„Nie wierzyłam w prorocze sny, ale gdy w grę wchodzi ratowanie ludzkiego życia, nie oglądałam się na nic”
„Myślałam, że takie rzeczy możliwe są tylko w filmach grozy. A jednak nie! Stało się – wyszłam ze swojego ciała. A właściwie moja dusza wyszła”.

- Nina, 27 lat
Kiedy mój nauczyciel jogi nauczył mnie specjalnego oddychania, które miało mi pomóc w zasypianiu, nie przypuszczałam, że doprowadzi to do najbardziej niezwykłego wydarzenia w moim życiu.
Problemy ze snem miałam od dziecka. Tylko ci, którzy się nie wysypiają, mogą mnie zrozumieć. Nie dość, że często zasypiałam nad ranem, to nawet gdy udawało mi się przespać całą noc, budziłam się koszmarnie zmęczona. Dopiero technika oddechu pranajamy to zmieniła. Głębokie oddechy pozwalały odpowiednio dotlenić organizm, wprowadzić umysł w stan spokoju – więc sen nadchodził szybciej, a ciało wypoczywało. Moje życie się zmieniło.
Wydarzyło się coś dziwnego
To było jakieś pół roku po tym, jak zaczęłam pranajamę. Dzień był normalny, wieczorem zjadłam kolację i położyłam się do łóżka. I, jak co dzień, zaczęłam stosować technikę oddechową. Ale… coś było inaczej. Doświadczyłam nagle jakby samoistnego odłączenia się od otaczającej mnie rzeczywistości. Dziwne uczucie – jakbym do tej pory cały czas miała przy uchu telefon, przez który docierały do mnie głosy setek rozmawiających ze sobą ludzi. Nagle uświadomiłam sobie, że mogę wyłączyć ów telefon. Kiedy to zrobiłam, otoczyła mnie absolutna cisza. Sekundę później poczułam, że wyślizguję się z własnej skóry. Odniosłam wrażenie jakby wnętrze mojego ciała było wysmarowane czymś tłustym, a ja jakbym wymykała się z owego cielesnego worka, niczym kangurze dziecko z matczynej torby.
Stanęłam obok własnego łóżka i spojrzałam na siebie, opatuloną kołdrą. Przez moment poczułam, że ogarnia mnie panika, ale z upływem czasu zaczęło do mnie docierać, że nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo. Nie czułam ani zimna, ani też ciepła. Moje stopy nie dotykały ziemi. Stało się dla mnie oczywiste, że mogę się poruszać w dowolnym kierunku i zamknięte drzwi czy też okno nie stanowią dla mnie żadnej przeszkody.
Znalazłam się poza ciałem. Kiedyś słyszałam o tym zjawisku, ale myślałam, że to bzdury. Poczułam chęć, by wyjść poza mieszkanie. Kiedy się ruszyłam, popłynęłam – prosto w ścianę! Prawie krzyknęłam, ale po chwili byłam już na korytarzu. Uff! Powoli zaczęłam spływać po schodach w dół. Na półpiętrze minęłam sąsiadkę z góry, która często wracała późno z pracy z dyżuru w szpitalu. Zobaczyłam, jak zmęczonym ruchem dłoni przesuwa po szyi – i mankietem płaszcza odpina sobie złoty kolczyk, który zsuwa się i wpada w szparę między stopniem a cokołem. Często z nią rozmawiałam i wiedziałam, że te kolczyki są dla niej cenne. „Będę musiała jutro go wyciągnąć i oddać” – pomyślałam. Niestety, z powodu następnych wydarzeń całkiem o tym zapomniałam.
Kim ona była?
Wypłynęłam z domu i rozejrzałam się po pustej ulicy. Było po północy, światło lamp odbijało się od kałuż po marcowym deszczu. I wtedy zobaczyłam ją.
Unosiła się, w długiej, białej koszuli, na środku ulicy. Długie rude włosy opadały nieporządnie na jej twarz. Coś w pozycji jej ciała było bardzo niepokojącego. Podpłynęłam bliżej.
– Hej – powiedziałam… a właściwie tylko taka myśl przebiegła mi przez głowę, bo nie byłam w stanie otworzyć ust, nie miałam ciała…
Pomyślałam: „Ciekawe, czy ta kobieta, która też, najwyraźniej jak ja, wyszła z ciała, widzi mnie tak, jak ja widzę ją? W piżamie w króliki? I czy wielu ludzi tak robi i tylko o tym nie pamięta?”.
Rozejrzałam się wokół, ale byłyśmy tylko dwie. Kobieta uniosła głowę i spojrzała na mnie. Miała najwyżej trzydzieści lat.
– Kim jesteś? – zadałam w myślach pytanie. – Też wyszłaś z ciała?
– On mnie zabije, boję się… Chcę uciec… Nie chcę wracać…
No. To było nieoczekiwane.
Postać kobiety zafalowała, przesunęła się w bok. Oczy kobiety wlepione były we mnie, takie wielkie i przerażone. Pewnie gdybym była w swoim ciele, czułabym szybko bijące serce – ale w tym stanie byłam tylko umysłem. A może duszą? Zdziwioną, zaskoczoną, ale nie przestraszoną. Przeszło mi przez myśl, że może to po prostu sen, a nie wyjście z ciała.
– Jak masz na imię – spytałam.
– Daria… Mówi na mnie Srajda… ona też… Słyszałam, chcą mnie zabić. Że niby sama mam się zabić. Dają mi jakieś leki, po których mam zwidy. Wezwali lekarza, powiedział, że to schizofrenia. Że widzę coś, czego nie ma. Ma rację. Ciebie nie ma…
Nie wiem, dlaczego, ale to zdanie przekonało mnie, że to nie sen. Żeby senny majak mówił do mnie, że mnie nie ma?
– Odejdź – powiedziałam. – Idź na policję.
Pokręciła głową, długie rude włosy poruszyły się wokół jej głowy, jakby unosiła je woda. Miałam wrażenie, że tracę z nią kontakt.
– Kim jesteś? Gdzie mieszkasz?
Daria tylko kręciła głową, coraz szybciej, coraz rozpaczliwiej…
Nieoczekiwanie otworzyłam oczy. Leżałam w łóżku. Obok mnie na szafce nocnej tykał budzik. Odwróciłam głowę. Dochodziła piąta rano. Wstałam z łóżka i podeszłam do okna. Latarnie oświetlały ulicę, na której spotkałam Darię. Oczywiście ulica była pusta.
A może jednak był to sen…?
Czy znów uda mi się ją spotkać?
Mimo wszystko postanowiłam poszukać w internecie jakichś informacji o wychodzeniu z ciała. Przeczytałam artykuły, wypowiedzi ludzi na forach. Dowiedziałam się, że nazywa się to eksterioryzacja, OOBE. Interesujące zjawisko. Podobno słynne media potrafiły świadomie opuszczać swoje ciało. Ojciec Pio, Daniel Home, nawet nasz jasnowidz Ossowiecki. Podobno można się tego nauczyć i to kontrolować. Wprawieni mogli przemieszczać się nawet na kilkaset kilometrów.
Ci, którzy opisywali to zjawisko, twierdzili, że w chwili, kiedy duch wydostaje się z ciała, łączy go z nim jedynie srebrna nić. Praktycznie jej długość jest nieograniczona. Natomiast jej przerwanie grozi odcięciem możliwości powrotu duszy do jej materialnego domu.
Hm… taka perspektywa wcale mi się nie podobała. Pytanie – co może tę nić odciąć? Niestety odpowiedzi na to pytanie nie znalazłam.
Przyjrzałam się też technikom, które teoretycznie umożliwiały to OOBE. I okazało się, że moje oddychanie według pranajamy mogło to umożliwić. Czyżby więc nie był to sen? Jeśli tak, to naprawdę mogłam spotkać kobietę o imieniu Daria, która jest w niebezpieczeństwie. Tylko co mogłam zrobić z tą wiedzą? Miałam za mało informacji. Czy jest możliwe, bym znowu ją spotkała?
Trzy dni później udało się – znowu coś zrobiłam z oddechem takiego, że wyślizgnęłam się ze swojego ciała… Z drugiej strony miałam wrażenie, że coś mi w tym pomaga. Wyciąga wręcz. Znów popatrzyłam na siebie śpiącą w łóżku – tym razem miałam na sobie seksowną koszulę nocną z koronkami. Dlaczego? A bo ja wiem? Co prawda od dłuższego czasu szukam swojej drugiej połówki i bardzo mi się za nią ckni, jakby powiedziała moja prababcia, ale żeby szukać jej podczas eksterioryzacji…? No cóż, desperacja. Nieważne.
Trzeci dom za rogiem
Ważne, że natknęłam się na ducha Darii. Stała dokładnie w tym samym miejscu, na środku ulicy. I nie ruszyła się, nawet gdy przejechał przez nią jakiś samochód. Była ubrana w tę samą koszulę nocną, a jej włosy wyglądały jeszcze bardziej nieporządnie.
– Daria – pomyślałam. – Jak się masz?
– Raz, dwa, trzy… Od rogu trzeci dom.
– Słucham? – zdziwiłam się.
– W niedzielę czas na świętowanie. Czas na pożegnanie.
Spojrzała prosto na mnie wielkimi ciemnymi oczyma, wyciągnęła rękę i dotknęła mojego ramienia. Poczułam, jakby świat zafalował. Po policzku Darii spłynęła srebrna łza, uniosła się do góry jak w stanie nieważkości i zaczęła odpływać wysoko – patrzyłam za nią jak zahipnotyzowana.
– Zabiją mnie. Zabiją mnie… wariatkę. Ja sama się zabiję…
I kiedy znowu spojrzałam na Darię, już zniknęła. A ja byłam w obcym miejscu, na pustej uliczce jakiegoś willowego osiedla. Dom na wprost mnie miał dach pokryty czerwoną blachą. Przed wejściem rosła karłowata wierzba. Na parkanie zobaczyłam tabliczkę z nazwą ulicy Dąbkowskiego. Chciałam przejść obok, żeby sprawdzić numer domu, ale kiedy się ruszyłam, znów jakby coś mnie pociągnęło.
Gwałtownie otworzyłam oczy. Byłam w swojej sypialni, a na zegarze dochodziła godzina piąta rano.
Niemal do południa biłam się z myślami. Spisałam wszystko, co powiedziała mi Daria, ale nie było tego wiele. Pojechałam nawet na Dąbkowskiego i znalazłam ten dom – trzeci od rogu, jak powiedziała Daria. Ale co mogłam więcej zrobić? Wtargnąć do środka i powiedzieć, że ktoś tam chce zabić Darię? Nie mam prawa. Policja, owszem, ale nie ja. Kto mi uwierzy?
Musiał mi pomóc
I wtedy przypomniałam sobie o Piotrze. Był policjantem, pracował w komisariacie na osiedlu. Mój pierwszy chłopak, którego kochałam szczenięcą miłością, mówił kiedyś, że się ze mną ożeni, a potem zdradził mnie z najlepszą kumpelką. Swoją, nie moją. A mówił, że są tylko przyjaciółmi… Ona najwyraźniej uważała, że to za mało.
To było…, mój Boże, piętnaście lat wcześniej. Już nie czułam tej gryzącej wściekłości, która kazała mi zrywać wszelkie więzy i zapominać. Mimo wszystko mnie zdradził i był mi coś winien. Znalazłam go na Facebooku. Umówiliśmy się w jego komisariacie. Opowiedziałam wszystko jak na spowiedzi.
– Wierzysz nie wierzysz, musisz coś zrobić.
– Czy wtedy mi wybaczysz?
– Może…
– Ale muszę mieć jakiś dowód, że mogło się to zdarzyć naprawdę.
Przypomniałam sobie wtedy o kolczyku. Pojechaliśmy do mojej kamienicy. Na klatce schodowej, na półpiętrze wyjęłam z kamiennej szpary złoty kolczyk.
Weszliśmy na piętro. Zapukałam do drzwi sąsiadki. Kiedy otworzyła drzwi, spytałam: – Przepraszam, Zuziu, czy czegoś wczoraj nie zgubiłaś?
Zuzia machinalnie dotknęła płatka ucha. Miała zaczerwienione od płaczu oczy. Wiedziałam.
– Odpiął mi się kolczyk.
Otworzyłam dłoń ze złotą zawieszką.
– O to chodziło?
Zuzanna klasnęła w dłonie i niemal podskoczyła do góry.
Spojrzałam na Piotra.
– Pamiętasz, jak opowiadałam ci, że schodziłam schodami? To wtedy zauważyłam, że spadł jej kolczyk – Piotr kiwnął głową. – I co, już mi wierzysz?
Cmoknęłam zdumioną sąsiadkę w policzek i wyszliśmy.
Policja zareagowała
Historia skończyła się szczęśliwie. Darię zabrano do szpitala. W jej organizmie wykryto substancje psychotropowe, które nie były przepisane przez domowego lekarza. Lekarstwa zmieniały jej świadomość do tego stopnia, że doktor zaczął u niej podejrzewać chorobę psychiczną.
Poznałam także jej historię. Daria jest niemową. Jej rodzice już nie żyją. Nie ma bliskich, za to po śmierci rodziców dostała pokaźny spadek. Dwa lata temu wyszła za mąż za kolegę ze studiów, który rzekomo bardzo ją kochał. Rok temu miała wypadek samochodowy. Był na tyle groźny, że jest sparaliżowana i nie może poruszać nogami.
Przez ten rok opiekowała się nią – niezbyt dobrze – kochanka Karola, jej męża. I tak ją pilnowała, że Daria straciła kontakt ze światem. Myślę, że pod wpływem leków psychotropowych jej udręczona dusza znalazła wyjście, by skontaktować się z żywymi. Tak się złożyło, że napotkała mnie.
Pewnego dnia odwiedziłam Darię w szpitalu. Kiedy weszłam do pokoju, spojrzała na mnie, jakby pierwszy raz widziała mnie na oczy. Nie pamiętała…
– Pani do kogo? – za mną stanęła pielęgniarka.
– Przepraszam, widocznie pomyliłam salę – odparłam.
Ruszyłam korytarzem do wyjścia. Było mi na duszy dziwnie lekko i radośnie.