyszła młodo za mąż za prawnika, biednego, ale z całkiem dobrej rodziny – zaczęła opowiadać.
– Wcale nie był biedny, babcia mi opowiadała… – zaprotestowałam.
– Nie przerywaj. Był biedny. Jego siostra z biedy popełniła samobójstwo.
– Ale przecież babcia mówiła, że ona zmarła na hiszpankę – odparłam.
– Daj spokój. Hanka całe życie kłamała, wiem od rodziców. Fortuna pojawiła się przypadkiem. Teść, uchodzący za czarną owcę, wygrał w karty kamienicę na Chmielnej w Warszawie z dobrze idącym interesem. Nie bardzo wiedzieli, co zrobić, ponieważ biznes był może typowy dla tej części miasta, ale nie dla naszej rodziny.
– A co to była za działalność? – zapytałam zaciekawiona.
– Burdel.
Nie mogłam w to uwierzyć
O mało nie przewróciłam się z krzesłem na podłogę. Moja arystokratyczna babka i dom publiczny! Nie do wiary!
– Ponieważ nikt inny nie chciał, to Hanka wzięła sprawy w swoje ręce i długo prowadziła ten biznesik. Potem z domu wyrzucili ich Niemcy, a potem komuniści. Jej mąż był niezadowolony z fachu, jaki obrała małżonka. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że mają z tego na chleb. Zaczął pić i zdradzać Hankę. I jak już mówiłam, ale nie słuchałaś, któregoś dnia do drzwi ich mieszkania zapukała kobieta z niemowlęciem na ręku. Rzuciła je Hance i powiedziała: „To pani męża, to niech je sobie chowa” i poszła. I w ten sposób Hanka zaadoptowała twoją matkę.
– Trudno mi w to wszystko uwierzyć…
– To twój problem. Ja opowiedziałam ci to, co mi mówiła mama – odparła Adela.
Wyszłam od niej skołowana. Kto kłamał? Adela, jej matka czy moja babka?