„Przez swoją głupotę prawie straciłam cały majątek. Jednak głupi ma zawsze szczęście”
„Pewnego dnia znalazłam w skrzynce na listy wezwanie do zapłaty. Pomyślałam, że to pomyłka, bo w końcu nigdy nie brałam kredytu. Otworzyłam kopertę, a moje serce zamarło. Na piśmie widniało moje nazwisko, mój adres, a kwota… była absurdalna”.
- Redakcja
To miał być zwyczajny dzień. Siedziałam w domu z kubkiem herbaty, czytając ulubioną książkę, gdy zadzwonił telefon. Spojrzałam na wyświetlacz – „Agnieszka”. Dawno jej nie widziałam. Była jedną z tych osób, które potrafiły wprowadzić mnie w dobry nastrój, choć nigdy nie należała do najbliższych przyjaciółek. Odebrałam ten telefon z uśmiechem.
– Cześć, Elu! – Agnieszka zaczęła energicznie, ale jej głos brzmiał inaczej niż zwykle. Był jakby przygaszony.
– Aga? Miło cię słyszeć! Co u ciebie? – zapytałam, czując mieszankę ciekawości i lekkiego niepokoju.
– Ach, u mnie? Słabo, Elu, naprawdę słabo. Nie wiem, jak to powiedzieć, ale potrzebuję pomocy – odpowiedziała z wyraźnym westchnieniem.
Jej słowa mnie zaskoczyły. Nigdy wcześniej nie prosiła o nic konkretnego. Tym razem brzmiała, jakby jej świat się walił.
– Co się stało? – zapytałam, odkładając książkę.
– To dłuższa historia. Padłam ofiarą jakichś oszustów internetowych. Przez to moje konto jest zablokowane, mam problemy z bankiem, a nie mogę nawet podać adresu do korespondencji, żeby rozwiązać tę sprawę – zaczęła opowiadać.
Ton jej głosu był pełen desperacji, jakby rzeczywiście nie miała się do kogo zwrócić.
– Wiem, że to ogromna prośba, ale czy mogłabyś pozwolić mi podać twoje dane i adres na kilka tygodni? Tylko żeby bank mógł wysyłać dokumenty. Obiecuję, to nic wielkiego – dodała szybko, jakby bała się, że się nie zgodzę.
Nie znałam się na takich sprawach, ale wydawało się to niewinną przysługą.
– Dobrze. Jeśli mogę pomóc, to czemu nie? – odpowiedziałam. Wtedy nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo ta decyzja zmieni moje życie.
Moje serce zamarło
Na początku wszystko wydawało się w porządku. Agnieszka odezwała się kilka razy, dziękując za pomoc. Dokumenty z banku rzeczywiście zaczęły przychodzić na mój adres, ale jak obiecała, wysyłała kogoś, kto je odbierał. Nie zagłębiałam się w szczegóły.
Pewnego dnia znalazłam w skrzynce na listy wezwanie do zapłaty. Pomyślałam, że to pomyłka, bo w końcu nigdy nie brałam kredytu. Otworzyłam kopertę, a moje serce zamarło. Na piśmie widniało moje nazwisko, mój adres, a kwota… była absurdalna. Prawie trzydzieści tysięcy złotych.
– To jakiś żart – mruknęłam pod nosem, próbując uspokoić przyspieszone tętno.
Od razu chwyciłam telefon i zadzwoniłam do Agnieszki. Sygnał brzmiał długo, ale nikt nie odbierał. Spróbowałam ponownie, ale bez rezultatu.
Następnego dnia zauważyłam kolejną kopertę w skrzynce. Tym razem było to potwierdzenie zawarcia umowy kredytowej. W środku widniały te same dane co wcześniej. Moje dane.
Usiadłam przy stole, z kopertami rozłożonymi przede mną, mój umysł ogarnął chaos. Próbowałam sobie przypomnieć, co mówiła Agnieszka. Czy coś przeoczyłam? Czy mogłam nie zauważyć czegoś ważnego?
Zdecydowałam się zadzwonić do banku, by wyjaśnić sprawę. Gdy po kilku minutach rozmowy z konsultantem usłyszałam to pytanie, w końcu połączyłam kropki.
– Czy zna pani osobę, która mogła mieć dostęp do pani danych osobowych? – zapytał mężczyzna po drugiej stronie słuchawki.
– Myślę, że tak. Zgodziłam się pomóc znajomej, ale… nie sądziłam, że to może mieć coś wspólnego – odpowiedziałam, czując rosnącą panikę.
– Wygląda na to, że pani dane zostały wykorzystane. Radziłbym jak najszybciej zgłosić sprawę na policję – powiedział spokojnym tonem.
Odłożyłam słuchawkę i wpatrywałam się w dokumenty na stole. Być może popełniłam ogromny błąd, ufając Agnieszce.
W głowie miałam milion myśli
Następnego ranka, z dokumentami w ręku, udałam się do oddziału banku, który figurował na umowie kredytowej. Nie wiedziałam, czego się spodziewać.
– Dzień dobry, w czym mogę pomóc? – zapytał pan z obsługi klienta.
Zaczęłam opowiadać o listach, które zaczęły przychodzić i o moim podejrzeniu, że ktoś wykorzystał moje dane. Pan Marek wysłuchał mnie uważnie.
– Musimy to dokładnie sprawdzić. Proszę chwilę poczekać – powiedział, po czym zaczął wprowadzać moje dane do systemu.
Ściskałam w rękach swoją torebkę, a w głowie miałam milion myśli. Czy to naprawdę Agnieszka? A może to jakiś przypadkowy oszust?
– Niestety, wygląda na to, że kredyt został zaciągnięty na pani dane. Mamy tu skan dowodu osobistego i podpis, który został złożony w naszym oddziale. Czy mogłaby pani potwierdzić, że to pani podpis? – zapytał, podając mi dokumenty.
Gdy spojrzałam na skan dowodu, poczułam ukłucie w sercu. Wyglądał jak mój. Zdjęcie, dane, wszystko się zgadzało. Tyle że nie miałam pojęcia, skąd ktoś miałby dostęp do takiego dokumentu.
– Nie, to nie mój podpis – odpowiedziałam, przyglądając się zawiłym liniom, które miały udawać mój charakter pisma. – Ale dowód... wygląda jak mój.
Marek skinął głową.
– To najprawdopodobniej fałszywy dokument, wykonany na podstawie pani prawdziwych danych. Czy komuś ostatnio udostępniała pani swoje dane lub dokumenty? – zapytał.
Wtedy wszystko do mnie dotarło. Agnieszka. Byłam pewna, że za tym wszystkim stoi ona.
– Tak. Znajomej, która twierdziła, że potrzebuje danych do korespondencji – odpowiedziałam, a głos mi zadrżał.
Marek spojrzał na mnie z troską.
– To wyjaśnia wiele. W takich przypadkach powinna pani jak najszybciej zgłosić sprawę na policję. My możemy wstrzymać działania windykacyjne, ale potrzebujemy oficjalnego zgłoszenia.
– Zrobię to natychmiast – powiedziałam, wstając z krzesła.
W drodze na komisariat czułam mieszankę złości i wstydu. Jak mogłam być tak naiwna? Agnieszka wykorzystała mnie w najbardziej perfidny sposób. Teraz musiałam walczyć o swoje dobre imię.
Czułam się wyczerpana
W komisariacie przyjął mnie starszy policjant. Miał surowy wyraz twarzy, ale jego głos był zaskakująco łagodny. Po wysłuchaniu mojej historii zaczął notować szczegóły.
– Niestety, takie przypadki zdarzają się coraz częściej – powiedział, odkładając długopis. – Fałszywe dowody, wyłudzenia kredytów. Pani znajoma dobrze wiedziała, co robi.
– To moja wina – powiedziałam, spuszczając wzrok. – Uwierzyłam w jej historię i chciałam pomóc.
– To oszustka wykorzystała pani dobroć. Zgłosimy sprawę do działu przestępstw gospodarczych i spróbujemy ją odnaleźć. Proszę przekazać nam wszystkie dokumenty, jakie pani posiada i nie kontaktować się z podejrzaną na własną rękę.
Kiedy wróciłam do domu, czułam się wyczerpana. Gdzieś w głębi serca miałam nadzieję, że to wszystko okaże się jakimś nieporozumieniem, ale fakty były niepodważalne. Agnieszka zniknęła, a ja zostałam z problemem, który mogłam rozwiązać tylko dzięki pomocy policji.
Kilka dni później odebrałam telefon od pana Marka.
– Chciałem poinformować, że wstrzymaliśmy wszystkie działania windykacyjne wobec pani. Na razie bank nie będzie wymagał spłaty kredytu, dopóki sprawa nie zostanie wyjaśniona – powiedział, a ja poczułam ogromną ulgę.
– Dziękuję. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby nie pańska pomoc – odpowiedziałam.
– To jeszcze nie koniec, ale proszę się nie martwić. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by znaleźć rozwiązanie – dodał.
Wieczorem zaczęłam analizować całą sytuację. Próbowałam przypomnieć sobie każdy szczegół rozmów z Agnieszką, każdy moment, w którym mogłam zauważyć coś podejrzanego.
Gdy mój telefon ponownie zadzwonił, serce podskoczyło mi do gardła. Tym razem to była moja siostra, która o wszystkim wiedziała.
– Musisz to zobaczyć. Agnieszka dodała zdjęcia z jakiegoś wyjazdu. Wygląda na to, że świetnie się bawi, a przecież miała być w potrzebie – powiedziała.
Poczułam, jak ogarnia mnie gniew. Agnieszka, z szerokim uśmiechem, pozowała na plaży, otoczona luksusem, podczas gdy ja walczyłam o swoje dobre imię.
Nie mogłam pozwolić, by to tak się skończyło. Wiedziałam, że muszę pociągnąć ją do odpowiedzialności.
Kamień spadł mi z serca
Zdjęcia Agnieszki zamieszczone w mediach społecznościowych okazały się przełomem. Policjanci byli zaskoczeni, że osoba, która dopuściła się takiego oszustwa, była na tyle lekkomyślna, by zostawić ślady w internecie.
– To daje nam punkt zaczepienia – powiedział podczas kolejnego spotkania. – Dzięki geolokalizacji zdjęć będziemy mogli określić, gdzie teraz przebywa.
Kilka dni później dostałam telefon z policji.
– Mamy ją. Znaleźliśmy ją w jednej z nadmorskich miejscowości. Została zatrzymana i przewieziona do aresztu – oznajmił z satysfakcją.
Kamień spadł mi z serca. Wiedziałam, że to nie oznacza natychmiastowego rozwiązania sprawy, ale był to ogromny krok naprzód.
Tymczasem Marek poinformował mnie, że bank anulował kredyt na podstawie dowodów oszustwa. Mogłam wreszcie odetchnąć z myślą, że nie będę musiała spłacać długu, który nigdy nie był mój.
– Udało się. Sprawa jest zakończona – powiedział pan Marek podczas naszej ostatniej rozmowy. – Mam nadzieję, że od teraz wszystko będzie układać się po pani myśli.
Po raz pierwszy od miesięcy poczułam spokój.
Elżbieta, lat 67