Reklama

Nie pamiętam momentu, w którym przestałam wierzyć, że miłość jest na zawsze. Może wtedy, gdy ojciec wychodził z walizką i nie spojrzał na mnie ani razu. Albo może jeszcze wcześniej, kiedy nocami słyszałam przez cienkie ściany, jak matka tłumiła płacz w poduszkę. Miałam siedem lat, kiedy powiedziała, że musimy być silne. „My, dziewczyny, musimy sobie radzić same”, powtarzała niemal codziennie, jakby to miało mnie ochronić przed tym, co nieuchronne.

Reklama

Z Michałem byliśmy razem pięć lat. To nie była burzliwa miłość. Raczej ciche schronienie, bezpieczna przystań. Może właśnie dlatego zdecydowałam się na ślub. Bez fajerwerków, ale z przekonaniem, że mnie nie skrzywdzi. Wierzyłam w to. Tydzień przed ślubem wszystko wydawało się dopięte: sala, kościół, zaproszenia rozesłane. Ale ja nie mogłam spać. Budziłam się spocona, z sercem w gardle. Coś było nie tak. Michał coraz częściej irytował się drobiazgami, a ja milczałam, zaciskałam zęby. Nie chciałam być jak matka, wiecznie rozgoryczona. A jednak coraz częściej łapałam się na tym, że jej głos wybrzmiewał w mojej głowie, kiedy Michał mówił coś podniesionym tonem. Czułam się jak ktoś, kto ma założyć maskę panny młodej, chociaż w środku wszystko się burzyło. Jeszcze nie wiedziałam, że najgorsze dopiero przede mną.

Otrzymałam mocny cios

– Czy ty naprawdę musisz wszystko mieć pod kontrolą? – Michał westchnął i rzucił telefon na stół. – Już trzeci raz zmieniamy plan dnia. Goście się pogubią.

– Ja tylko chcę, żeby wszystko było jasne. Chodzi o logistykę, nie o moje fanaberie – odpowiedziałam spokojnie, ale już czułam, jak zaciska mi się gardło.

Siedzieliśmy przy kuchennym stole, wokół leżały porozrzucane kartki z harmonogramem, lista gości, notatnik z pytaniami do fotografa. To miało być nasze wspólne planowanie, ale od jakiegoś czasu przypominało raczej przeciąganie liny.

– Nie o to chodzi. Ty... ty po prostu mi nie ufasz. Boisz się, że coś zawalę. Boisz się, że rozwiedziesz się jak twoja matka?

Zamarłam. Cisza aż dzwoniła w uszach. Michał unikał mojego spojrzenia, a ja wpatrywałam się w niego, jakby właśnie wypowiedział zaklęcie. Coś we mnie pękło.

– Co ty powiedziałeś? – wyszeptałam.

– Nie chciałem... To było głupie. Przepraszam – powiedział szybko, ale bez przekonania.

– Jak mogłeś? – mój głos się załamał. – To miało być między nami. A ty... użyłeś tego przeciwko mnie.

Wstałam. Nie krzyczałam. Nawet nie płakałam. Po prostu wzięłam kurtkę i wyszłam. Drzwi zamknęły się cicho. Michał nie próbował mnie zatrzymać.

Byłam zdezorientowana

– Mamo? – powiedziałam cicho, wchodząc do przedpokoju.

Spojrzała na mnie znad kubka z herbatą. Jej wzrok był czujny, jakby od razu wyczuła, że coś się stało.

– Tak? – zapytała, zanim zdążyłam zdjąć płaszcz.

Nie odpowiedziałam od razu. Weszłam do kuchni i usiadłam przy stole.

Pokłóciłam się z Michałem – zaczęłam. – Powiedział coś, czego nie powinien. Coś... co bardzo zabolało.

Mama odstawiła kubek i usiadła naprzeciwko. Milczała, czekała. Znała mnie na tyle dobrze, by nie dopytywać.

– W złości zapytał, czy boję się, że rozwiodę się jak ty – powiedziałam w końcu.

Zamknęła oczy, jakby te słowa były ciosem, choć przecież nie padły wobec niej. I wtedy powiedziała coś, czego się nie spodziewałam:

– Jeśli cię kocha, nigdy nie użyłby mojej historii przeciwko tobie.

Poczułam, że coś we mnie pękło. Przez chwilę siedziałyśmy w ciszy, aż w końcu wypaliłam:

– Całe życie próbowałam nie być tobą. I teraz czuję się dokładnie jak ty. Zraniona. Upokorzona. Zdezorientowana.

Mama wstała i objęła mnie. Po raz pierwszy od lat czułam się z nią naprawdę blisko. Bez słów, bez maski.

– Wiem, jak to boli – szepnęła. – Ale nie musisz się spieszyć z decyzją. Tylko nie trać siebie. Nie po raz drugi.

Siedziałyśmy tak przez długi czas. A ja wreszcie pozwoliłam sobie na łzy.

Nie zamierzałam się ukrywać

Telefon wibrował już któryś raz z rzędu. Najpierw przyszły wiadomości: „Jolu, porozmawiajmy”, „Nie chciałem tego powiedzieć”, „To był błąd”. Potem nieodebrane połączenia. Dziesięć, jedenaście, dwanaście. Przestałam liczyć. W końcu podjechał pod dom. Usłyszałam jego kroki na schodach, potem dzwonek do drzwi. Mama zerknęła na mnie pytająco, ale tylko skinęłam głową. Nie zamierzałam się ukrywać.

– Cześć – powiedział, gdy otworzyłam. Stał spięty, zgarbiony, z rękami w kieszeniach. – Mogę… wejść?

Wpuściłam go do salonu. Usiedliśmy naprzeciwko siebie.

– Nie wiem, co się ze mną stało. Nerwy, presja… Chciałem, żeby to wszystko było idealne. Ślub, wesele… – mówił szybko, jakby bał się, że przerwę. – I wtedy po prostu wybuchłem, ale to nie znaczy, że tak myślę. Ty nie jesteś swoją matką. Ja to wiem.

Ale powiedziałeś to. W chwili, kiedy najmniej się tego spodziewałam. I wiesz co? To był test – powiedziałam cicho. – I nie chodzi o to, co myślisz o mojej rodzinie. Chodzi o to, co zrobiłeś z moim zaufaniem.

Patrzył na mnie długo, a potem spuścił wzrok.

Nie chcę cię stracić. Naprawdę cię kocham. Wiem, że źle zrobiłem. Błagam, nie odchodź.

Wzięłam głęboki oddech. Mówiłam spokojnie, ale w środku się we mnie gotowało.

– Nie chcę żyć w cieniu czyichś błędów. Nawet twoich – powiedziałam stanowczo.

Nie płakałam. On tak.

Odzyskałam szacunek do siebie

Kalendarz w telefonie wciąż przypominał o kolejnych zadaniach. Odbiór sukni. Ostateczne potwierdzenia dla florystki. Telefon do księdza. A ja tylko patrzyłam na te powiadomienia i jednym ruchem przesuwałam je w bok. Nie powiedziałam nikomu, że ślubu nie będzie. Jeszcze nie. Siedziałam w swoim starym pokoju, patrzyłam przez okno na znajome podwórko, jakby świat miał się zaraz zatrzymać. Mama nic nie mówiła. Gotowała, prasowała, co jakiś czas siadała obok mnie i tylko trzymała mnie za rękę. Nie zadawała pytań. Może wiedziała, że sama sobie je zadam. I sama na nie odpowiem.

– Masz zamiar w końcu jakoś to rozwiązać? – zapytała w końcu moja przyjaciółka, gdy zadzwoniłam do niej z głupim pytaniem o… paznokcie.

– Myślę o tym – mruknęłam.

– Tydzień temu marzyłaś o tym, by zostać żoną. Dziś jesteś w domu matki, w dresie, z miną jak po żałobie. Nie każda historia miłosna kończy się ślubem. Czasem kończy się szacunkiem do siebie.

Słowa Magdy uderzyły we mnie mocno. Szacunek do siebie. Czy ja go w ogóle mam? Pomyślałam o kwiatach, które już pewnie dotarły do kościoła. O gościach, którzy zaczynają się dopytywać. W tym chaosie była jedna pewność – że z każdym dniem coraz łatwiej mi oddychać.

Miałam zranione serce

– Dzięki, że przyszłaś – Michał wyglądał na zmęczonego, jakby ostatnie noce przespał w kratkę, albo wcale.

Spotkaliśmy się w parku, nieopodal kawiarni, gdzie kiedyś planowaliśmy podróż poślubną. Teraz staliśmy wśród drzew bez liści, jakby wszystko dookoła też przeszło jakąś przemianę. Jakby zima przyszła wcześniej.

– Chciałeś się spotkać. Jestem – powiedziałam.

– Ja naprawdę nie wiedziałem, że to tak się potoczy. Myślałem, że po prostu się posprzeczamy i się pogodzimy. Ale ty… zniknęłaś. A ja zostałem sam.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na jego dłonie – nerwowo wyginał palce. Znałam ten gest.

– Wiem, że zawaliłem. Powiedziałem coś okropnego. Kocham cię. Nadal chcę z tobą być. Zróbmy to. Weźmy ten ślub. Jutro. Albo za tydzień. Za miesiąc.

Westchnęłam. Poczułam, że jeszcze kilka miesięcy temu te słowa by mnie złamały. Dziś… tylko bolały, ale inaczej.

– To nie było tylko zdanie. To był test. I nie zdałeś.

Zamilkł. Przez chwilę miałam wrażenie, że chce mnie jeszcze chwycić za rękę, że powie coś więcej. Nie zrobił tego.

Przepraszam – szepnął tylko.

– Ja też – odpowiedziałam.

Odeszłam pierwsza. Michał został, sam na tej ławce. Już nie był moją bezpieczną przystanią. Może nigdy nią nie był.

Odzyskałam spokój

Wyjechałam spontanicznie. Wsiadłam w pociąg do Gdańska. Bez planu, bez rezerwacji, z jedną torbą i sercem, które jeszcze kilka dni temu miało być oddane komuś na zawsze. Spacerowałam po plaży, boso, mimo chłodu. Fale były szare i wzburzone. W hotelu niedaleko plaży zasypiałam przy dźwięku fal. Myślałam o matce. O tym, jak wiele przeszła. O tym, jak samotność może być mniej bolesna niż życie z kimś, kto nas rani. I o tym, że chyba pierwszy raz ją naprawdę zrozumiałam.

Nie wiedziałam, co dalej. Nie wiedziałam, kiedy wrócę. Po raz pierwszy nie próbowałam tego zaplanować. Nie uciekałam przed pytaniami. Po prostu pozwalałam sobie być. Tu i teraz. Zadzwoniłam do Magdy i poprosiłam ją, żeby rozesłała wiadomość do gości. Nie było łez. Było zrozumienie. I spokój.

Ostatniego dnia mojego pobytu usiadłam wieczorem na drewnianej ławce przy plaży i patrzyłam na zachód słońca. Obok przechodziła para – śmiali się, trzymali za ręce. Nie poczułam zazdrości. Poczułam nadzieję. Jeszcze się nauczę kochać. Wolałam odejść, niż przez całe życie żałować.

Jolanta, 28 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama