„Przez rok odkładaliśmy grosz do grosza na wymarzone wakacje. Na miejscu mąż żałował mi nawet na gofra z bitą śmietaną”
„Nie wiem… Czasem mam wrażenie, że wszystko, co robię, kosztuje mnie więcej niż powinno. Każde „chodźmy”, każde „zróbmy coś razem” brzmi jak prośba o jałmużnę. Jakbym błagała o uwagę”.

- Redakcja
Oszczędzaliśmy cały rok, by mieć na wczasy. Każdy jeden grosz miał znaczenie. Nie wychodziliśmy do knajp, nie zamawialiśmy jedzenia, weekendy spędziliśmy na balkonie. Kiedyś byłam zła, że Tomek podlicza każdą złotówkę. Teraz mówiłam sobie, że warto. Że może ten jeden wyjazd coś zmieni. Może to będzie nasz reset. Patrzyłam na jego twarz, gdy robił rezerwację hotelu. Pojawił się cień uśmiechu. Cień – bo szerzej nie umiał już się uśmiechać. Nie do mnie.
– Patrz, apartament z widokiem na morze. Za cztery stówy mniej, jak weźmiemy bez śniadań.
– Bez śniadań? – próbowałam się uśmiechnąć. – Przecież mieliśmy nie oszczędzać już na miejscu.P
– Nie oszczędzamy. Jemy w apartamencie. To nie oszczędność. To rozsądek.
Tak wyglądały nasze rozmowy. On – rzeczowy, opanowany. Ja – tylko przytakiwałam. Od miesięcy nie rozmawialiśmy o nas. O tym, że jesteśmy jak współlokatorzy, nie para. Kiedyś mieliśmy wspólne playlisty. Dziś łączy nas głównie wspólny kredyt. Miałam plan: te wakacje to nasz ratunek. Znowu spojrzymy na siebie inaczej. Znowu się zbliżymy. Ale w środku coś szeptało: „Czy jeszcze jesteśmy parą, czy tylko wspólnie spłacaną hipoteką?”
Pierwsze zderzenie z rzeczywistością
Pierwszy dzień. Miało być pięknie. Ale nawet droga z lotniska wyssała ze mnie resztki nadziei. Siedzieliśmy obok siebie, każde wpatrzone w inny bok. Próbowałam coś zagaić, ale on tylko mruczał albo wzdychał, jakby każde moje słowo było nie na miejscu. Po zostawieniu bagaży w apartamencie rzuciłam:
– Chodźmy na targ z lokalnymi specjałami. Może kupimy coś pysznego.
Tomek skrzywił się. Ten grymas znałam aż za dobrze.
– Po co przepłacać. Jest tani market pięć minut stąd. Tam możemy kupić coś do jedzenia.
– Ale to nie o to chodzi…
– O co?
Zamilkłam. Może nie warto zaczynać już teraz. Nie minęły dwie godziny, a ja już miałam ochotę uciec. Wieczorem chciałam wyjść na romantyczną kolację we dwoje. Plaża, zachód słońca, jakaś knajpka z muzyką na żywo. Zapytałam delikatnie:
– A może kolacja na mieście? Jedna, pierwszego wieczoru?
Spojrzał na mnie z politowaniem.
– Przecież mamy jeszcze trochę jedzenia. Zostało też coś z samolotu.
Wzięłam głęboki wdech.
– Jasne. O niczym innym nie marzę - powiedziałam z przekąsem.
Nie odpowiedział. Włączył komputer. Tak wyglądał nasz pierwszy wieczór wakacji. Siedziałam na balkonie sama. Patrzyłam na pary na deptaku. Śmiali się, trzymali za ręce. A ja? Byłam obok niego. A czułam się, jakbym była kilometr dalej.
Telefon do Agi
Uciekłam rano. Powiedziałam, że idę na spacer, że potrzebuję słońca. Tak naprawdę szłam, bo musiałam usłyszeć kogoś, kto zna mnie naprawdę. Zadzwoniłam do przyjaciółki.
– Aga… masz chwilę?
– Malwa, co się dzieje? Głos ci drży.
Nie wytrzymałam. Łzy same popłynęły, jakby tylko czekały na sygnał.
– Nie umiem już z nim rozmawiać. Każde zdanie kończy się kłótnią albo... ciszą. Wczoraj nawet na kolację nie chciał wyjść. Bo drogo.
– Myślałam, że ten wyjazd miał was zbliżyć?
– Też tak myślałam. Ale czuję się, jakbyśmy pojechali ratować coś, co już dawno zatonęło.
– Malwina… ty się jeszcze czujesz w tym związku kochana?
Zatkało mnie. Nie spodziewałam się tego pytania. A jeszcze bardziej tego, że nie umiem od razu odpowiedzieć.
– Nie wiem… Czasem mam wrażenie, że wszystko, co robię, kosztuje mnie więcej, niż powinno. Każde „chodźmy”, każde „zróbmy coś razem” brzmi jak prośba o jałmużnę. Jakbym błagała o uwagę.
– A on? W ogóle cię słucha?
– Słucha. Ale odpowiada tylko wtedy, kiedy pytam o rachunki, ceny, promocje. Jak kalkulator.
Aga westchnęła.
– Malwa… może czasami nie warto próbować naprawiać coś na siłę?
Patrzyłam na morze. Na ludzi na leżakach. I pierwszy raz pomyślałam: a co jeśli ja nie chcę tak do końca życia?
Kłótnia, która musiała nadejść
Wracając z targu, trzymałam w siatce słoik oliwek i lokalny ser. Malutki kaprys. Coś dla siebie. Poczułam się jak kobieta z włoskiego filmu – chociaż przez chwilę.
– Co to jest? – Tomek spojrzał do torby, zanim zdjęłam sandały.
– Ser i oliwki. Te z czosnkiem, których tak kiedyś szukałeś.
Zmarszczył brwi.
– Po co? Mamy przecież jeszcze jedzenie.
Zdziwiłam się.
– Tomek, to kosztowało razem może dziewięć euro. Dla ciebie to naprawdę problem?
– Problemem jest to, że ustalamy, że oszczędzamy, a ty potem wydajesz lekką ręką. Jakby te wakacje miały same się spłacić.
– Lekką ręką? Serio? Ja przez rok nie kupiłam sobie ani jednej nowej sukienki! Ty nawet nie zauważyłeś.
– Bo nie o sukienki tu chodzi. Tylko o to, że ty robisz wszystko pod siebie. Nie słuchasz. Chcesz, to kupujesz. Chcesz, to idziesz. A ja?
Wybuchłam.
– A ty? Ty tylko liczysz! Każdy grosz, każdy błąd, każde moje słowo!
– Przestań dramatyzować.
– Dramatyzować?! My się nawet nie całujemy na dzień dobry! Wiesz, kiedy ostatnio powiedziałeś mi, że mnie kochasz?
– Malwina…
– Nie. Powiedz. Kiedy? Bo ja pamiętam. Trzy miesiące temu, przez sen. Może ci się śniło, że mówisz to do kogoś innego.
Patrzył na mnie, jakby pierwszy raz zobaczył mnie naprawdę. Ale nie powiedział nic. Nic, co by mnie zatrzymało.
– Wiesz co… mam dość. Może ja naprawdę powinnam wrócić sama.
– To może wróć.
W tej jednej chwili wiedziałam: nie chodziło o oliwki.
Wspomnienie "nas"
Zamknęłam się w łazience. Usiadłam na zimnych kafelkach, oparłam głowę o ścianę. Telefon miał jeszcze 12% baterii, ale wystarczyło, żeby zajrzeć w stare wiadomości. Te z czasów, kiedy pisaliśmy do siebie jak nastolatkowie. "Zrobiłem ci playlistę na dziś. Ma tytuł: Malwina uśmiechnięta." "Ciepły koc, gorąca herbata i ty – mam wszystko, czego mi trzeba." Zamknęłam oczy. Kiedyś Tomek był zupełnie inny. Pamiętam te noce, gdy siedzieliśmy na dachu jego bloku, piliśmy tanie piwo z puszki i opowiadaliśmy sobie najdziwniejsze sny. Pamiętam, jak biegał boso po plaży, śmiejąc się jak dzieciak. Jak wtedy, gdy przypadkiem spotkaliśmy Wojtka w Sopocie.
– Wy to chyba za bardzo staracie się, żeby to wszystko wyglądało jak z reklamy – rzucił wtedy Wojtek, patrząc na nas z lekkim uśmiechem.
– A co, zazdrościsz? – Tomek był dumny. Pamiętam, jak mocno wtedy ścisnął moją dłoń.
Ale Wojtek tylko pokiwał głową.
– Zazdroszczę tej wersji was. Ale nie wiem, czy da się tak żyć naprawdę.
Zbyliśmy to śmiechem. A może właśnie wtedy coś we mnie zadrżało? Może już wtedy przeczuwałam, że za tą reklamową wersją ukrywamy coś, czego nie chcemy zobaczyć? Dziś Tomek już nie ściska dłoni. Już nie robi muzycznych składanek. A ja nie mam siły przypominać mu, kim byliśmy.
Wyszłam z łazienki. On siedział przy stole, z tym samym wiecznie zamkniętym wyrazem twarzy. Ani słowa. Jakby nic się nie wydarzyło. Podeszłam do balkonu, patrzyłam w przestrzeń. I pomyślałam: może Wojtek miał rację. Może my od początku bardziej udawaliśmy, niż kochaliśmy.
Cisza przed końcem
Ostatnie dni minęły jak przez mgłę. Jakbyśmy oboje zgodzili się, że lepiej nic nie mówić. Tomek przestał pytać, gdzie idę. Ja przestałam mówić, kiedy wrócę. Spotykaliśmy się przy śniadaniu – każde z nas patrzyło w swój talerz. Czasem rzucił coś o pogodzie. Czasem ja spytałam, czy nie chce jeszcze jednej kawy. On zamykał okno – ja je otwierałam. On włączał czajnik – ja go wyłączałam, bo nie miałam ochoty na herbatę. Nasze ciała mijały się w tym samym apartamencie, jakbyśmy byli tylko statystami na własnym planie filmowym.
– Tomek… musimy pogadać. Chociaż spróbować.
Spojrzał na mnie, ale nie jak ktoś, kto chce słuchać.
– Zostawmy to na potem – uciął.
– A jeśli nie będzie potem?
Nie odpowiedział. Wrócił do przeglądania telefonu.
Tamtego wieczoru zasnęliśmy każde w innym kącie łóżka. Jego plecy były dalej niż wszystkie kilometry, które przejechaliśmy, by tu dotrzeć. Rano spakowałam się pierwsza. Nie dlatego, że chciałam wracać. Bo już nawet nie wiedziałam, czy mamy dokąd wracać. W milczeniu znieśliśmy walizki. W milczeniu czekaliśmy na taksówkę. W milczeniu przeszliśmy przez lotnisko. Tylko jedno zdanie padło między nami tego dnia. Kiedy podałam mu paszport, powiedział:
– Dzięki.
Tak, dokładnie to. „Dzięki.” Za co, Tomek? Za to, że już się nie łudzimy?
Malwina, 30 lat
Czytaj także:
- „Wakacje na Santorini miały być dla nas ratunkiem. Byłam pionkiem w jego grze, ale tym razem nie przegram tej partii”
- „Na wakacjach wytrzymałam z narzeczonym tylko 1 dzień. Potem usłyszałam rozmowę, która zakończyła mój związek”
- „W wakacje musiałam zacisnąć pasa i odpuścić sobie wczasy pod palmami. Nie sądziłam, że to będzie urlop mojego życia”