Reklama

Wiele osób, które znały mnie dawniej, mogłoby powiedzieć, że byłam szczęściarą. Dom pod miastem z ogrodem jak z katalogu, wakacje w Chorwacji, nowe auto co dwa lata. Jarek, mój były mąż, zarabiał dużo. Był prawnikiem z renomowanej kancelarii. Z zewnątrz wszystko wyglądało perfekcyjnie. Ale tylko z zewnątrz.

Bo w środku tego „idealnego życia” siedziała kobieta, która coraz bardziej malała. Ja. Każda moja decyzja musiała być skonsultowana z Jarkiem. Każda. Czy kupić tę bluzkę. Czy pójść do fryzjera. Nawet kiedy miałam własne pieniądze – a miałam, bo pracowałam – to i tak musiałam wysłuchiwać:

– A po co ci to? Masz przecież jedną czarną sukienkę. Fryzjer? Serio? Kto to zauważy?

Pamiętam, jak pewnego dnia zgubiłam paragon z drogerii. Za lakiery i tusz do rzęs. Tyle tylko. Ale wtedy Jarek zrobił mi awanturę.

– Tusz?! Znowu? Przecież masz! – wrzeszczał z kuchni. – Co, teraz robisz się na bogaczkę, żeby się pokazać koleżankom z pracy?

Stałam wtedy w łazience z tym tuszem w ręku, miałam dreszcze. Nie ze strachu – z bezsilności. To nie był jeden incydent. To była codzienność. Codzienność, w której Jarek miał ostatnie słowo. A ja? Przestałam o siebie dbać. Przestałam kupować nowe ubrania. Przestałam się śmiać. Miałam wszystko, tylko nie siebie. A potem, zupełnie niespodziewanie, wydarzyła się drobna rzecz, która wszystko uruchomiła.

To moje włosy i moje życie

– Byłaś u fryzjera? – zapytał Jarek, ledwie mnie zobaczył w drzwiach. Zmarszczył czoło, odłożył gazetę na stół. – I nic nie powiedziałaś?

Zdjęłam płaszcz powoli, jakby każdy ruch miał opóźnić wybuch.

– Miałam wolne dwie godziny, akurat był termin. Zapisałam się tydzień temu.

– A ja się pytam, za co była ta wizyta? Bo chyba nie za moje pieniądze?

– Za moje. Z premii – starałam się mówić spokojnie, ale już czułam, jak mi drży głos.

– Premia?! – parsknął. – Ty naprawdę myślisz, że jak zarobisz parę groszy, to możesz sobie chodzić na fanaberie?

– To moje włosy, Jarek. I moje pieniądze – rzuciłam w końcu, patrząc mu prosto w oczy.

Przez sekundę miałam wrażenie, że się zaśmieje. Że powie: Masz rację, Anka, co ja wyprawiam. Ale nie. Skrzywił się.

– Jak ci się nie podoba, to się wyprowadź – rzucił. Chłodno. Obojętnie.

Zamarłam. I to był właśnie ten moment. Cisza po jego słowach była jak szklanka tłuczonego szkła. Bolała. Później siedziałam w łazience, patrzyłam na swoje odbicie. Nowa fryzura. Lekko podcięte końcówki. Nic wielkiego. Ale czułam się… jak ktoś inny. Jakbym zrobiła coś zakazanego, a jednocześnie – jakby we mnie coś pękło. Coś, co trzymało mnie przy nim przez lata. „Może rzeczywiście powinnam odejść” – pomyślałam po raz pierwszy. I tego głosu nie dało się już uciszyć.

Zrozumiałam, że oddałam mu wszystko

– On cię gasi, Anka – powiedziała Klara, sącząc wino z kieliszka, który sama przyniosła. – Ty już tam nie jesteś szczęśliwa. Wiesz o tym, prawda?

Siedziałyśmy u mnie, Jarek był wtedy w delegacji. Czułam się, jakbym miała chwilę życia tylko dla siebie. Ale ta chwila była duszna od niewypowiedzianych słów.

– Ja… po prostu jestem zmęczona – zaczęłam, ale Klara machnęła ręką.

– Nie ściemniaj. Znasz mnie od liceum. Wiem, kiedy coś się w tobie wypala. Ty nawet nie jesteś zła. Ty jesteś przezroczysta.

Zamilkłam. Bo miała rację.

– Chcę się dowiedzieć, co mogę zrobić. Tak… formalnie – powiedziałam cicho. – Gdyby… gdybym się zdecydowała odejść.

Klara spojrzała na mnie jakby z ulgą.

– Mam kontakt do dobrej prawniczki. Kobieta. Konkretna. Umówić cię?

Nie odpowiedziałam od razu. Ale dwa dni później siedziałam już naprzeciwko mecenas.

– Ma pani własne konto? – zapytała od razu. – Czy ma pani dostęp do wspólnych finansów? Kto opłaca rachunki?

Każde jej pytanie wbijało we mnie kolejne kolce. Bo ja nie miałam nic. Ani konta, ani oszczędności. Wszystko szło przez Jarka. Bo „tak łatwiej”.

– A nieruchomości? Samochody?

– Dom jest wspólny, na kredyt. A samochód... – zawahałam się. – On go kupił, ale jeżdżę ja.

– Na kogo zarejestrowany?

I wtedy zrozumiałam. Oddałam wszystko. Nawet kontrolę nad tym, czym jeżdżę. Wyszłam z kancelarii z poczuciem, że już dłużej nie mogę tylko być. Muszę zacząć żyć.

Bierzemy rozwód

Sąd był szary. Wszystko tam było jakby bezbarwne. Nawet Jarek. Siedział w ławie, garnitur dopasowany, włosy przygładzone, mina jak na spotkaniu z klientem. Zero emocji. Obok mnie – moja mecenas, spokojna, opanowana. I ja, cała drżąca, ale w środku dziwnie twarda.

– Mój klient pragnie zaznaczyć, że przez lata zapewniał rodzinie stabilizację i bezpieczeństwo finansowe – mówiła jego prawniczka. – A decyzja o rozwodzie była dla niego zaskoczeniem.

Jarek kiwnął głową jak aktor na próbie.

– Ja chciałam tylko oddychać – powiedziałam, kiedy zapytano mnie, dlaczego składam pozew. – Przez lata nie mogłam nic. Nawet z fryzjera musiałam się tłumaczyć.

Sędzia popatrzył na mnie uważnie. I wtedy poczułam, że to nie jest tylko o fryzjerze. Że to o wszystkim, co we mnie gasło, aż zostało tylko echo. Decyzja przyszła po pół godzinie przerwy. Rozwód bez orzekania o winie. Podział majątku po połowie.

Połowa. Połowa wszystkiego, co współtworzyłam. Połowa domu, który sprzątałam. Połowa samochodu, który prowadziłam. Połowa wspólnych lat – przekrojona na pół i zapakowana w dokument.

Gdy wychodziłam z sali, Jarek szedł dwa kroki za mną. Zatrzymał się przy schodach.

– Mimo wszystko… szkoda – powiedział. Nawet nie spojrzał mi w oczy.

Nie odpowiedziałam. Bo ja czułam tylko jedno. Ulga. Nie radość, nie triumf. Tylko czyste, nieskalane powietrze. W końcu mogłam oddychać.

Miała prawo nie rozumieć

– Mamo, czemu nie mogłaś po prostu się dostosować? – zapytała Matylda, patrząc na mnie z wyrzutem, jakbym właśnie zburzyła jej dom z klocków.

Siedziałyśmy w mojej nowej kawalerce. Dwa pokoje z kuchnią, pod blokiem piaskownica, w zlewie niepozmywane talerze. Wszystko nie takie jak kiedyś.

– Bo nie chciałam żyć jak cień – powiedziałam spokojnie. – Chciałam, żebyś zobaczyła, że kobieta też może się postawić. Nawet jeśli za to płaci.

Matylda milczała. Wiedziałam, że w niej się to wszystko dopiero układa. Miała prawo nie rozumieć.

– Tata mówi, że mogłaś poczekać. Że to wszystko było do uratowania.

– On zawsze wszystko mówił po swojemu.

Poszłam na wizytę do nowego fryzjera. Patryk. Salon na osiedlu, blisko piekarni. Miał zielone oczy i dłonie, które robiły cuda.

– Co robimy dzisiaj? – zapytał, patrząc mi prosto w oczy.

Ścinamy. Krócej niż zwykle.

– To tylko włosy, prawda?

– Nie – uśmiechnęłam się. – To wolność.

W lustrze zobaczyłam kobietę, którą znałam tylko z marzeń. Z nową fryzurą, bez obrączki, z cichym błyskiem odwagi w oczach. Nie wyglądałam jak zwyciężczyni. Ale wyglądałam jak ktoś, kto w końcu żyje.

W środku wciąż miałam rany, ale żyję

– Wyglądasz inaczej. Spokojniej – powiedziała Klara, kiedy spotkałyśmy się po kilku miesiącach na kawie. Siedziałyśmy na zewnątrz, złota jesień pachniała cynamonem i dymem z kominków.

– Nie mam już willi. Nie mam samochodu. Ale w końcu śpię spokojnie – odpowiedziałam, mieszając cappuccino.

Uśmiechnęła się, ale bez współczucia. Z szacunkiem. Bo wiedziała, ile mnie to kosztowało. W środku wciąż miałam rany. Zdarzało się, że budziłam się w nocy i nasłuchiwałam. Z Matyldą bywało różnie. Raz dzwoniła, raz milczała. Miała prawo czuć się rozdarta. Ja tylko modliłam się, żeby kiedyś, jako dorosła kobieta, zrozumiała, czemu musiałam odejść.

Czasem bolała mnie samotność. Ale nie samotność była gorsza – tylko bycie niewidzialną. A teraz, nawet sama ze sobą, czułam się… widoczna.

Z zakupów wróciłam z nową sukienką – czerwone guziki, marszczenie w talii. Patrzyłam na siebie w lustrze, kiedy telefon zawibrował. SMS od Jarka. „Znowu zmieniłaś fryzurę?”. Spojrzałam na ekran, odłożyłam telefon na stół. Nie odpowiedziałam. Nie musiałam.

Anna, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama